Powiedzmy sobie jasno – „Krwiożerczym wampirom” bardzo daleko do horroru. Owszem, hasa tu horda zmutowanych nietoperzy, podsysając od czasu do czasu jakiegoś członka lokalnej społeczności, ale jest to film obliczony raczej na zaintrygowanie zagadką pojawienia się nieznanego gatunku latających myszy, niż na wywołanie dreszczu emocji u widza.
Gdy nocą wampiry w drzwi załomocą…
[Eric Bross „Krwiożercze wampiry” - recenzja]
Powiedzmy sobie jasno – „Krwiożerczym wampirom” bardzo daleko do horroru. Owszem, hasa tu horda zmutowanych nietoperzy, podsysając od czasu do czasu jakiegoś członka lokalnej społeczności, ale jest to film obliczony raczej na zaintrygowanie zagadką pojawienia się nieznanego gatunku latających myszy, niż na wywołanie dreszczu emocji u widza.
Eric Bross
‹Krwiożercze wampiry›
Pod tym względem „Wampiry” przypominają wygasły praktycznie z końcem lat 80. nurt kina katastroficznego, w którym rolę straszaka pełniły zmutowane przez toksyczne substancje zwierzęta. Niestety, to „przypominanie” w pewnym momencie przeradza się wręcz w plagiat, ale o tym za chwilę.
Od pierwszych scen film zaskakuje sposobem realizacji. Jest całkiem porządnie nakręcony, a fabuła jest opowiedziana w bardzo naturalny, swobodny sposób. Toczone rozmowy są lekkie, zabarwione nutką humoru, nie nudzą i nie denerwują szablonowymi frazesami, jakie zdarzają się nawet w filmach z czołówki box office’u. To wielka zaleta „Krwiożerczych wampirów”. Również akcja nie grzęźnie co i rusz i nie usypia widza, nawet podczas uczelnianych wykładów, które – wbrew pozorom – są całkiem ciekawe. Spora w tym zasługa dość dobrze spisujących się aktorów, zwłaszcza tych odgrywających role nastolatków pomagających swojej nauczycielce biologii (czyli Xenie, Lucy Lawless) w rozwikłaniu tajemnicy wyjątkowo agresywnych nietoperzy. Do tego po fabule rozsianych jest sporo smaczków i mrugnięć okiem, i to wplecionych w rozsądny, daleki od natręctwa sposób. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy rozbijają one wytworzony klimat zagrożenia i wprowadzają lekko irytującą nutkę familiarności.
Niestety, ładnie skonstruowana fabuła nie jest wolna od bezczelnych zapożyczeń, głównie z klasycznej „Piranii”. Scena imprezy na pokładzie statku spacerowego, kiedy to rzutki burmistrz usiłuje pokazać, że nie ma żadnego wymyślonego przez parkę młodych bohaterów zagrożenia, bardzo przypomina pamiętne party na plaży z filmu Joe Dantego. Podobnie zresztą jak tam, owo „nie istniejące” zagrożenie wkrótce tłumnie przybywa i rzuca się do wyżerania sproszonych gości. Na szczęście, nawet jeśli podczas seansu uwiera świadomość – zamierzonego bądź nie – plagiatu, cała historia na tyle zgrabnie się komponuje, że łatwo puścić w niepamięć wymienione wyżej grzeszki.
Film nie uchronił się też przed problemami natury technicznej. Szwankują efekty specjalne, zwłaszcza podczas scen zmasowanego ataku nietoperzy, kiedy to momentami wyraźnie widać, że latające ssaki są sztucznie wklejone na gotowy obraz. Nieco irytują również kręcone z ręki zdjęcia, mające w założeniu twórców zdynamizować akcję i wprowadzić widza w pozycję ukrytego obserwatora, co nie do końca się sprawdza. Natomiast niejako przy okazji można dzięki „Krwiożerczym wampirom” zaobserwować, co znaczy brak odpowiedniego oświetlenia, z którym boryka się większość niedrogich produkcji. Spora część filmu została nakręcona w słonecznej Luizjanie, praktycznie tuż przed nadejściem feralnej Katriny. Zdjęcia są soczyście kolorowe, w ciepłej tonacji i ogólnie bardzo ładnie wyglądają. Gdy ekipa wyniosła się z tego rejonu w związku z ewakuacją zagrożonego huraganem miasta, brakujące sceny nakręcono w leżącym na północy kraju Halifaksie, tuż przy granicy kanadyjskiej. Tam już nie było tak pięknego światła. Dokrętki są zauważalnie ciemniejsze, z bardziej siną kolorystyką. Widać więc wyraźnie, że mniejsze znaczenie ma jakość kamery (tutaj chyba był używany niezbyt wyszukany sprzęt, zwłaszcza, że film powstał docelowo dla telewizji), zdecydowanie większe natomiast ma prawidłowe, mocne oświetlenie planu. Innymi słowy – dobre oświetlenie jest w stanie znacząco ograniczyć podstawową różnicę między obrazem pół-profesjonalnym a profesjonalnym.
Ogólnie jednak film ogląda się bardzo lekko, można się z niego paru sensownych rzeczy dowiedzieć, a że nie jest w żaden sposób „wybitny”, w niczym to nie przeszkadza. Lojalnie jednak uprzedzam, że grozy w nim niewiele, a i z fantastyką „naukową” są pewne problemy. To w sumie lekki, pozbawiony większych ambicji thrillerek. W sam raz na wolne popołudnie.
No i pytanie do polskiego dystrybutora – czy istnieje coś takiego, jak nie-krwiożerczy wampir?