Jeśli szukacie dosłownej ekranizacji powieści Ludluma i czekacie, kiedy agent Bourne zawita do Chin, to źle trafiliście idąc na „Krucjatę Bourne’a”. Jeśli natomiast szukacie świetnego, znakomicie zrealizowanego i trzymającego w napięciu kina sensacyjnego, to trafiliście doskonale.
Konrad Wągrowski
Noc w Berlinie
[Paul Greengrass „Krucjata Bourne’a” - recenzja]
Jeśli szukacie dosłownej ekranizacji powieści Ludluma i czekacie, kiedy agent Bourne zawita do Chin, to źle trafiliście idąc na „Krucjatę Bourne’a”. Jeśli natomiast szukacie świetnego, znakomicie zrealizowanego i trzymającego w napięciu kina sensacyjnego, to trafiliście doskonale.
Paul Greengrass
‹Krucjata Bourne’a›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Krucjata Bourne’a |
Tytuł oryginalny | The Bourne Supremacy |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 3 września 2004 |
Reżyseria | Paul Greengrass |
Zdjęcia | Oliver Wood |
Scenariusz | Tony Gilroy, Brian Helgeland |
Obsada | Karel Roden, Brian Cox, Franka Potente, Julia Stiles, Matt Damon, Joan Allen, Karl Urban, Tomas Arana |
Muzyka | John Powell |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Bourne |
Gatunek | sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Dwa lata temu pozostawiliśmy Jasona Bourne’a na kreteńskiej plaży, gdzie próbuje rozpocząć nowe życie wraz z ukochaną Marie Heleną Kreutz. Jason, wcześniej agent specjalny na usługach rządu USA, utracił pamięć na skutek szoku po postrzale w trakcie akcji połączonego z ciągłym stresem, związanym z pracą zawodowego zabójcy. Jason zrezygnował – i żądał od swych mocodawców pozostawienia go w spokoju. Po dwóch latach mieszka z Marie na wybrzeżu indyjskim i stara się odbudować swą pamięć, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że do niektórych wspomnień lepiej nie wracać. Niestety, agenci nie mają spokojnego życia – prędzej czy później dopada ich przeszłość...
„Krucjata Bourne’a” jest oczywiście kontynuacją „Tożsamości Bourne’a”, filmu z 2002 roku. Trzeba to podkreślić, zważywszy, że wiele wątków w nowej ekranizacji nawiązuje do filmu Douga Limana, a z kolei niezbyt wiele ma ta „Krucjata” wspólnego z powieścią Roberta Ludluma o tymże tytule. Liman tak daleko odszedł od fabuły książki mistrza global conspiracy thrillers, że Greengrass mógł już tylko ...odejść jeszcze bardziej.
Z pierwowzoru literackiego wzięto właściwie tylko pomysł wyjściowy – zabójcy, który podszywa się pod Bourne’a. Cała reszta jest już inwencją scenarzystów. CIA, ponieważ w miejscu, gdzie zginął jeden z jej agentów znaleziono odciski Bourne’a, wznawia polowanie na zbiegłego współpracownika. Ten będzie musiał odkryć, kto i dlaczego wykorzystuje jego osobę. Akcja przenosi się dynamicznie z Indii do Neapolu, Monachium, Berlina, by swój finał znaleźć w Moskwie.
Powierzenie serii filmów o Bourne’em utalentowanym reżyserom do tej pory nie związanym z branżą rozrywki sensacyjnej okazało się być doskonałym pomysłem. Najpierw Doug Liman, reżyser kina niezależnego („Swingers”, „Go”) udanie przeniósł fabułę Roberta Ludluma w dzisiejsze czasy, potem Paul Greengrass, laureat Złotego Niedźwiedzia w Berlinie za „Krwawą niedzielę” podjął temat, dodając kolejny tytuł do klasycznych filmów sensacyjnych.
Greengrass poszedł w nieco inną stronę niż Liman. Film tego pierwszego był swego rodzaju polemiką z Ludlumem – w dzisiejszych czasach nie ma już „dobrych” i „złych” służb specjalnych, obecnie takie działania sprawiają wrażenie szalonych i morderczych zabaw ludzi, którzy nigdy nie dorośli, a inni wariaci dali im do rąk zabójcze zabawki. Bourne, u Ludluma porządny facet ze słuszną misją, na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności wplata się w rozgrywkę ze służbami, dla których pracuje. U Limana Bourne nie jest porządnym facetem – jest zabójcą, a jego mocodawcy w niczym nie są lepsi od swych przeciwników. Dla niego utrata pamięci nie jest przekleństwem jak dla Ludlumowskiego bohatera, być może jest wręcz zbawienna, pozwalając wyrwać się z kręgu szaleństwa, w jakie zmieniła się postzimnowojenna walka tajnych służb. Greengrass nie neguje tego, ale tematu nie rozwija. Stawia na coś innego – na realizacyjną perfekcję.
Obydwa filmy o agencie bez pamięci są doskonałym przykładem na to, że klasyczne kino sensacyjne nie umarło i nadal trzyma się świetnie. Dawne schematy, połączone ze współczesnymi możliwościami realizacyjnymi, nadal odnoszą sukces. Należy jednak przyznać, że owe możliwości techniczne w żadnej mierze nie opierają się na nadmiarze efektów specjalnych, przerysowań, fajerwerków bez uzasadnienia. Dzięki nim po prostu strzelaniny są bardziej dynamiczne, bójki bardziej efektowne, a pościgi ukazane bardziej realistycznie, a przy tym wciskające widza w fotel. Dotyczy to zwłaszcza „Krucjaty”, w której otrzymujemy szereg doskonale zrealizowanych scen akcji („Tożsamość” natomiast przewyższała film Greengrassa oryginalnymi pomysłami – jak pojedynkiem przy wiejskim domu przyjaciela Marie). O ile starcie dwóch agentów w Monachium może jeszcze budzić pewne wątpliwości (nie wykonaniem, lecz pomysłem na jego ukazanie), to już ucieczka Bourne’a ulicami Berlina, a przede wszystkim niesamowity pościg samochodowy ulicami Moskwy to już przykłady realizacyjnej perfekcji. Owym pościgiem Greengrass rzuca wyzwanie „Roninowi” Frankenheimera i nie jestem w stanie powiedzieć, które samochodowe szaleństwo było bardziej efektowne.
Zaletą filmu jest niewątpliwie precyzyjny scenariusz przywodzący na myśl dawne szpiegowskie historie z czasów walk między dwoma supermocarstwami. Duża w tym zasługa umieszczenia kluczowej części akcji w interesująco sfilmowanym zimnymi zdjęciami Olivera Wooda Berlinie, który nadal jest doskonałą scenerią na takie zimnowojenne w klimacie opowieści. Greengrass niebywale potrafi utrzymać napięcie i tempo przez cały czas trwania swojego filmu, pozbawionego przecież bardziej oryginalnych rozwiązań, czy zbyt dużej ilości zaskakujących zwrotów akcji (choć, przyznajmy, jeden taki zwrot mamy jeszcze na początku filmu, zdający się mówić „To już nie Tożsamość, oglądacie inny film). Przez cały czas film utrzymuje zainteresowanie widza na najwyższym poziomie, w czym świetnie pomaga mu doskonale dobrana muzyka Johna Powella. Film zwalnia nieznacznie tempo dopiero na samym końcu, aby dotrzeć do odbiorcy z bardziej refleksyjnym przesłaniem.
Ekipa aktorska radzi sobie nieźle, ale w takim filmie oczywiście nie jest to najistotniejsze. Matt Damon wprowadza w swoją postać odpowiednią dozę niejednoznaczności (od czasu „Leona” nie mamy już oporów w kibicowaniu zawodowym mordercom, zwłaszcza gdy ich pragnieniem jest porzucenie dotychczasowej profesji), dobrze sprawdzają się Karel Roden i Karl Urban w rolach czarnych charakterów oraz Joan Allen jako szefowa komórki CIA.
Pragnę jeszcze raz podkreślić, że z książką Roberta Ludluma ten film nie ma prawie nic wspólnego (oprócz wykorzystania nazwisk – Conklina, Abbotta, Bourne’a), choć przyznać należy, że jego fabuła, podobnie jak u autora „Manuskryptu Chancellora”, opiera się na samotnej walce jednostki z tajnymi organizacjami. Film jednak odróżnia się od literatury Ludluma bardziej mrocznym nastrojem, wizerunkiem głównego bohatera i większym odejściem od schematu przenikającego każdą powieść mistrza thrillerów globalnego spisku. Ukłonem dla fanów będzie jedynie informacja (której zabrakło w „Tożsamości”), że prawdziwe nazwisko Bourne’a brzmi David Webb.
Końcówka filmu, znów nawiązująca do klasyki literatury i filmu sensacyjno-szpiegowskiego, niedwuznacznie sugeruje, że zobaczymy trzecią część (wyniki finansowe na to wskazują). To bardzo dobra wiadomość, bo Liman i Greengrass tchnęli tą serią świeży oddech w klasyczne filmowe opowieści sensacyjne. Miejmy nadzieję, że ich następca nie zejdzie z tego kursu.