Jako że Stephen King jest w Polsce bardzo popularny, mamy szansę zapoznać się nie tylko z najświeższymi filmami nakręconymi na podstawie jego prozy, ale również z obrazami sprzed kilkunastu lat. Jednym z nich jest „Creepshow 2”, na który składają się trzy samodzielne nowelki – może nie jakoś specjalnie wystrzałowe, ale mimo wszystko warte uwagi.
Powtórka z rozrywki
[Michael Gornick „Creepshow 2” - recenzja]
Jako że Stephen King jest w Polsce bardzo popularny, mamy szansę zapoznać się nie tylko z najświeższymi filmami nakręconymi na podstawie jego prozy, ale również z obrazami sprzed kilkunastu lat. Jednym z nich jest „Creepshow 2”, na który składają się trzy samodzielne nowelki – może nie jakoś specjalnie wystrzałowe, ale mimo wszystko warte uwagi.
Michael Gornick
‹Creepshow 2›
Pierwszy „Creepshow” ujrzał światło dzienne w 1982 roku. Mimo relatywnie wysokiego budżetu (8 milionów dolarów) i doborowej ekipy realizacyjnej (Stephen King, George A. Romero i Tom Savini) nie był zbyt zachwycającym dziełem. Z pięciu krótkich, a i tak wiejących nudą nowelek, warta zapamiętania była bodaj tylko czwarta – o potworze ukrytym w skrzyni pod schodami na jakiejś uczelni. Reszta była albo głupia (pierwsza, o ojcu wstającym z grobu i trzecia, z Leslie Nielsenem, o zemście topielców), albo bez pomysłu na zakończenie (druga, o zarastanym przez kosmiczną trawę farmerze, granym przez samego Kinga), albo abstrakcyjna i wydumana (ostatnia, o karaluchach pojawiających się znikąd i atakujących sterylnie czyste mieszkanie miliardera). Całości nie były w stanie uratować nawet całkiem przyzwoite efekty specjalne i miejscami dość dobry klimat.
Mimo to, w roku 1987 Romero zdecydował się wyprodukować drugi, znacznie już tańszy film o tytule „Creepshow 2”. Tym razem w jego skład weszły już tylko trzy nowelki, choć pierwotnie planowano ich również pięć. Nowelki siłą rzeczy są dłuższe, ale lepiej pomyślane dramaturgicznie, choć nadal – zwłaszcza w przypadku pierwszej – nudnawe i niepotrzebnie rozwodnione nic nie wnoszącymi do akcji dialogami. Całość natomiast została spięta klamrą rysunkowej opowieści o chłopcu czytającym komiks z makabrycznymi historyjkami, które stanowią sedno filmu.
Pierwsza nowela to „Wódz Drewniana Głowa” – historia prosta, ale opowiedziana w sposób nad wyraz rozwlekły i przez to denerwujący. Bo oto paru młodocianych rozbójników napada na bankrutujący sklepik w pustoszejącym, prowincjonalnym miasteczku. W wyniku napadu giną staruszkowie prowadzący sklep, a przywódca bandy – Indianin z pobliskiego rezerwatu – kradnie klejnoty zostawione sklepikarzowi przez członków własnego plemienia jako zastaw za zakupione artykuły. Zbrodnia jednak nie pozostanie bezkarna, bowiem na łowy rusza drewniany posąg tytułowego wodza, stojący od lat przed sklepikiem. Film, jak widać, nie odznacza się przesadnie skomplikowaną fabułą, jednak jest tak niefortunnie skonstruowany, że jego poszczególne elementy (a zwłaszcza scena napadu) ciągną się jak guma do żucia. Gdy zaś wreszcie dochodzi do wymierzania sprawiedliwości, to nim się obejrzeć – już jest po sprawie.
Druga historia – „Tratwa”, bodaj najciekawsza – mówi o weekendowym wypadzie dwóch młodych par nad leżące na uboczu jeziorko, na środku którego w okresie letnim dryfuje sobie coś w rodzaju tratwy. Kuszące miejsce do opalania szybko jednak okazuje się śmiertelną pułapką, bowiem w wodzie grasuje mięsożerna, oleista plama, która w zanadrzu trzyma parę zabójczych tricków. Dobrze stopniowane napięcie, niespodziewane zagrywki tajemniczego drapieżnika i klaustrofobiczny klimat powodują, że nowelka świetnie się ogląda i głęboko zapada w pamięć.
Następujący po „Tratwie” „Autostopowicz” już tak nie zachwyca. To umiarkowanie pomysłowa historia mężatki wracającej wieczorem z płatnego rendez-vous. Zdenerwowana, że spóźni się do domu, nie zauważa idącego drogą pieszego i i potrąca go swoim autem, a widząc, że ofiara wydaje się martwa – ucieka z miejsca wypadku. Na tym jednak nie koniec, bo potrącony nie zamierza powiększyć grona aniołków i jako coraz bardziej zdekompletowany zombie dręczy ją w drodze do domu, co i rusz pojawiając się w najmniej oczekiwanych miejscach czy momentach. To chyba najmocniej moralizująca z trzech opowiastek i jednocześnie najprymitywniejsza z nich, aczkolwiek nie da się ukryć, że powinna przemówić co poniektórym do rozsądku.
Szczęśliwie – jak i w pierwszym „Creepshow” – starczyło pieniędzy na solidne wykonanie nowelek, dzięki czemu wizualnie każda z historii jest zrobiona więcej niż zadowalająco. Nie zaszkodziłoby jednak nieco przykroić scenariusz pierwszej i ostatniej części, oraz trochę je zdynamizować, bo momentami ma się ochotę sięgnąć do klawisza przewijania. Z ciekawostek – reżyserem tego filmu jest Michael Gornick, autor zdjęć do pierwszego „Creepshow”. Drugi członek starej ekipy – John Harrison, twórca ścieżki dźwiękowej do filmu z 1982 roku – również zapragnął zasiąść na reżyserskim stołku i stworzył z kolei „Opowieści z ciemnej strony”, podobną antologię krótkometrażowych historii, wśród których znalazł się „Kot z Piekła”, który wypadł ze względów oszczędnościowych z „Creepshow 2”. Zaś w roku 2006 światło dzienne ujrzał „Creepshow III”, słabiutki film złożony z pięciu przenikających się fabularnie nowelek, nie mających już nic wspólnego z Kingiem, a co gorsza – i z przyzwoitym kinem. Być może ze względu na to fatalne nieporozumienie na rok bieżący szykowana jest nowa odsłona „Creepshow”, ponownie na bazie prozy Kinga.
A co do „Creepshow 2” – mimo że nie jest to najlepszy film, jaki można sobie wyobrazić, obcowanie z nim nie powinno grozić niestrawnością czy bólem głowy. Zaś dla miłośników prozy Kinga zapewne wcale nie będzie miało znaczenia, czy to dobry film, czy nie. Ważne, że według ukochanego autora…