Niekiedy zdarza się, że w trakcie oglądania bardzo słabego filmu ogarnia człowieka zdumienie, gdy nagle stwierdza, iż jedna z kluczowych postaci grana jest przez znanego aktora, mającego już przecież ugruntowaną pozycję w Hollywood i niepotrzebującego chałturzyć w kinie klasy Ż. Niby każdemu, nawet największej gwieździe, może zdarzyć się obsuwa, ale żeby jeszcze powtarzać takie doświadczenie? Przecież to czysty masochizm…
Szwed w zaparciu
[Christopher Kulikowski „Misja w czasie” - recenzja]
Niekiedy zdarza się, że w trakcie oglądania bardzo słabego filmu ogarnia człowieka zdumienie, gdy nagle stwierdza, iż jedna z kluczowych postaci grana jest przez znanego aktora, mającego już przecież ugruntowaną pozycję w Hollywood i niepotrzebującego chałturzyć w kinie klasy Ż. Niby każdemu, nawet największej gwieździe, może zdarzyć się obsuwa, ale żeby jeszcze powtarzać takie doświadczenie? Przecież to czysty masochizm…
Christopher Kulikowski
‹Misja w czasie›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Misja w czasie |
Tytuł oryginalny | Retrograde |
Dystrybutor | SPI |
Reżyseria | Christopher Kulikowski |
Zdjęcia | Carlo Thiel |
Scenariusz | Christopher Kulikowski, Gianluca Curti, Tom Reeve |
Obsada | Dolph Lundgren, Silvia De Santis, Joe Montana, Gary Daniels |
Muzyka | Stephen Melillo |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Luksemburg, USA, Wielka Brytania, Włochy |
Czas trwania | 93 min |
Parametry | DTS ES, Dolby Digital 5.1; format 1,85:1 |
Gatunek | akcja, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W ciągu ostatnich paru lat już drugi raz zaskakuje mnie z tego właśnie powodu Dolph Lundgren. Pierwsze zaskoczenie przeżyłem oglądając niezmiernie lichą produkcję o szumnym tytule „Bridge of Dragons” (przetłumaczonym przez naszych speców od siedmiu boleści na „Zbuntowaną księżniczkę”), gdzie silny i prawy bohater broni szlachetnej i powabnej księżniczki przed zakusami ZŁEGO i OKRUTNEGO (tak, tak, wszystko wielkimi literami) tyrana, który na wojskowych samochodach i helikopterach nakleja złowieszcze godło swojego państwa – 666. Ów film był świetnym przykładem kina najgorszego sortu – głupiego, źle zagranego i jeszcze gorzej zrealizowanego (nie dość, że był nakręcony najniższym możliwym kosztem w Bułgarii, to jeszcze przyłożył do niego rękę mój ulubieniec, Boaz Davidson, dzięki któremu przyszły na świat takie karłowate twory, jak dwie „Ośmiornice” o gigantycznych ośmiornicach, dwa „Pająki” o gigantycznych pająkach, od których odbijają się nawet pociski z bazooki, czy „Krokodyl” o gigantycznym krokodylu). Myślałem wówczas, że Lundgren po prostu przeoczył fakt, iż film będzie kręcony na jakimś zadupiu za zaskórniaki całej ekipy. Niestety, myliłem się.
Oto bowiem okazuje się, iż istnieje nakręcona w zeszłym roku „Misja w czasie”. Naturalnie jest to film zdecydowanie lepszy od „Zbuntowanej księżniczki”, co – jak sądzę – było dziecinnie proste do osiągnięcia. Nie zmienia to jednak tego, iż „Misja w czasie” jest obrazem niskobudżetowym, co widać i słychać niemal na każdym kroku. I, szczerze mówiąc, gdyby nie ten niski budżet i wynikające z niego niedoróbki, film być może byłby rozrywką stojącą na całkiem wysokim poziomie. Być może.
Blond heros rodem ze Szwecji gra tutaj prawego (a jakżeż by inaczej) dowódcę statku kosmicznego „Parsifal”, który został wysłany dwieście lat w przeszłość, do początku XXI wieku, z misją uratowania ludzkości. Wówczas to bowiem (czyli w dzisiejszych czasach) odkryto na Antarktydzie śmiertelnie groźne szczątki meteorytu. Zawarte w nich, pochodzące spoza ziemskiej atmosfery bakterie bardzo szybko zdziesiątkowały gatunek ludzki, a u nielicznych ocalałych spowodowały daleko posunięte zmiany genetyczne. Celem misji jest zniszczenie bakterii, nim zacznie nieść śmierć. Jednak tuż nad celem na „Parsifalu” wybucha bunt. Lojalna wobec dowódcy załoga zostaje wymordowana, sam dowódca zaś – posadziwszy niemal cudem statek na Antarktydzie – ledwo uchodzi z życiem. Poharatany, zostaje znaleziony przez załogę przebywającego w pobliżu lodołamacza „Nathaniel Palmer” i zabrany na pokład. Ponieważ uciekając z „Parsifala” nasz heros zabrał ze sobą zarówno szczepionkę (działa tylko w początkowej fazie zarażenia), jak i ładunek nuklearny, jego śladem rusza przywódca buntowników (Gary Daniels), któremu marzy się władza nad światem, choćby i zarażonym. Na lodołamaczu tymczasem ofiarą bakterii pada pierwsza osoba…
Jako że jest to film akcji w kostiumie science fiction, nie braknie w nim strzelanin, mordobicia i wybuchów. Jest tego całkiem sporo, i to nawet w niezłej jakości, więc zarówno miłośnicy walenia się po pyskach, jak i entuzjaści Dolpha Lundgrena powinni być usatysfakcjonowani. Gorzej z tymi widzami, którzy przy okazji zwracają też uwagę na fabułę. Tutaj bowiem, mimo iż film jest nieco ambitniejszy niż przeciętna sensacja, sytuacja nie przedstawia się zbyt różowo. Przede wszystkim cała fabuła rozsypuje się ze względu na paradoks czasowy – bo skoro meteoryty odkryto dopiero dzięki lądowaniu „Parsifala” na Antarktydzie, to znaczy, że bez tegoż lądowania i bez tej misji nie byłoby żadnej epidemii. A znowuż bez epidemii, z dobrze prosperującą ludzkością, nie mogłaby powstać idea misji. I tak dalej, i tak dalej.
Do tego można dorzucić garść denerwujących mankamentów – na przykład radosne pętanie się po mroźnych pustkowiach w luźno narzuconych kurtkach i w cienkich czapeczkach (czy nawet z gołą głową) przy temperaturze −40 stopni, bezsensowny wątek z helikopterem, czy niezbyt solidne wykonanie niektórych efektów specjalnych (choćby wybuchu planety i lotu meteorów z czołówki filmu). Natomiast zupełnym nieporozumieniem jest udźwiękowienie filmu. Aktorzy wypowiadają swoje kwestie nieporadnie, niemal dukając, w dodatku ich głosy brzmią dudniąco, jakby ścieżka do filmu nagrywana była na dnie studni. Wszystkie te elementy powodują, że film ogląda się z trudnością. Nie pomaga również praktycznie nieistniejąca oprawa muzyczna ani niezbyt zachwycające zdjęcia.
Innymi słowy – z wyższym budżetem być może dałoby się zrobić z „Misji w czasie” porządny film. W tej formie jednak, w jakiej trafił do dystrybucji, nie zasługuje na większą uwagę. Można rzucić na niego okiem wyłącznie w desperackiej potrzebie obcowania z Lundgrenem.