Świetna lokacja, pełna zrujnowanych, opuszczonych budowli, szerokie pole do popisu w kwestii egzystującej w strefie fauny i flory, brak większych ograniczeń wiekowych, i co? I nic. „Czarnobyl. Reaktor strachu” trwoni cały ten potencjał w sposób wręcz niewiarygodny.
A na wschodzie, jak zwykle, niedźwiedzie
[Bradley Parker „Czarnobyl. Reaktor strachu” - recenzja]
Świetna lokacja, pełna zrujnowanych, opuszczonych budowli, szerokie pole do popisu w kwestii egzystującej w strefie fauny i flory, brak większych ograniczeń wiekowych, i co? I nic. „Czarnobyl. Reaktor strachu” trwoni cały ten potencjał w sposób wręcz niewiarygodny.
Bradley Parker
‹Czarnobyl. Reaktor strachu›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Czarnobyl. Reaktor strachu |
Tytuł oryginalny | Chernobyl Diaries |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 22 czerwca 2012 |
Reżyseria | Bradley Parker |
Zdjęcia | Morten Søborg |
Scenariusz | Oren Peli, Carey Van Dyke, Shane Van Dyke |
Obsada | Jesse McCartney, Olivia Dudley, Jonathan Sadowski, Pasha D. Lychnikoff, Ingrid Bolsø Berdal, Nathan Phillips, Devin Kelley, Dimitri Diatchenko, Alex Feldman |
Muzyka | Diego Stocco |
Rok produkcji | 2012 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | groza / horror, sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
To w sumie dziwne, że „Czarnobyl. Reaktor strachu” jest pierwszym horrorem, którego akcja rozgrywa się w tej słynnej, radioaktywnie skażonej strefie. Zdawałoby się, że to wręcz wymarzone miejsce do kręcenia ponurych historii o stworzeniach zmienionych przez promieniowanie w krwiożercze bestie czy o ukrywających się przed wojskowymi patrolami tubylcach, coraz mocniej dziczejących i zrzucających z siebie łuskę człowieczeństwa. Możliwości, jaki kryje w sobie cały ten zamknięty teren, są wręcz nieograniczone. A tu proszę, kompletna posucha. Gdy jakiś czas temu pojawiły się pierwsze informacje o powstawaniu „Czarnobyla”, można było sądzić, że zła passa została w końcu przełamana. Do czasu, aż obraz wszedł do kin. Wtedy bowiem okazało się, że to jeden z setek miałkich, tuzinkowych horrorków, które nie mają absolutnie nic ciekawego do zaproponowania.
Początek filmu jeszcze nie zapowiada katastrofy. Czwórka przyjaciół (dwóch braci i ich dziewczyny) robi wakacyjny wypad do Europy. Zahaczają o Londyn, Paryż, Wenecję, Rzym, Frankfurt, Pragę, Kijów i Bóg wie, co jeszcze, przymierzając się do wizyty w Moskwie, która ma być zwieńczeniem całej eskapady. Jednak w przeddzień wyjazdu z Kijowa starszy z braci namawia towarzystwo na wycieczkę z dreszczykiem – zwiedzanie Prypeci, miasta-widma opuszczonego po awarii czarnobylskiej elektrowni. Do bohaterów dołącza jeszcze jedna spragniona wrażeń para i już wszyscy jadą chłonąć osobliwą atmosferę pustki i rozkładu. Zabawa kończy się jednak w momencie, gdy grupa trafia na niedźwiedzia, a chwilę później przekonuje się, że samochód uległ uszkodzeniu i trzeba będzie spędzić w strefie noc.
Z reguły ze streszczeniem fabuły docieram w swoich recenzjach do pierwszego wyraźnego węzła, który kieruje akcję na konkretne tory. Tutaj jednak nie mogę tego zrobić. I wcale nie dlatego, że zbyt wiele zdradzę i popsuję zabawę, która i tak jest marnej jakości. Tu po prostu nie sposób podać bodaj jednego szczegółu intrygi więcej, bo przecież COŚ powinienem zostawić w niedopowiedzeniu. Fabuła „Czarnobyla” jest bowiem wściekle linearna i wręcz zatrważająco pusta, urywając się tam, gdzie normalny film dopiero zaczyna się rozkręcać. Owszem, mamy tu nad wyraz rozwleczony wstęp (wyprawa) oraz zawiązanie akcji (nocleg i konfrontacja), tyle że zamiast punktu kulminacyjnego wyskakują nagle napisy końcowe. Nie ma tu dramaturgii, nie ma rozwinięcia intrygi, nie ma pogłębienia i naświetlenia całej sprawy, a akcja jest w dziwny sposób płaska i – nie ukrywajmy – przewidywalna. Ba! Po chwili zastanowienia można wręcz złapać się na podejrzeniu, że scenarzyści, w tym Oren Peli od „Paranormal Activity”, nie mieli żadnego sensownego pomysłu na poprowadzenie fabuły. Że całość akcji sprowadza się do żenująco ascetycznej frazy – młodzi Amerykanie przyjeżdżają do Prypeci, a potem próbują z niej uciec. I już nieważne, kto ich ściga i dlaczego przez dłuższy czas są to wyłącznie niedźwiedź i jakieś zwykłe, zdziczałe psy, mimo że na samym początku wizyty w strefie twórcy machnęli widzowi przed oczami widokiem obiecująco zmutowanej, drapieżnej ryby.
Nie dość więc, że „Czarnobyl” rozczarowuje słabym wykorzystaniem świetnych plenerów i zmarnowaniem potencjału płynącego z rozgrywania akcji w terenie napromieniowanym, to w dodatku irytuje tuzinkowością czyhającego na bohaterów zagrożenia. Źle dzieje się też z samymi bohaterami, którzy z biegiem czasu zaczynają zachowywać się coraz mniej zrozumiale, najzwyczajniej w świecie prosząc się o kłopoty. Żeby było zabawniej, nie ma też co szukać tutaj większej brutalności czy fontann krwi, mimo że „Czarnobyl” jest horrorem, i mimo że ma podwyższoną kategorię wiekową.
Co więc jest? No cóż, są dobre i wyraźne zdjęcia, mimo że kręcone z ręki. Jest końcówka, którą trudno posądzić o happy end. No i – wbrew pozorom – doskonale bronią się plenery. Porzucone, wymarłe bloki mieszkalne, rdzewiejący diabelski młyn, pozarastane krzakami ulice i chodniki – to wszystko robi niesamowite wrażenie. Niestety, ciężko stwierdzić, które z ujęć były rzeczywiście robione w Prypeci (bo ponoć jakieś były), a które kręcono w Serbii i na Węgrzech. Jedno jest pewne – scena z parkingiem pełnym porzuconych samochodów jest z innej bajki wzięta. Dla kogoś, kto zna Prypeć z autopsji bądź zdjęć, ewentualnie jest świadom realiów dawnego ZSRR i poziomu ówczesnej sowieckiej techniki, scena ta będzie mocnym zgrzytem. W kadrze widać bowiem zarówno auta zbyt nowoczesne jak na tamtą epokę, jak i takie, które nigdy po drogach Związku Radzieckiego nie jeździły. Nie wspominając już o wrakach trolejbusów, które w ogóle nie miały prawa znaleźć się w mieście nieposiadającym przecież trakcji trolejbusowej.
Nie ma więc sensu iść do kina tylko po to, by rzucić okiem na niezłe plenery, bo te – oczywiście oryginalne, z rzeczywistej Prypeci – lepiej obejrzeć choćby i w Internecie. Cała zaś reszta jest raczej miałka i daleka od oryginalności, przez co „Czarnobyl. Reaktor strachu” mocno rozczarowuje – i jako film osadzony w radioaktywnej strefie, i jako po prostu horror.
"Kac Prypeć" to radioaktywny nowotwór na tkance filmowego horroru.