Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹1001 filmów, które musisz zobaczyć›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł1001 filmów, które musisz zobaczyć
Tytuł oryginalny1001 movies you must see before you die
Data wydaniawrzesień 2004
RedakcjaSteven Jay Schneider
Wydawca Elipsa
Seria1001…
ISBN83-7265-062-4
Format960s. 160×210mm
Cena120,-
Gatuneknon‑fiction
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Biblioteka kinomana: Urok diw

Esensja.pl
Esensja.pl
Leksykony rzadko nadają się do czytania jak beletrystyka. Ale „1001 filmów, które musisz zobaczyć”, to lektura równie wciągająca jak najlepsza powieść.

Arkadiusz Kaczanowski

Biblioteka kinomana: Urok diw

Leksykony rzadko nadają się do czytania jak beletrystyka. Ale „1001 filmów, które musisz zobaczyć”, to lektura równie wciągająca jak najlepsza powieść.

‹1001 filmów, które musisz zobaczyć›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł1001 filmów, które musisz zobaczyć
Tytuł oryginalny1001 movies you must see before you die
Data wydaniawrzesień 2004
RedakcjaSteven Jay Schneider
Wydawca Elipsa
Seria1001…
ISBN83-7265-062-4
Format960s. 160×210mm
Cena120,-
Gatuneknon‑fiction
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Setki zdjęć (wiele z nich w dużym formacie) i tysiąc jeden opisów (przeważnie niemal pełnoprawnych recenzji) stanowią gratkę dla każdego, komu ekran kinowy przesłania widok na świat. Dla kogo jest to wydawnictwo? Dla maniaków filmów to bezcenny przewodnik i źródło informacji. Dla kinomaniaków – cenna wskazówka, co warto zobaczyć.
Na pierwszy rzut oka
Ktoś mądry powiedział, że nie należy oceniać książki po okładce. To stwierdzenie sprawdza się w tym wypadku całkowicie – posągowe rysy Arnolda Schwarzenegera mogą odstraszyć bardziej ambitnych koneserów X muzy. Ale jeżeli już zajrzymy do środka, okaże się, że wcale nie jest aż tak źle, jak by się mogło wydawać. Niestety – okładka jednak zdradza co nieco atrakcji czekających nas podczas lektury. Wśród setek filmów bezspornie ważnych (i najważniejszych!) znajdziemy wiele szmir…
Trzeba jednak pamiętać, że książka nie nosi tytułu: „1001 najlepszych filmów”, lecz „1001 filmów, które musisz zobaczyć”. Niby szczegół, a ważny. Autorzy wielokrotnie w swoich notkach potwierdzają, że doskonale rozumieją, jaką wartość przedstawiają polecane przez nich filmy. Początkowo może w nas budzić opór fakt, że jakiemuś „wiekopomnemu dziełku” (o którym pewnie nawet jego twórcy już nie pamiętają) poświęca się stronę. Ostatecznie jednak przyjmujemy punkt widzenia redaktorów i zaczynamy zgadzać się z ich wyborem. Przecież współczesne kino amerykańskie (w osobie Tarantino, braci Coen) zostało ukształtowane w równie wielkim stopniu przez „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, jak i (prawdopodobnie) przez (nieznany mi) „Objazd” z 1945. Ta książka pomaga zrozumieć kulturową odmienność kina zza oceanu. Dziwnie to brzmi, ale przecież chyba nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że nawet w epoce globalizacji Ameryka jest światem w jakimś stopniu innym niż Europa, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę tamtejszą kinematografię. Co ciekawe, czytając nawet o tych kiczowatych produkcjach, nie sposób nie dostrzec sentymentu, jakim darzą je autorzy.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to wybór niezwykle subiektywny. Ale każdy podczas lektury zapewne oburzy się, gdy wśród tysiąca jeden filmów nie znajdzie któregoś ze swoich ulubionych. Ja sam nie mogę wybaczyć nieobecności „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, „Zagubionej autostrady”, „Przed wschodem słońca” czy „Między słowami”. Ktoś inny może być zaskoczony pominięciem „Blues Brothers” czy „Bartona Finka”. Oczywiste jest, że dominować będą filmy amerykańskie, ale to wcale jednak nie tłumaczy braków w filmografii naszego regionu. To, że nie ma tu słowa o „Nożu w wodzie” Polańskiego, czy wielu filmach czeskich, jest przejawem ignorancji w najczystszej formie.
Można by winić za to redaktorów pracujących nad selekcją, czyli około sześćdziesiąt różnych osób – amerykańskich krytyków prasowych, profesorów, filmoznawców, pisarzy i filmowców. Wszyscy mają na koncie liczne publikacje prasowe i książkowe lub też zrealizowane filmy. Czy to możliwe w takim razie, by braki wynikały ze zwykłej nieznajomości kina? Mało prawdopodobne. Przecież pojawia się tu „Pasażerka” Munka czy „Dekalog” Kieślowskiego.
To, że najwięcej jest tu filmów Hitchcocka, Stone’a, Wellsa i Wildera świadczy o tym, że listę filmów najwyraźniej opracowywała jedna osoba – zapewne redaktor wydania Steven Jay Schneider. Stąd też wynikają takie a nie inne braki. Używam cały czas trybu przypuszczającego, gdyż w książce brakuje informacji na ten temat.
Pojawia się wtedy jednak pytanie o to, jakimi kryteriami kierowano się podczas wyboru. Mimo, że na obwolucie czytamy: „miernikiem doboru [filmów] była ich wartość – są takie, które stanowiły kamienie milowe na drodze rozwoju kina światowego, są również te, które spotkały się z zachwytem publiczności”, to w trakcie lektury słuszność tych deklaracji zostaje podważona. Jeżeli obecność „tandety” można wytłumaczyć (o czym wspomniałem), to chyba bezzasadne jest wypieranie przez nią filmów wartościowych i istotnych. Ale cóż, to moneta gorsza zawsze wypiera lepszą, nigdy na odwrót. Nie podlega dyskusji, że książka ta ma trafić do jak najszerszego grona odbiorców, a to oznacza że nie może jedynie skupiać się na kinie tajlandzkim.
Ale to wcale to nie oznacza też, że redaktorzy skupili się na kinematografii amerykańskiej. Kino zza oceanu jest tu najszerzej reprezentowane, co absolutnie nie powinno dziwić. Ale ogromnie miłym zaskoczeniem jest, że autorzy dostrzegli dzieła spoza swojego podwórka. I nie mówię tu już o tym, że łaskawie wspomniano o filmach Felliniego czy Antonioniego. Nie zapomniano nawet o kinematografiach z Indii, Chin, Japonii, Afryki czy Ameryki Południowej. Także kina europejskiego nie ograniczono jedynie do arcydzieł. Mamy więc liczne dzieła Truffaut, Rosseliniego czy Bergmana (te odrobinę mniej znane). Co jeszcze ciekawsze – nie brakuje tu filmów krótkometrażowych, dokumentalnych i awangardowych. Konia z rzędem temu, kto wskaże mi popularny leksykon, w którym o czymś takim się wspomina.
W parze ze wspaniałą oprawą graficzną idzie wartość merytoryczna notek o filmach. Choć starannie wypełniają one schemat: „kontekst historyczny – omówienie filmu – recenzja”, to nie jest to lektura nużąca. Przede wszystkim proponuję przyjąć zasadę, że nie należy tej książki czytać za jednym zamachem. Dziesiątki nazwisk, dat, informacji mogą przyprawić o zawrót głowy.
Ku mojemu wielkiemu (pozytywnemu) zaskoczeniu okazało się, że informacje o filmach nie są wcale fragmentami „omówień z programu telewizyjnego”. „“Metryczki” są niezastąpioną pomocą naukową, a krytyczne uwagi świadczą o świetnym rozeznaniu autorów w annałach kina. Zaś dawka najróżniejszych ciekawostek potrafi naprawdę zainteresować. Bo czy wiedzieliście, że za film „Skarb Sierra Madre” John Huston (reżyser) i jego syn – Walter Huston (aktor) dostali Oskary? A takich „smaczków” jest tam o wiele więcej.
Errata
Niestety, wszystko zepsuł polski tłumacz. Na przykład film Lyncha nosi tu tytuł: „Głowa do mazania”, chociaż jak mi wiadomo, w Polsce znamy go powszechnie jako “Głowa do wycierania”. „Milczenie owiec” powstało na podstawie powieści Thomasa Harrisona (zawsze myślałem, że Harrisa). A kto wyreżyserował słynny „Gabinet doktora Caligari”? Oczywiście Robert Weine (jak ktoś jest zainteresowany, czy to prawda – niech sprawdzi w jakimś innym opracowaniu). Swoją drogą interesuje mnie, kto wpadł na pomysł by tytuł „Kramer vs. Kramer” (w Polsce rozpowszechniany był jako “Sprawa Kramerów”) przetłumaczyć jako „Kramer kontra Kramer”. Ale „wpadki” tego typu jeszcze można jakoś wybaczyć. W końcu mając setki tysięcy nazwisk i tytułów do sprawdzenia, zdarza się co nieco przekręcić. Za to masy błędów stylistycznych wybaczyć nie wolno. Nie wiem, czy warto płacić 120 złotych za niechlujstwo. W końcu za takie pieniądze mamy prawo oczekiwać, że przynajmniej tłumacz przeczyta to, co napisał! Momentami miałem pewne wątpliwości, co do tego czy przy opracowywaniu polskiego wydania współpracowali znawcy kina. Pojawiły się nawet podejrzenia, iż wszystko tłumaczyła maszyna. Przekonywały mnie o tym częste „makaronizmy”, gdy zamiast zdania polskiego mamy fragment tekstu po angielsku. Oczywiście kwestia „maszyn tłumaczących” to żart, ale jednak wydawca mógł pomyśleć o tym, by poprosić o współpracę kogoś kompetentnego.
Zastrzeżenia budzi również klasyfikacja gatunkowa. Kilka stron zajmuje indeks filmów, podzielonych według gatunków, jakie mają reprezentować. Oczywiście najwięcej jest tam dramatów, thrillerów oraz romansów. Ale to, jak autorzy potrafili dokonać podziału na „sztukę”, „awangardę” i „film eksperymentalny”, pozostaje ich tajemnicą na wieki wieków. Co ciekawe – w żadnym z tych działów nie uświadczymy „Psa andaluzyjskiego”, który figuruje w… fantazy (pisownia oryginalna).
Doznania estetyczne
Pomijając te liczne niedociągnięcia, warto jednak przyjrzeć się tej książce, chociażby ze względu na wspaniałe zdjęcia. Oczywiście wiele z nich widzieliśmy setki razy – to już ikony pop-kultury. Ich nieodparte piękno udowadnia jednak, że niektóre filmy nawet jedynie w formie pojedynczych kadrów zdradzają znamiona mistrzostwa. Bo jak nie nazwać arcydziełem obrazów z „Nietolerancji” (s.35) Griffitha. Albo czy nie można się nie roześmiać, gdy patrzy się na Clarka Gable i Claudette Colbert (s.123) z „Ich nocy” Capry? Przyznam też szczerze – dotychczas czułem dziwną niechęć do dawnych diw, ale gdy zobaczyłem zdjęcie Marleny Dietrich (s.83) z „Błękitnego Anioła”, całkowicie zmieniłem zdanie. Niezwykły sex appeal i tajemniczy urok potrafią zafascynować każdego. Może to zakrawać na męski szowinizm, ale przecież nie można nie zachwycać się urodą Anny Ondry z „Szantażu” Hitchcocka (s.77). Oczywiście panie też zapewne znajdą także coś dla siebie – „Swobodnego jeźdźca” czy „Cienką czerwoną linię”.
Ale przecież piękno aktorek nie jest argumentem w recenzji. A może jednak jest? Lektura (a właściwie ogląd) tej książki, pokazuje nam jak zmieniał się (nieznacznie, ale jednak) ideał piękna na przestrzeni ostatnich stu lat. Bohaterki z epoki początków kina zadziwiają prostotą urody. Spoglądając na te zdjęcia czujemy tęsknotę za światem, który ocalał tylko na celuloidowej taśmie.
W trakcie lektury dostrzega się także, jak współczesne filmy prezentują się obok klasyków. Uświadamiamy sobie wtedy, że choć dzisiejsze kino jest (zdawałoby się) dojrzalsze, to o ileż trudniej jakiemuś dziełu z ostatniego dziesięciolecia nadać miano „klasyka”. Jestem pewny, że „Metropolis” Langa będzie zachwycać również za sto lat. Ale czy „Władca Pierścieni” także?
koniec
13 kwietnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.

więcej »

Z filmu wyjęte: Nurkujący kopytny
Jarosław Loretz

13 V 2024

Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Historia Złotego Golasa
— Konrad Wągrowski

Czarna wdowa w zagmatwanej sieci dyskursów
— Łukasz Twaróg

Noir – wojenne zaćmienie
— Łukasz Twaróg

Mroczna strona miasta
— Łukasz Twaróg

Amerykański samotnik
— Konrad Wągrowski

Mistrz wielu epok
— Urszula Lipińska

Encyklopedia, czyli prosimy o remake
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

8% z Nietzschego
— Arkadiusz Kaczanowski

Wobec rzeczywistości
— Arkadiusz Kaczanowski

Powieść jak na dłoni
— Arkadiusz Kaczanowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.