Nieczęsto się zdarza, aby w napisach początkowych bądź końcowych filmu nie umieszczono – poza scenarzystą i reżyserem – nazwisk odtwórców głównych ról i członków ekipy technicznej. Pod tym względem irańskie „Rękopisy nie płoną” są na pewno ewenementem na skalę światową. Staje się to jednak całkowicie zrozumiałe po obejrzeniu dzieła Mohammada Rasoulofa, które jest bezpardonowym artystycznym uderzeniem w reżim polityczny ajatollahów.
Niepokój moralny oprawcy i ofiar
[Mohammad Rasoulof „Rękopisy nie płoną” - recenzja]
Nieczęsto się zdarza, aby w napisach początkowych bądź końcowych filmu nie umieszczono – poza scenarzystą i reżyserem – nazwisk odtwórców głównych ról i członków ekipy technicznej. Pod tym względem irańskie „Rękopisy nie płoną” są na pewno ewenementem na skalę światową. Staje się to jednak całkowicie zrozumiałe po obejrzeniu dzieła Mohammada Rasoulofa, które jest bezpardonowym artystycznym uderzeniem w reżim polityczny ajatollahów.
Mohammad Rasoulof
‹Rękopisy nie płoną›
„Rękopisy nie płoną” Mohammada Rasoulofa – tytuł wykorzystuje oczywiście słynną frazę wypowiedzianą przez Wolanda, jednego z bohaterów „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa – może widzom nad Wisłą skojarzyć się z polskimi obrazami politycznymi z czasów PRL-u. Nie oznacza to jednak, że rzeczywiście powinniśmy doszukiwać się między nimi analogii. Żadne tego typu porównanie nie odda bowiem sytuacji, w jakiej znajduje się i pracuje reżyser z rządzonego przez ajatollahów Iranu. Tę zresztą trudno sobie nawet wyobrazić! Rasoulof urodził się w 1972 roku w dawnej stolicy Persji, czyli Szirazie (na południu kraju); studiował socjologię w Teheranie. Jeszcze w trakcie nauki zajął się kręceniem filmów, przez cały czas funkcjonując jednak poza oficjalnym obiegiem kinematograficznym. W latach 90. XX wieku nakręcił sześć krótkometrażówek; w pełnym metrażu zadebiutował w 2002 roku dramatem „Gagooman”. Trzy lata później zrealizował „Żelazną wyspę”, opowiadającą o grupie bezdomnych uchodźców, którzy zamieszkali na rdzewiejącym tankowcu zakotwiczonym gdzieś u południowego wybrzeża Iranu. „Białe łąki” (2009) okazały się z kolei wpisaną w poetykę realizmu magicznego metaforyczną opowieścią o współczesnym Iranie, która do tego stopnia nie spodobała się władzom, że reżyser oraz montażysta, którym był inny słynny twórca filmowy Jafar Panahi, w grudniu 2010 roku zostali skazani na sześć lat więzienia i dwudziestoletni zakaz wykonywania zawodu.
Protesty ludzi kultury na całym świecie spowodowały, że wyrok skrócono im do roku odsiadki; utrzymano natomiast zakaz pracy. Kolejne dzieła kręcili więc już nielegalnie. Zrealizowane w 2011 roku przez Mohammada Rasoulofa „Pożegnanie” miało charakter w dużej mierze autobiograficzny; opowiadając o młodej teherańskiej prawniczce, która stara się uzyskać od władz zgodę na opuszczenie kraju, autor przedstawił tak naprawdę własne perypetie. Obraz trafił na festiwal w Cannes, gdzie zgarnął najważniejszy laur w sekcji Un Certain Regard. Podobną drogę przeszło kolejne, również zakazane w ojczyźnie reżysera, ponieważ nakręcone bez zgody odpowiednich instytucji, dzieło – dramat psychologiczno-polityczny „Rękopisy nie płoną”. Na festiwalu w Cannes przyznano mu przed rokiem nagrodę FIPRESCI. Jak najbardziej słusznie. Film powstawał potajemnie, z tego też powodu, aby nie narażać występujących w nim aktorów ani członków ekipy technicznej, Rasoulof podjął decyzję o niewymienianiu ich nazwisk w napisach. Krok ten może dziwić jedynie przed obejrzeniem dzieła, po dotarciu do finału – widz decyzją tą zaskoczony już na pewno nie będzie. Wyobraźcie sobie bowiem – przy całym szacunku dla, jak chce Hooman Madj, „
demokracji ajatollahów” (oraz z pełną świadomością pewnego przerysowania) – obraz nakręcony w III Rzeszy bądź Związku Radzieckim (za Stalina), w którym bez ogródek i niedomówień przedstawiono by zbrodniczą działalność Gestapo lub NKWD! A taką właśnie wymowę mają „Rękopisy…”.
Konstruując fabułę, Rasoulof postanowił powoli prowadzić widza do tego, co najważniejsze. Najpierw zdecydował się na rozwinięcie wątków pobocznych, których pozorna banalność służy odpowiedniemu budowaniu grozy sytuacji. Na początku poznajemy więc bezrobotnego Chosrowa, którego głównym zmartwieniem jest choroba kilkuletniego syna; chłopiec cierpi na zawroty głowy i spowodowane tym wymioty, ma zostać właśnie przyjęty do szpitala na operację, ale rodzice nie są w stanie wpłacić wymaganej kwoty. Ojciec stara się więc za wszelką cenę zdobyć pieniądze, od pierwszych chwil nie mamy wątpliwości, że niekoniecznie w sposób uczciwy. Podejrzewamy, że jest działającym na zlecenie drobnym złodziejaszkiem; prawda okazuje się jednak dużo straszniejsza, co wychodzi przy okazji kolejnego zadania. Wraz z Mortezą Chosrow wyrusza z Teheranu na północ kraju; w bagażniku ich samochodu leży związany człowiek. Zleceniodawca porwania podejrzewa, że w swoim letnim domku przechowuje on pewien rękopis; zależy mu na nim tak bardzo, że jest w każdej chwili gotów wydać rozkaz zamordowania uprowadzonego mężczyzny – oczywiście w taki sposób, aby wyglądało to na samobójstwo. W drodze porywacze prowadzą najnormalniejsze w świecie rozmowy – o rodzinnych kłopotach i przeszłości. To z nich dowiadujemy się, kim był przed laty Chosrow i jak potoczyły się jego losy.
Drugi wątek opowieści reżyser poświęca irańskim intelektualistom – pisarzom wyklętym przez reżim, starającym się w imię swoich zasad walczyć z autokratyzmem władz. Najważniejszym z nich jest stary i schorowany Kasra. Były więzień polityczny, który marzy już tylko o jednym – aby przed śmiercią otrzymać paszport i wyjechać z kraju do Francji, gdzie od lat mieszka jego córka. Lecz żywy i poza kontrolą może stanowić dla ajatollahów poważne zagrożenie; przed laty był bowiem świadkiem pewnego tajemniczego zdarzenia, które opisał w swoich wspomnieniach. Inwigilujący Kasrę oficer służby bezpieczeństwa stawia sobie za cel honoru zdobycie tekstu i tym samym niedopuszczenie do jego upublicznienia. Co stoi mu na przeszkodzie? Jak się okazuje, problemem nie jest przeszukanie mieszkania pisarza, które i tak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę znajduje się pod obserwacją, i ujawnienie skrytki, ale dotarcie do dwóch kopii oryginalnego rękopisu, które starzec ukrył u swoich przyjaciół. Nie wystarczy więc złamać jednego umierającego człowieka, trzeba zmusić do współpracy – szantażem bądź przemocą (w każdym razie skutecznie) – także dwóch pozostałych. Temu właśnie służy perfidna operacja, której tylko jednym z elementów jest uprowadzenie i wywiezienie daleko poza Teheran przez Chosrowa i Mortezę przyjaciela Kasry.
Wydźwięk „Rękopisów…” jest jednoznaczny. Ale to wcale nie oznacza, że przy tworzeniu głównych postaci dramatu Mohammad Rasoulof posłużył się czarno-białym schematem. O ile bowiem Kasra przedstawiony został jako człowiek bez skazy, będący bez najmniejszych wątpliwości ofiarą nieludzkiego systemu, o tyle portrety jego przyjaciół – również literatów – już tak nieskazitelne nie są. Poruszający się na wózku inwalidzkim Forouzandeh to w zasadzie zdziecinniały staruszek, który budzić może w takim samym stopniu szacunek co politowanie. Ma twarde zasady, ale sposób, w jaki je artykułuje, wywołuje wrażenie kompletnego oderwania od rzeczywistości. Z kolei w Kianie widz od samego początku dostrzec może pewne oznaki słabości, swoistego rozchwiania moralnego; wynika to z jego realistycznego spojrzenia na to, co dzieje się w kraju, świadomości, że przez następne lata nic się nie zmieni, a wewnętrzny opór grona – mniejszego lub większego – intelektualistów na nic się nie przyda, bo z góry skazany jest na porażkę. Z bezwzględnymi oficerami służby bezpieczeństwa, ze Strażnikami Rewolucji można wprawdzie walczyć piórem, ale taka walka donikąd nie doprowadzi; wierszami nie obali się systemu zbudowanego na zastraszaniu i politycznych mordach. O tym samym przekonywał Bahman Ghobadi – rodak Rasoulofa – w nakręconym w Turcji dramacie „
Czas nosorożca” (2012).
Dalecy od schematów są także bohaterowie z drugiej strony barykady. Chosrow, zanim poznajemy jego prawdziwe oblicze, wzbudza nie tylko współczucie, ale i szacunek – jest przecież kochającym ojcem, gotowym zrobić wszystko (i w tym właśnie szczególe tkwi diabeł) dla ratowania swego syna. Jeszcze bardziej niejednoznaczna jest postać oficera inwigilującego Kasrę (nie poznajemy jego imienia ani nazwiska), z którym zresztą pisarz doskonale się zna. Relacja między nimi dwoma jest właśnie motorem napędowym całej intrygi i podstawową przyczyną rozgrywającej się na oczach widza tragedii. Kasra jest dla esbeka największym wyrzutem sumienia; chcąc je w sobie zdławić, oficer nie ma innego wyboru – musi zniszczyć starca, wymazać jego istnienie – w pamięci swojej i ogółu. Choć Rasoulof zrealizował swój film w ojczyźnie, zrobił to w podziemiu; dlatego – w przeciwieństwie do wielu innych twórców irańskich, starających się, mimo krytycznego spojrzenia na rzeczywistość, funkcjonować w obrębie oficjalnej kinematografii (jak chociażby Asghar Farhadi, Mohsen Makhmalbaf czy Abbas Kiarostami) – nie musiał podejmować gry z cenzurą, zastanawiając się, co mu „puszczą”, a czego pokazać nie pozwolą. W efekcie nakręcił jeden z najbardziej wstrząsających dramatów politycznych XXI wieku – film tyleż niepokojący, co szokujący.