Z filmu wyjęte: Odcinek świątecznyWśród nocnej ciszy pamiętajmy, by prezenty kłaść pod przyjazną choinką.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Odcinek świątecznyWśród nocnej ciszy pamiętajmy, by prezenty kłaść pod przyjazną choinką. Dzisiaj proponuję okolicznościowy kadr z bożonarodzeniową choinką, która… eee… biega na nóżkach i morduje tych, którzy nie cenią Świąt Bożego Narodzenia. A że za kreację tego kuriozum odpowiedzialny jest Rhys Frake-Waterfield, lecący na kasę jak ćma na najsłabszy płomyk świecy, choinka ze sceny na scenę zmienia rozmiary, kształt, a czasami – jak widać na załączonym kadrze – potrafi nawet wysunąć pazurzaste macki grubości słoniowych nóg. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ponoć rzecz była kręcona jako komedia, tyle że ani jedna scena w tym filmie nie śmieszy. Zwyczajnie nie zdąży, bo palmę pierwszeństwa nieodmiennie i krzepko dzierży uczucie zażenowania. No chyba że ktoś lubi się zarykiwać ze śmiechu tylko dlatego, że posadzono go przed dramatycznie głupim, beznadziejnie zrealizowanym filmem. A takie właśnie jest „Demonic Christmas Tree”, czyli „Mordercza choinka”, puszczona u nas w serwisach streamingowych chyba wyłącznie dlatego, że wyreżyserował ją wspomniany Rhys Frake-Waterfield, twórca niechlubnego knota „Puchatek: Krew i miód”, który niczym brunatna kometa ciągnąca za sobą ogon rozwolnienia przemknął przez nasze kina nieco ponad pół roku temu (pisałem o nim tutaj). „Mordercza choinka” była drugim pełnym metrażem młodego Brytyjczyka i ujrzała światło dzienne w 2022 roku. Pomysł na fabułę miała zwariowany, ale ze zrobienia komedii grozy nic nie wyszło ze względu na braki warsztatowe i beznadziejne poczucie humoru Frake-Waterfielda. Zresztą z samą akcją też są fatalne problemy. Ot, żona seryjnego mordercy, swego czasu mordująca wraz z nim tych, którzy nie obchodzili z odpowiednią czcią Bożego Narodzenia, przyzywa ducha męża, ale że coś plącze w zaklęciu, mąż ożywa jako choinka bożonarodzeniowa i na wstępie – trochę przypadkowo – morduje żonę, a potem lezie – bo ma szczudłowate nogi! – dopaść dziewczynę, która poprzednim razem mu umknęła. Oczywiście droga do niej jest usłana trupami przypadkowych osób, eliminowanych patykowymi macko-rękami czy też sznurem lampek. W teorii brzmi to nie najgorzej (oczywiście nie licząc samej człapiącej choinki), ale w rzeczywistości nie ma w filmie wiele do oglądania. Jego „akcja” składa się głównie z jałowych, niekończących się rozmów autentycznie o niczym, z rzadka przeplatanych marszem choinki bądź dokonywanymi przez nią czynami bezecnymi. Innymi słowy – film jest wykonany za pięć miedziaków, na szybko, z ekipą, której nie miał kto wydrukować scenariusza, więc dialogi trzeba było w pocie czoła improwizować. Seans odradzam nawet tym, którzy lubią kicz i tandetę – ten film naprawdę potrafi wymordować, nie oferując nic w zamian. A jaki jest jego finał? Wyjątkowo podrzucę spoiler, ale jak ktoś uważa, że koniecznie, ale to KONIECZNIE nie chce go znać, bo już za chwilę, góra pięć minut, leci szukać filmu, to wystarczy przestać czytać w tym właśnie momencie. A spoiler ów brzmi: gdy choinka dopada w lesie ściganą dziewczynę, w jej obronie staje… jaśniejąca choinka, w którą wcielili się (WESPÓŁ!) rodzice dziewczyny i dokonują samospalenia wraz z choinką-mordercą. Tym chętniej, że to on właśnie ich zamordował. Zaiste, powiadam wam, przy odpowiednim budżecie i ze zręcznym reżyserem można było z tego zrobić perełkę. A tak – strzeżcie się czegokolwiek, czego tknęły palce Rhysa Frake-Waterfielda. Wesołych Świąt! 25 grudnia 2023 |
Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
więcej »Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz