Gdzieś, gdzie jest tanio (to znaczy w wyczarowanej w czeskim studio Armenii), gdzie w jaskiniach leżą ciągle świeże jaja pterodaktyli, a komandosi USA dbają o komfort miejscowej ludności, garstka dzielnych amerykańskich studentów paleontologii przeżywa przygodę swego życia. Ma przy tym na tyle szczęścia, żeby być po właściwej stronie ekranu, czasami bowiem widz ma nieprzepartą ochotę wymordować gołymi rękami całą obsadę, byle tylko więcej nie próbowała „tworzyć” produkcji w rodzaju tego nieszczęsnego „Pterodaktyla”.
Nie rozdziabią nas pterodaktyle
[Mark L. Lester „Pterodaktyl” - recenzja]
Gdzieś, gdzie jest tanio (to znaczy w wyczarowanej w czeskim studio Armenii), gdzie w jaskiniach leżą ciągle świeże jaja pterodaktyli, a komandosi USA dbają o komfort miejscowej ludności, garstka dzielnych amerykańskich studentów paleontologii przeżywa przygodę swego życia. Ma przy tym na tyle szczęścia, żeby być po właściwej stronie ekranu, czasami bowiem widz ma nieprzepartą ochotę wymordować gołymi rękami całą obsadę, byle tylko więcej nie próbowała „tworzyć” produkcji w rodzaju tego nieszczęsnego „Pterodaktyla”.
Mark L. Lester
‹Pterodaktyl›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Pterodaktyl |
Tytuł oryginalny | Pterodactyl |
Dystrybutor | Vision |
Reżyseria | Mark L. Lester |
Zdjęcia | George Mooradian |
Scenariusz | Mark Sevi |
Obsada | Cameron Daddo, Coolio, Amy Sloan, George Calil, Ivo Cutzarida, Mircea Monroe, Danna Lee |
Muzyka | John Dickson |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 89 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
Gatunek | groza / horror, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kto by się spodziewał istnienia takiej mnogości słabych filmów? Ich obfitość wydaje się być wprost niewyczerpana. A żeby nikt nie zapominał, że złe kino jest w świecie celuloidu górą, krajowi dystrybutorzy nie ustają w wysiłkach, bobrując bez pamięci w archiwach zagranicznych kinematografii i triumfalnie rzucając na polski rynek wszelkie wygrzebane knoty i zbuki. Tym razem padło na półprodukt noszący dumne miano „Pterodaktyl”. Nakręcony niskim kosztem w Czechach, z mikroskopijną obsadą i raczej śmiechu wartymi efektami specjalnymi (choć trzeba przyznać, że momentami latające gady wyglądają całkiem przyzwoicie), budzi niesmak kretyńskimi dialogami, absurdalnymi zachowaniami bohaterów i wręcz rozczulającymi misiaczkami z oddziału komandosów USA.
Fabuła tej słabizny jest prosta jak drut. Do Armenii przyjeżdża uniwersytecki wykładowca, by zbadać wnętrze jednego z wygasłych wulkanów. Towarzyszy mu w tej wyprawie kilkoro studentów oraz kapryśna i próżna córka sponsora ekspedycji. Niepomni ostrzeżeń ruszają w stronę gór. Bardzo szybko trafiają na dwie przeszkody – lokalnych bandytów oraz uwolnione z jaskini – na skutek trzęsienia ziemi – pterodaktyle (bidulki siedziały tam bez kęsa strawy parę milionów lat). Bandytów unieszkodliwiają plączący się w okolicy marines, natomiast z wyżerającymi po kawałku obsadę filmu ptaszyskami jest nieco większy kłopot, bo zagnieździły się na skalistym, niedostępnym zboczu góry.
Może zabrzmi to okrutne, ale pożarcie każdego kolejnego bohatera kwitowałem westchnieniem ulgi. Im więcej posiłków, tym mniej durniów na ekranie. Durniów, którzy w sumie bez sensu noszą nazwiska znanych pisarzy parających się fantastyką (są tam Lovecraft, Heinlein, Bradbury, Burroughs, Clarke, Herbert, Zelazny, nie zabrakło nawet Lema). Niekiedy głupota bohaterów, którzy usilnie biegają po polach i trzymają się z dala od lasu chyba tylko po to, żeby pterodaktyle miały większe szanse napchać się świeżym mięsem, mimowolnie wyciska łzy z oczu. Podobnie jak idiotyzm dialogów, budujących wedle twórcy skryptu zapewne dziewięćdziesiąty ósmy wymiar postaci. Że nie wspomnę o „grze” aktorskiej. A jeszcze przecież udało się tutaj wcisnąć amerykański patriotyzm (tekturowy bo tekturowy, ale jednak) i kilka „mądrości życiowych”.
W świetle tego wszystkiego zdumiewającym wydaje się fakt, że „Pterodaktyla” daje się oglądać bez szczególnej przykrości. Jest to umiarkowanie dobre, niezbyt angażujące umysłowo patrzydło. A w zestawieniu z wyprodukowanymi ostatnio za granicą niskobudżetowymi obrazami, w których hasają wyczarowane w komputerze monstra (jak choćby „The Curse of Komodo”, „Komodo vs Cobra” oraz „King of the Lost World”) jawi się wręcz jako mistrzowsko zrealizowane arcydzieło. Na plus można też zaliczyć „Pterodaktylowi” tematykę, jest on bowiem zrealizowany – przynajmniej częściowo – w popularnej przed laty konwencji lost race, gdzie sednem fabuły była wyprawa niewielkiej ekspedycji w zapomniane przez Boga i ludzi rejony, zamieszkałe częstokroć przez rozmaite prehistoryczne stwory. Mieszkający na swobodzie prawdziwy dinozaur to dość miła odmiana w sytuacji, gdy na ogół panoszą się po ekranach potwory powołane do życia w wyniku nieprzemyślanych eksperymentów genetycznych.
Interesujące jest również miejsce powstania „Pterodaktyla” – czeskie studio North American Pictures, należące do Lloyda Simandla, Czecha mieszkającego w Kanadzie, a urodzonego ponoć w Polsce. Simandl specjalizuje się w tak zwanych czechploitation, czyli kręconych za niewielkie pieniądze filmach, w których zgrabne, odziane w bardzo zwiewne łaszki niewolnice jęczą pod batogami złych władczyń. Jęki te mogą dochodzić na przykład z kopalni, w której dziewczęta w pocie czoła wydobywają obowiązkowo jakieś kamulce, jak to było w „Piekielnej górze”, puszczonej ongiś wieczorem na jednym z krajowych kanałów satelitarnych. Niewolnice (niemal wyłącznie czeskie aktorki i modelki) nieodmiennie mają kształty bardzo przyjemne dla oka, i relatywnie często zmuszane są do okazywania wdzięków bez żadnego przyodziewku. Filmów takich, obfitujących w dość kulturalnie nakręcone sceny erotyczne (bez udziału mężczyzn), powstało do tej pory co najmniej dwa tuziny. Spora część z nich w mniejszym lub większym stopniu ma akcenty fantastyczne (jak wspomniana „Piekielna góra”, dziejąca się po wojnie atomowej), jednak nie przedstawia sobą większej wartości, jeśli chodzi o fabułę.
A wracając do „Pterodaktyla” – zapewne jest masa filmów, które warto sobie obejrzeć zamiast niego. I właśnie całą tę masę polecam.