WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Cykl | Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy |
Miejsce | Warszawa |
Od | 5 października 2000 |
Do | 16 października 2000 |
WWW | Strona |
Święto kinaW dniach od 5 do 16 października w Warszawie odbył się szesnasty już Warszawski Festiwal Filmowy (WFF), od tego roku zwany Warszawskim Międzynarodowym Festiwalem Filmowym (WMFF).
Anna DraniewiczŚwięto kinaW dniach od 5 do 16 października w Warszawie odbył się szesnasty już Warszawski Festiwal Filmowy (WFF), od tego roku zwany Warszawskim Międzynarodowym Festiwalem Filmowym (WMFF). ‹16. Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy›
Ze zmianą nazwy wiąże się jeszcze druga, bardzo ważna zmiana. Od tego roku bowiem widzowie WMFF mogą głosować, komu przyznać Feliksy, czyli brać czynny udział w przyznawaniu "europejskich Oscarów". Oznacza to również, że nasze filmy są oglądane przez członków Europejskiej Akademii Filmowej. W tym roku WMFF odwiedził jej przewodniczący Nick Powell. Już teraz widać efekty tych zmian. Do tegorocznej nagrody Feliksa za najlepszą rolę męską nominowano Krzysztofa Siwczyka za rolę w filmie "Wojaczek" Lecha Majewskiego. Widzowie WMFF mogli zagłosować wysyłając pocztą rozdawane na festiwalu zgłoszenia lub za pomocą Internetu. Ja w ten właśnie sposób głosowałam na Stellana Skarsgarda, który również otrzymał nominację i mam teraz poczucie, że w jakiś sposób się do tego przyczyniłam. Najpierw trzeba było jednak zdecydować, które filmy pragniemy obejrzeć, a potem zdobyć na nie bilety. Trudno było wybrać z 80 tegorocznych propozycji. Samych filmów było jeszcze więcej, ale pokazy, na których prezentowano krótkie filmy młodych polskich, czy też słowackich i czeskich reżyserów, połączono we wspólne seanse. Już parę lat temu pogodziłam się z faktem, że nie mogę zobaczyć wszystkich filmów pokazywanych na festiwalu, gdyż jest to po prostu fizycznie niemożliwe. W tym roku udało mi się dotrzeć jedynie na 33 pozycje, ale parę filmów widziałam tuż przed lub zaraz po festiwalu. W sumie udało mi się zobaczyć 38 tytułów, czyli niemal połowę. Część filmów pokazanych na festiwalu już weszła lub wkrótce wejdzie do naszych kin. Inne, mimo że zostały zakupione przez polskich dystrybutorów, nigdy nie wejdą na nasze ekrany, a niektóre za parę lat z pewnością zostaną pokazane w telewizji. Tak było swego czasu z "Chungking Express", "Zanim spadnie deszcz" czy ostatnio z rosyjskim filmem "Brat", który doczekał się już kontynuacji, równie popularnej co część pierwsza, szczególnie w krajach byłego Związku Radzieckiego. Każdy stosuje inny klucz dobierając sobie filmy. W zeszłym roku wiele osób zachwycało się filmami irańskimi. Nie wiadomo na ile szczere były te zachwyty, a na ile podyktowane modą. W tym roku można było wybrać się na przegląd Otara Iosselianiego, by zobaczyć "Żegnaj, stały lądzie", "Zbóje: Rozdział VII", "Polowanie na motyle", "Pastorałkę", "Cierpkie wino" i "Był sobie drozd". Wydaje mi się jednak, że ta propozycja zachęciła głównie tych, którzy chcą się snobować na znawców egzotycznego kina. Wystarczy napisać, że teraz cały świat ogląda irańskie filmy lub że zachwyca się twórczością gruzińskiego reżysera, od lat mieszkającego i tworzącego we Francji, by tłumnie kupowali bilety i zachwycali się, bo przecież wypada się zachwycać. No cóż, zapłacili za bilety i chyba najgorszą karą za to było dla nich wysiedzenie do końca na niektórych z tych filmów. Oczywiście to tylko moje prywatne zdanie. W każdym razie przekonana o tym, że nie należy ślepo ufać modzie, a jedynie własnej intuicji, nie wybrałam się na żadną z tych pozycji. Szerokim łukiem omijałam również pokazy filmów indyjskich, takich jak "Otwarte na oścież", "Terrorystka" czy "Tron śmierci", w tym roku bowiem widziałam już jeden film wyprodukowany w Indiach i myślę, że jeszcze długo nie będę się mogła z tego otrząsnąć. To wszystko nie oznacza, że jestem przeciwniczką egzotycznych kinematografii. Wysoko cenię sobie filmy chińskie czy japońskie i w tym roku również się na nich nie zawiodłam. Zanim jednak opisze te filmy, które udało mi się obejrzeć, jeszcze parę słów o tych, na które nie poszłam, chcę bowiem przedstawić całkowity obraz tegorocznej imprezy. Nie chcę nic pisać ani o organizacji, ani tym bardziej organizatorach. Tak naprawdę liczą się tylko tytuły, które udało się sprowadzić. Tradycją już stał się fakt, że na WFF dystrybutorzy pokazują po raz pierwszy zakupione już przez nich i przeznaczone do dystrybucji pozycje. Wiedząc, że takie filmy jak "Mordercze lato", "Słodki drań", "Vatel", "Król żyje (Dogma 4)", "Złota" czy "Wojny domowe" pojawią się już wkrótce na naszych ekranach, od razu skreśliłam je z programu. Dystrybutorzy zakupili również filmy "Lato albo 27 straconych pocałunków", "Himalaya", "Luna Papa", "Under the Sun" i "Terrorystka", ale na te filmy i tak się raczej nie wybiorę. Nie zainteresowały mnie opisy zamieszczone na ich temat w katalogu, ale być może później przekona mnie kampania reklamowa przygotowana przez dystrybutorów. Darowałam sobie również filmy dokumentalne, mimo iż zeszłoroczny dokument muzyczny "Genghis Blues" uważam za najlepszy film tamtego festiwalu. W tym roku wybrałam się tylko na "Sex Pistols: The Filth and the Fury", z góry rezygnując z "Paragrafu 175" i "Zwyczajnego bolszewizmu". Dwa pozostałe muzyczne dokumenty: "Cuba Feliz" i "Stop Making Sense" widziałam jeszcze przed festiwalem. Wszystkie trzy zrobiły na mnie dobre wrażenie, choć "Cuba Feliz" chwilami może znudzić, a nawet zmęczyć. Porównywanie go do "Buena Vista Social Club", do którego tak naprawdę nawet się nie umywa, wydaje mi się stwierdzeniem trochę na wyrost. O wiele lepsze wrażenie robi "Stop Making Sense", który jest zapisem jednego z koncertów zespołu Talking Heads i na którym można się świetnie zabawić. Chwilami ma się nawet wrażenie, że jest się na prawdziwym koncercie. Najlepiej na tym tle wypada jednak "Sex Pistols: The Filth and the Fury", w którym członkowie zespołu Sex Pistols próbują opowiedzieć swoją historię. Ich opinie są często sprzeczne z tym, co mówi ich menażer Malcolm MacLaren i chwilami nie wiadomo już komu wierzyć. A prawda pewnie jak zwykle leży pośrodku. Co do pozostałych filmów, to najłatwiej było mi zrezygnować z "Bezimiennych", mimo, że opis był bardzo interesujący i cały czas mam nadzieję, że ktoś mi go kiedyś opowie. Powód był bardzo prosty - nie lubię horrorów. Wolę kino obyczajowe, ale też nie każde. Takie filmy jak "Oświecenie gwarantowane", "Duch marszałka Tito", "Musimy sobie pomagać", "Osobiennosti nacionalnoj rybałki", "Siedem pieśni z tundry", "Fellini", "Miętowy cukierek", "Chór chłopięcy", "Pół godziny do północy", "Wisconsin - rubryka kryminalna" czy "Domowe porządki" w ogóle nie zaprzątały mojej uwagi. Natomiast być może wybrałabym się na "Jeszcze jeden dzień", "Legenda Rity", "101 Reykjavik", "Bye Bye Blue Bird", "Nie ma dokąd iść", "2 sekundy", "Życie to gwizdanie" i "Eating Air", ale nie wystarczyło mi już po prostu czasu. Niestety, nie samym festiwalem żyje człowiek. Trzeba jeszcze coś zjeść, kiedyś się wyspać, a także trochę pouczyć i popracować, żeby na niego zarobić. Ale nigdy nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. Jak zwykle warto było wybrać się do kina, by oglądać filmy z jedyną w swoim rodzaju festiwalową publicznością. Żadna inna publiczność nie reaguje w kinie tak żywiołowo, również na oglądane po raz kolejny reklamy - zawsze te same i zawsze w tej samej kolejności. W tym roku najwięcej emocji wzbudziła reklama MTV, pokazująca robotnice jednej z PRL-owskich fabryk, wykonujących ćwiczenia gimnastyczne z podkładem piosenki Britney Spears "Hit me baby one more time". Z czasem niektórzy widzowie zaczęli się nawet przyłączać do tych ćwiczeń, a cała publiczność nagradzała ich oklaskami. Oczywiście, czasem okazuje się, że wybrany film nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. W tym roku tak było chociażby z "American Psycho", "Berezyną", "Obok nas", czy "Sprawą Marcorelle′a". Zacznijmy może od "American Psycho". Na pewno znajdą się jego zwolennicy, ale we mnie ten film wzbudził niesmak. Opowieść o sfrustrowanym yuppie, który z zazdrości, nudy lub z powodu swoich kompleksów zabija kolegę z pracy, bezdomnego oraz kilkanaście kobiet (czy też tylko chciałby ich zabić) jakoś do mnie nie przemawia. Może dlatego, że nie zarabiam jeszcze tak obrzydliwie dużo pieniędzy, żeby nie wiedzieć jak je wydać i jak miło spędzić wolny czas, nie znęcając się przy tym nad innymi. Im ktoś ma więcej pieniędzy, tym ma ich mniej. Te problemy mnie jednak nie dotyczą, więc nie potrafią identyfikować się z bohaterem, a to jest według mnie najważniejsze. Jeśli oglądając film poczuję, że też to przeżyłam lub mogłabym to przeżyć, wtedy potrafię docenić jego wartość i powiedzieć, że to był naprawdę dobry film. Kolejnym nieudanym filmem była komedia "Berezyna". Tym razem mogę się chyba przyczepić jedynie do szwajcarskiego - a pokrewnego z niemieckim - poczucia humoru. Ta komedia rozśmieszyła mnie tylko raz, gdy kombatanci II wojny światowej przeprowadzili pucz wojskowy. Pozostałe dowcipy były równie niesmaczne i nieśmieszne jak filmy braci Bobby′ego i Petera Farrelly, czyli "Głupi i głupszy", "Sposób na blondynkę" czy "Ja, Irena i ja". I tu pewnie też znajdą się tacy, którzy się ze mną nie zgodzą, ale podobno o gustach się nie dyskutuje. Przyjrzyjmy się więc kolejnemu filmowi. "Obok nas" opowiadał historię niedorozwiniętego chłopca i jego nadopiekuńczej matki. Ostatnio jest to dość popularny duet i nieodparcie kojarzy się teraz ze sztuką Ingmara Villqista "Noc Helvera", którą ostatnio namiętnie grają prawie wszystkie polskie teatry. Cała intryga w tym filmie opiera się na niewyjaśnionych podejrzeniach policji wobec owego chłopaka. Chwilami myślimy, że to on zabił, później zaś, że może jednak nie. Ale jak długo tak można - przez półtorej godziny? "Sprawą Marcorelle′a" to osobna sprawa. Mimo, że był to film francuski, a ja zwykle chwalę francuską kinematografię, uważając ją za jedną z ciekawszych, muszę przyznać, że ten film był totalną porażką. Główną rolę Agnieszki - emigrantki z Polski - zagrała w nim Irene Jacob, którą Francuzi uważają pewnie teraz za specjalistkę od takich ról, bo zagrała kiedyś Polkę w "Podwójnym życiu Weroniki" u Kieślowskiego. Scenariusz jednak napisał reżyser tego filmidła, którego wyobrażenia na temat naszego pięknego kraju są bardzo stereotypowe i dalekie od rzeczywistości. Było to jednak ciekawe doświadczenie, gdyż pozwoliło zobaczyć, jakie zdanie mają o nas Francuzi. Niestety nie jest to dla nas zbyt pochlebna opinia. |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Bradford – kolebka brytyjskiego przemysłu filmowego
— Anna Draniewicz
Bradford – miasto filmu
— Anna Draniewicz
Między słowami
— Anna Draniewicz
Amerykanie nadchodzą!
— Anna Draniewicz
Bollywood atakuje
— Anna Draniewicz
15 lat prywatnej dystrybucji kinowej w Polsce
— Anna Draniewicz
Filmy o ludziach. Filmy dla ludzi
— Anna Draniewicz
Pasja Gibsona
— Anna Draniewicz
Noc z Darrenem Aronofskym
— Anna Draniewicz
Film wojenny
— Anna Draniewicz