Teoretycznie obecność Carpentera w ekipie realizującej nową wersję „Mgły” powinna gwarantować dość wysoki poziom filmu, jednak zapewniła wyłącznie wierność oryginalnej historii. A to zdecydowanie za mało, żeby uratować ten mierny horror.
Ograniczona wyrazistość
[Rupert Wainwright „Mgła” - recenzja]
Teoretycznie obecność Carpentera w ekipie realizującej nową wersję „Mgły” powinna gwarantować dość wysoki poziom filmu, jednak zapewniła wyłącznie wierność oryginalnej historii. A to zdecydowanie za mało, żeby uratować ten mierny horror.
Rupert Wainwright
‹Mgła›
EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Mgła |
Tytuł oryginalny | The Fog |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 10 lutego 2006 |
Reżyseria | Rupert Wainwright |
Zdjęcia | Nathan Hope, Ian Seabrook |
Scenariusz | Cooper Layne |
Obsada | Maggie Grace, Tom Welling, Selma Blair, DeRay Davis, Adrian Hough, Sara Botsford, Rade Serbedzija |
Muzyka | Graeme Revell |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Kanada, USA |
Czas trwania | 100 min |
WWW | Strona |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Zapewne mimo nieporozumienia, jakim jest nowa wersja filmu powstałego równe ćwierć wieku temu, Hollywood nadal będzie wypuszczał na światowy rynek kolejne remaki bardziej znanych horrorów, bowiem od dawna wiadomo, że to nie jakość filmu spędza widzów do kina, a dobry marketing. Ten zaś Amerykanie mają opanowany do perfekcji i w dzisiejszych czasach wielkość widowni zależy już niemal wyłącznie od nakładów poniesionych na reklamę, a nie od opinii kinomanów. A tytuł hitu sprzed lat budzi pozytywne uczucia u potencjalnych widzów i wzmacnia efekt kampanii reklamowej. Jest to jednak działanie na krótką metę, bowiem wypromowany w ten sposób produkt ma tendencje do przelatywania przez rynek jak meteor – krótki (finansowy) błysk, z żywotem zakończonym jako garstka żużlu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że powyższa taktyka jak najbardziej satysfakcjonuje producentów – wypromowane w ten sposób filmy nieodmiennie zwracają z nawiązką poniesione koszty. A o to przecież w tym biznesie chodzi.
„Mgła” doskonale wpasowuje się w tę regułę. Żerując na renomie swojej poprzedniczki z roku 1980 proponuje nieciekawą, pełną pourywanych wątków i zbędnych scen (jak choćby te budzące grozę haczyki na ryby, których rola w filmie ogranicza się wyłącznie do „złowieszczego” dyndania na tarasie domu, czy postać snującego się po plażach łachudry) historię zemsty duchów dotkniętej trądem załogi żaglowca, który, podpalony przez czwórkę łasych na złoto farmerów, spłonął u wybrzeży kalifornijskiego miasteczka Antonio Bay pod koniec XIX wieku. Zgubiony wówczas przez podpalaczy worek z zagrabionymi załodze statku precjozami na ponad sto lat ląduje na dnie zatoki, by w dzisiejszych czasach zostać rozerwanym przez kotwicę rybackiego kutra. Zdarzenie to najwyraźniej tak mocno poruszyło drzemiące w głębinach upiory, że postanowiły zrobić krwawy najazd na Antonio Bay, koncentrując się zwłaszcza na ukaraniu potomków tych, którzy podłożyli na żaglowcu ogień.
Zaskakujące przede wszystkim jest to, że film nie straszy. Większą część historii twórcy opowiadają z takim rozleniwieniem, z takim brakiem emocji, że naprawdę trzeba sobie co chwila przypominać – jak mantrę – słowa: „oglądam horror, oglądam horror, oglądam horror”. A to z tego powodu, że niemal do końca nie mają miejsca żadne budzące dreszcze zjawiska. Aktorzy snują się tam i sam, od czasu do czasu „strasznie” zaskakując swoich kamratów niespodziewanym pojawieniem się za ich plecami (nieodmiennie w towarzystwie gwałtownej frazy dźwiękowej), zaś mgła w postaci kłębów dymu to napiera na miejscowość, to się cofa, kryjąc w swym wnętrzu komputerowo generowane dziwaczne postaci, szlajające się po tym łez padole w kapeluszach á la Depp w „Truposzu”. Wszystko rozgrywa się bez większych emocji, a żaden z bohaterów nie potrafi zaskarbić sobie sympatii widza, co pewnie jest winą już nawet nie drętwego scenariusza, ale zaskakująco słabej gry aktorskiej.
Gwiezdne Wojny Epizod 7: Mój miecz jest większy niz twój.
Co by jednak nie mówić o przeciętnej grze aktorskiej czy tandetnych miejscami efektach komputerowych, to główną winę za zatopienie filmu ponosi Cooper Layne, scenarzysta, który podpisał się również pod koszmarnym „Jądrem Ziemi”. Z prostej i pełnej niedopowiedzeń historii (równo po stu latach duchy załogi roztrzaskanego na skałach żaglowca przybywają zabrać dusze sześciu mieszkańców Antonio Bay, tyle bowiem osób zmówiło się, by zapalić ognisko kierujące statek na skały) uczynił gąszcz powiązań rodzinnych, koleżeńskich, dorzucił do tego garść złotych bibelotów o różnych „strasznych” właściwościach, oraz mnóstwo jakichś papierzysk i zdjęć, które bohaterowie muszą znaleźć i na ich podstawie złożyć historię sprzed lat. Żeby nie było nudno, widowiskowo trzaskają żarówki ulicznych latarń, na suficie pokoju odciskają się mokre ślady stóp, a co poniektórych mieszkańców dotyka trąd. Z jakiejś tajemnej przyczyny skwierczy też spiżowy pomnik wystawiony założycielom osady.
Takie niepotrzebne skomplikowanie scenariusza dotyka nowej wersji filmu Carpentera już po raz drugi. Poprzednio w podobny sposób zamordowany został „Atak na posterunek”, przy czym w „Ataku...” przynajmniej było parę znanych nazwisk. Tutaj – obsada jest praktycznie nieznana, zbudowana na aktorach grywających przeważnie w serialach.
Można by się tu jeszcze rozwodzić nad pasującym jak pięść do nosa akcentem humorystycznym (nieszczęsna babcia, wiodąca życie niemal wyłącznie przed telewizorem, znalazła się w filmie chyba tylko przez czystą złośliwość kogoś, kto od początku widział, że z „Mgły” horroru żadnego nie będzie), bzdurnymi poczynaniami duchów (jednych atakują, innych nie, jednych rozpuszczają czymś w rodzaju kwasu, innych nie), czy niemożnością zdecydowania się, czego w istocie chcą duchy (zemsty? sprawiedliwości? wywiązania się z umowy? odebrania swojej własności?), ale jest to czynność pozbawiona sensu, bowiem i tak nic nie jest w stanie uratować tego filmu. Naturalnie, daje się on oglądać, jednak ani ziębi, ani grzeje, a po ostatniej scenie natychmiast ulatuje z pamięci. Jest to o tyle dziwne, że reżyser nowej „Mgły”, Rupert Wainwright, potrafi robić całkiem przyzwoite filmy, czego przykładem są choćby „Stygmaty”, czy pilot do serialu „Jezioro wilków”. Można domniemywać, że miał związane ręce ze względu na czuwającego nad wiernością oryginałowi Carpentera, czy jednak stanowi to wystarczające usprawiedliwienie dla twórcy knota? Wątpię.
Kończąc – polecam „lekturę” starej „Mgły” – i budzi więcej emocji, i mocniej działa na wyobraźnię. Od nowej lepiej trzymać się z dala.