Bogowie, Wam już podziękujemy...
[Wolfgang Petersen „Troja” - recenzja]
Wysoko go oceniam i uważam, że wart jest trzech godzin siedzenia w kinie. Mam nadzieję, że uda mi się w miarę jasno moje racje wyłuszczyć. Ale po kolei.
Świat ludzi
"Troja" jest dość swobodną adaptacją literackiego eposu, naprawdę bardzo wiele w niej pozmieniano i opuszczono, niemniej to, co zostało, skomponowano w piękną i mądrą opowieść.
Przede wszystkim pozbawiono film bardzo ważnej warstwy, która odgrywa od początku do końca decydującą - i to bardzo mocno - rolę w "Iliadzie". Chodzi naturalnie o bogów i ich wpływ na los tak pojedynczego człowieka, jak i całego świata - ten silny akcent niebiańskiej ingerencji położony w eposie w pełni odzwierciedla wierzenia starożytnych Greków, nie tak znów przecież odległe od wierzeń wielu ludzi nam współczesnych. W filmie natomiast są mieszkańcy Olimpu obecni jedynie w rozmowach bohaterów i w posągach świątyń, przemożny wpływ ich wzajemnych niesnasek i kaprysów na bohaterów jest - co zresztą łatwo można odgadnąć po tytule niniejszego tekstu - kompletnie zaniedbany.
Nie chciałbym się tu narazić na pioruny i grzmoty, ale muszę szczerze powiedzieć, że rezygnacja z Olimpu i jego hegemonii wyszła filmowi tylko i wyłącznie na dobre. Oczywiście wizja losów bohaterów jako igraszki bogów jest ważnym elementem homeryckiej opowieści, ale nie ukrywajmy - jest to nade wszystko echo bardzo naiwnego pojmowania i interpretowania zachodzących podczas wojny o Troję wydarzeń, gdy tymczasem film ukazuje je jako bardzo ludzkie i przyziemne.
Po wielu wojnach król Myken, Agamemnon, zjednoczył pod swoimi rządami wszystkie niemal królestwa Grecji, często rzecz rozstrzygając pojedynkiem pomiędzy dwoma największymi wojownikami stających naprzeciw siebie armii. Film rozpoczyna się właśnie takim podbojem, dając widzowi okazję do poznania Achillesa, owego największego rębacza w armii Agamemnona, jak również pokazując bardzo napięte i wręcz wrogie stosunki między królem a wojownikiem, który wcale nie uważa go za swojego władcę, zaś razem z armią podróżuje wyłącznie po to, by zyskać dla swego imienia nieśmiertelną sławę w boju, do czego talenty ma ogromne. Bardzo dobrze to widać w scenie pojedynku, gdy Achilles jednym, wyjątkowo efektownym ciosem z doskoku godzi wielgachnego przeciwnika w szyję, zabijając go na miejscu i siejąc pełną respektu ciszę w szeregach wrogów.
Mimo wielu sukcesów na Peloponezie i okolicznych wyspach, wciąż jednak nie udało się Agamemnonowi pokonać zamorskich władców Troi, wielkiego konkurenta Aten i Sparty w tamtym rejonie świata. Brat króla Myken, Menelaos, król Sparty, po długich i wieloletnich zmaganiach wojennych, postanowił - wbrew opinii brata - zawrzeć z nimi w końcu pokój. Na jego zaproszenie przybyli do Sparty dwaj synowie króla Troi, Priama: Hektor i Parys. Zgodzili się na propozycję Menelaosa, uczczono to wspaniałą ucztą i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Parys i jego płomienny, acz wielce zarazem nieroztropny afekt dla pięknej małżonki gospodarza, Heleny.
Młody książę, opuszczając Spartę, zabrał kochankę ze sobą na statek, którym razem z bratem udali się w podróż powrotną. Menelaos, znieważony jako władca i jako mężczyzna, postanowił wyruszyć w pogoń i odebrać żonę. Przy tym rozbrajająco szczerze przyznał przed bratem, że chce to uczynić tylko po to, by własnoręcznie wiarołomną małżonkę uśmiercić.
Król Agamemnon ochoczo przystał na prośbę brata, który zwrócił się do niego, by ramię w ramię uderzyli na Troję, choć oczywiście bynajmniej nie z chęci obrony czci brata, lecz dla bardziej doraźnego interesu politycznego i militarnego. Oto miał pretekst, by z całą armią greckiego świata uderzyć na zamorskiego konkurenta. Wkrótce potem ogromna flota wyruszyła na wschód - co w filmie pokazano bardzo efektownym i szerokim jak oko sięga prospektem statków i żagli.
W ogóle - jak ostatnio należy do dobrego zwyczaju - nie zabrakło w filmie scen nakręconych z należytym rozmachem, przede wszystkim szturmów wojsk, pokazanych w panoramicznym ujęciu.
Znamienici bohaterowie
Film ukazuje bardzo wyraziste postacie, do tego znakomicie wykreowane przez doskonałą obsadę, dające stosownie szerokie spektrum charakterów. Zadbano o to, by tym postaciom nie zabrakło dwuznaczności, choć tak do końca jednoznacznych figur również nie brakuje. Zacznijmy od "szyszek".
Achilles, znakomicie zagrany przez Brada Pitta, to największy wojownik w szeregu Achajów. Jest człowiekiem, który nade wszystko kocha wiwat i bitewny zgiełk, bo przetrwanie sławy jego imienia to dlań wartość najwyższa. Jest przy tym charakteru niezwykle gwałtownego i upartego. Odnosi się do Agamemnona, wodza wojsk, z głęboką pogardą, bo dla niego król, który sam nie staje do walki, nie jest nic wart. Poza tym Agamemnon jest rzeczywiście prymitywem i pieniaczem, choć bardzo chytrym i przebiegłym, co pozwala postawę Achillesa w pełni zrozumieć. Brad Pitt w roli herosa prezentuje się bardzo okazale, choć nie jest to typowy mięśniak, jak jego przeciwnik w scenie pojedynku otwierającej film.
Ma również swoją ciemną stronę, którą szczególnie widać po śmierci jego przyjaciela, Patroklosa. Trawiony wyrzutami sumienia Achilles, który siebie i swoją decyzję o powrocie do domu obwinia za śmierć druha, obraca ten gniew na Hektora, zabijając go w pojedynku i bezczeszcząc jego zwłoki. Wini go, dobrze przy tym wiedząc, że Hektor zabijając Patroklosa ubranego w jego własną zbroję, zabił po prostu wroga, którego w dodatku brał za kogoś innego. Tak nakazuje logika, której rozżalony Achilles słuchać nie chce.
Hekor jest dla Achillesa godnym przeciwnikiem. To najznamienitszy wojownik Troi, pierworodny syn króla Priama, mąż Andromachy i ojciec maleńkiego synka. Piszę o jego rodzinie nie bez powodu - Hektor jest bowiem zupełnym przeciwieństwem Achillesa. W wielu wojnach brał udział, więc wie czym one są, a jednak nie ma w nim tego zachwytu, tego pędu, tego pragnienia sławy, jakimi dyszy jego achajski przeciwnik.
Jest mężnym i dzielnym żołnierzem, prawym, odpowiedzialnym. Jednocześnie jest najbardziej dramatyczną postacią w filmie, rozdartą pomiędzy prawością i uczciwością, a więzami rodzinnymi, powinnością wobec ojca, królewskiej rady, ujawnianej przez kapłanów woli bogów i obowiązkowi trwania na straży bezpieczeństwa Troi.
Wybiera to drugie, choć po trosze wbrew sobie. Postępek brata budzi jego zdecydowany sprzeciw, który ujawnia już na łodzi, gdy wracają do domu, a potem ponawia przed ojcem, cały czas będąc zdania, że Helenę, wraz ze stosownymi darami, należy odesłać do Sparty. Mimo to, oczywiście, staje na czele wojsk i bardzo udanie odpiera liczne ataki, poddając się tej niewdzięcznej dla siebie roli. Bardzo dobra rola w wykonaniu Erica Bany.
Tymczasem Parys, jego egzaltowany i bezmyślny brat, kierujący się uczuciem (czyli nie tą głową, co trzeba), co rusz robi coś nie tak. A to zabiera ze sobą do domu żonę króla Menelaosa, ściągając na swój kraj licznego i dyszącego żądzą mordu wroga. A to znowu postanawia wyzwać Menelaosa na pojedynek o Helenę, z których to zmagań na kolanach musi się w panice wycofać do stóp swego brata, zmuszając go do niegodnego czynu, jakim jest zabicie Menelaosa wbrew przyjętym regułom takiego pojedynku. A to wreszcie zabija Achillesa, bo wydaje mu się, że ten chce skrzywdzić jego kuzynkę Bryzeidę, gdy tymczasem Achilles ratował ją przed śmiercią z rąk żołnierzy achajskich. No, ręce opadają. Zwłaszcza, że twarz Parysa kojarzy się przecież mniej pechowo, bo odgrywa jego rolę Orlando Bloom, znany z "Piratów Karaibów", czy wcześniej z głośnego "Władcy Pierścieni", gdzie stworzył bardzo udaną kreację elfa Legolasa.
Jest wśród Achajów, również znany z "Władcy Pierścieni", odgrywający tam rolę Boromira z Gondoru, Sean Bean, którego w "Troi" spotykamy jako Odyseusza, króla Itaki, niezwykle mądrego i przebiegłego człowieka. To właśnie on podsuwa Agamemnonowi pomysł ukrycia armii na statkach schowanych gdzieś w nieodległej zatoce i pozostawienia na brzegu morza drewnianego konia. A tak a propos, to często się zastanawiałem, co też to do łba strzeliło Trojanom, że wciągnęli do miasta tego konia, który był - jak to barwnie określił bard Jaskier w jednym z opowiadań Andrzeja Sapkowskiego - "na milę śmierdzącym gównem". W filmie wyjaśniono to dość przekonująco, jako decyzję opartą na zdaniu kapłana - jego wpływ na bogobojnego Priama przez cały czas jest przemożny - który stwierdził, że jest to ofiara dla Posejdona w intencji szczęśliwego powrotu do domu przez morze, i że trzeba ten dar zatargać do świątyni, bo inaczej - wiadomo, będzie źle. Wciągnęli go więc Trojanie z mozołem - było jeszcze gorzej.
Jest sporo kreacji zupełnie przyzwoitych: Peter O′Toole jako król Priam, Brian Cox w roli Agamemnona, czy wreszcie Diane Kruger, której udało się pokazać Helenę w sposób daleki od plastikowego, tandetnego i prostego ujęcia, choć bez jakiejś większej znowu głębi czy dramatu, ale to nic dziwnego - rola kobiety, o którą toczy się walka, przeważnie taka właśnie jest, że wspomnę inną Helenę, z domu Kurcewiczową, znaną wszystkim z "Ogniem i mieczem" "czarnobrewą", o którą brali się za łby Bohun i Skrzetuski. Helena Trojańska w filmie jest świadoma ceny, jest nawet w pewnym momencie zdecydowana powrócić ukradkiem do męża i spróbować oddalić wojska najeźdźców, od czego odwodzi ją Hektor, dotąd nieprzychylny jej obecności w jego mieście.
Ale to z jego strony żadna sprzeczność, bo mimo tej wyrazistości bohaterów, w filmie co rusz to pokazywane jest nieco inne ich oblicze, dzięki któremu trudno, jak to zresztą często w życiu bywa, jednoznacznie ich osądzić.