Klasyka pod lupę: Jak Kubrick stworzył ekranowy mit
[Stanley Kubrick „2001: Odyseja kosmiczna” - recenzja]
…i ten sam model w gotowym ujęciu w filmie.
Przywykliśmy też po dziesiątkach dziennikarskich opisów do tego, że nawet obraz Kubricka na planie kojarzy się z zamkniętym, niedostępnym perfekcjonistą, wymagającym od swoich aktorów niekończących się powtórek prostych scen, nie udzielając im przy tym żadnych wskazówek. A jednak wspomnienia aktorów po „Odysei” są inne. Jak zgodnie wspominają członkowie ekipy aktorskiej, podczas zdjęć podejście Kubricka do aktorów było bardzo intymne – nie wykrzykiwał na planie, nie udzielał wskazówek grupie; jeśli zaszła potrzeba, prosił odpowiednią osobę na stronę i dopiero wtedy, w cztery oczy, wymieniał z nią uwagi dotyczące konkretnej sceny. To prawda, że reżyser wymagał często dziesiątek ujęć, jednak również w tym wypadku powodem było chyba metodyczne, dokładne podejście do realizacji. Kubrick nie ukrywał, że wielokrotnie nie był pewien, jaki efekt chce uzyskać od aktora w danej scenie. W rezultacie pozwalał aktorom na wypróbowanie ogromnej ilości różnych podejść do pojedynczej sekwencji. Z jednej strony uzyskiwał dzięki temu materiał dający później ogromne możliwości manipulacji wydźwiękiem każdej sceny; z drugiej strony, wywoływał w aktorach wrażenie, że pozwala im eksperymentować z własnymi pomysłami. Oczywiście równie ważna mogła być kwestia „zmęczenia materiału”, jaką reżyser w tym procesie uzyskiwał – z czasem aktorzy traktowali pewne aspekty sceny rutynowo, całkowicie bez emocji, dokładnie tak jak robiliby to astronauci NASA, wykonujący po raz setny tę samą dobrze wyćwiczoną czynność.
Podobnie wyglądało podejście do dialogów – aktorzy wielokrotnie improwizowali podczas zdjęć i podczas prób, organizowanych w trakcie długich godzin przygotowań ekipy technicznej do zdjęć. Podczas tych improwizacji z konwersacji odpadały z czasem wszelkie ozdobniki, wszystko, co nie niosło ze sobą samego sedna przekazu. Przekaz z kolei dotyczył głównie zadań astronautów, toteż ostatecznym wynikiem było całkowite zbanalizowanie dialogów, służących jedynie prostemu określeniu konkretnego zadania. Wynik – konwersacje w filmie sprawiają wrażenie realistycznej sytuacji na stacji kosmicznej, bez sztucznie deklarujących jakieś hasła gadających głów, wypowiadających kwestie specjalnie dla widzów.
Pomimo konsekwentnego, metodycznego podejścia i planowania najmniejszych drobiazgów na planie, realizacja filmu przedłużała się. Wstępny plan Kubricka zakładał 130 głównych dni zdjęciowych, z zupełnie oddzielnym harmonogramem dla scen z efektami specjalnymi. Z racji logistycznej złożoności procesu, to przede wszystkim zdjęcia w bębnie „Discovery” zabierały niespodziewanie dużo czasu. Opóźnienia i wynik prac zaczęły powoli niepokoić MGM. Warto w tym miejscu wspomnieć, w jakiej sytuacji znalazło się studio z powodu produkcji „2001”. Jak wspomniałem, Kubrick zajął na czas produkcji całe studio Borenhamwood i sporadycznie zajmował również część studia Shepperton. W okresie w jakim powstawał film, MGM musiało przez Kubricka zrezygnować z realizacji połowy projektów, kręconych wcześniej w tych lokalizacjach w podobnym czasie. Oznaczało to konieczność wynajęcia studiów innych wytwórni, co oczywiście podnosiło koszty produkcji. Dodatkowo, szybko okazało się, że wstępne szacunki kosztów Kubricka były zbyt optymistyczne. MGM dało filmowi zielone światło przy budżecie 6 milionów dolarów. Techniczne decyzje Kubricka podnosiły koszty do tego stopnia, że ostatecznie sam budżet efektów specjalnych filmu wyniósł… 6,5 miliona dolarów. W wielu przypadkach „zderzakiem” Kubricka był Arthur Clarke, traktowany przez szefów MGM jako rozsądny naukowiec, potrafiący chłodno ocenić sytuację, ale i jako utalentowany pisarz, mogący wiarygodnie wypowiedzieć się na temat wyników artystycznych pracy. I Clarke bez przerwy uspokajał studio, w pewnych okresach dosłownie codziennie odbywając rozmowy telefoniczne z MGM. W czerwcu 1966 roku MGM zażądało prezentacji dotychczasowych wyników prac Kubricka. To właśnie Clarke udał się wówczas do Hollywood ze zbiorem pokazowych scen w celu uspokojenia ludzi w garniturach. Misja powiodła się, producenci byli zadowoleni i przez pewien czas nieco słabiej sygnalizowali swoje zniecierpliwienie.
Clarke był również w czasie realizacji jednym z ekspertów czuwających nad techniczną wiarygodnością poszczególnych scen. Wraz m.in. z Fredem Ordwayem Clarke na bieżąco odpowiadał na pytania Kubricka, dotyczące potencjalnych błędów w zachowaniu astronautów, maszyn, czy wykorzystanej scenografii. Wszystko musiało być wiarygodne, wszystko prawdopodobne. Doskonałym przykładem wykorzystania przez Kubricka informacji uzyskanych od Clarke′a i Ordwaya jest choćby fakt, że rozłączany przez Bowmana HAL śpiewa piosenkę „Daisy, Daisy”. Jak dowiedział się od Clarke′a Kubrick, podczas pierwszych eksperymentów z syntezą mowy, wykonywanych przez Bell Laboratories pod koniec lat 50. to właśnie „Daisy, Daisy” była podstawowym materiałem wykorzystywanym podczas testów. Piosenka nadawała się do doświadczeń lepiej od recytacji po prostu z uwagi na przeciągane samogłoski (samogłoski łatwiej jest uzyskać w prostej syntezie mowy niż spółgłoski). Kubrick postanowił wykorzystać tę informację w filmie, tworząc przez to jedną z najbardziej poruszających scen „2001”. Clarke wspomina dziś, że w filmie znalazła się tylko jedna scena, którą wyraźnie wytykał Kubrickowi jako nieprawdopodobną – scena, w której komputer czyta wypowiedzi astronautów z ruchów ich warg. Zabawne, że Kubrick wbrew opiniom swoich doradców technicznych umieścił jednak sekwencję w filmie, okazując się lepszym futurystą od nich – w 2001 roku wiemy, że od kilku lat prowadzi się badania nad możliwością rozpoznawania przez komputer komunikatów z ruchu warg użytkownika. Trzeba jednak dodać, że pomimo całej „kontroli jakości” dotyczącej naukowej poprawności wszystkich elementów filmu, do „2001” mimo wszystko zakradły się błędy. Jednym z nich jest scena, w której Bowman nabiera powietrza przed wyjściem w przestrzeń kosmiczną bez skafandra (w rzeczywistości astronauta powinien zachować się dokładnie odwrotnie, likwidując niebezpieczeństwo barotraumy płuc, wynikające z nagłej zmiany ciśnienia). Clarke twierdzi dziś, że po prostu nie był obecny na planie podczas realizacji tej sceny. Innymi wytykanymi przez czepialskich kwestiami są też np. rozmiary planet w początkowych ujęciach, czy błędne zachowanie astronautów w stanie nieważkości (np. nie da się przecież bez grawitacji wyraźnie opierać ciałem o meble; nie ma sensu chodzić w kółko po pomieszczeniach, jeśli można pokonać tę samą odległość unosząc się w powietrzu itd.) Ale łatwo ekspertów Kubricka za te błędy rozgrzeszyć – w znakomitej większości zgadywali pewne zachowania na podstawie teorii, bo przecież nie było skąd czerpać doświadczeń praktycznych.
Jeśli jednak chodzi o kluczowe zadanie Clarke′a – pracę nad powieścią – sytuacja nie była do pozazdroszczenia. Z punktu widzenia pisarza, powieść była gotowa. Z punktu widzenia Kubricka – wciąż wymagała poprawek, na które reżyser nie miał czasu. Umowa przewidywała, że powieść zostanie opublikowana dopiero po zatwierdzeniu ostatecznej wersji przez Kubricka, toteż Clarke mógł liczyć jedynie na dobrą wolę reżysera i „wyciskać” z niego kolejne poprawki. Wreszcie, w połowie czerwca 1966, Clarke najwyraźniej uświadomił Kubrickowi swoją sytuację – okres pracy nad „2001” wpędził pisarza w długi, które rosły coraz szybciej. Kubrick obiecał poświęcić powieści kilka wieczorów i faktycznie, wkrótce dostarczył Clarke′owi 9-stronnicowy spis swoich uwag. Clarke, przekonany, że koniec projektu jest wreszcie bliski, zlecił swojemu agentowi przygotowanie się do publikacji materiału. Podpisano wstępną umowę z wydawcą na publikację wersji w twardej i w miękkiej okładce. Clarke miał otrzymać zaliczkę w wysokości 65 000 dolarów, co rozwiązałoby większość jego problemów finansowych. Ostateczną wersję umowy podpisał jednak dopiero wiele miesięcy później. Pomimo uwzględnionych poprawek, reżyser wciąż nie chciał zgodzić się na zatwierdzenie materiału. Wskazywał stale nowe niedociągnięcia, prosił o przepisanie całych sekcji, regularnie zmieniał zaakceptowane już koncepcje. Na domiar złego wydawnictwo, z którym ustalono już warunki publikacji, przystąpiło w międzyczasie w dobrej wierze do pracy nad wciąż niedokończonym skryptem powieści. W połowie 1967 roku wydawca wydał już na kolejne zmiany materiału 10 000 dolarów (m.in. zniszczono przygotowane już matryce drukarskie), Clarke był zadłużony na 50 000 dolarów, a Kubrick nadal zgłaszał poprawki. Niedługo później wydawca obniżył oferowaną kwotę za powieść Clarke′a, po czym zupełnie wycofał swoją ofertę. Clarke był bliski załamania. Z dzisiejszego punktu widzenia wygląda na to, że Kubrick po prostu nie chciał dopuścić do publikacji książki przed zakończeniem filmu.
Na początku lata 1966 roku zakończyła się faza głównych zdjęć z udziałem kluczowych aktorów. Duża część ekipy realizacyjnej zakończyła w tym momencie swój udział w przedsięwzięciu. Wśród osób opuszczających plan znalazł się również kierownik zdjęć, Geoffrey Unsworth, zobowiązany do udziału w następnym projekcie. Miejsce Unswortha zajął jego asystent, John Alcott i było to jedno z kluczowych zdarzeń w karierze Kubricka -sytuacja, w której spotkał człowieka równie zafascynowanego daną dziedziną jak on sam, twórczego do tego stopnia, że stał się członkiem stałej ekipy współpracowników reżysera. „2001” było pierwszym filmem, przy którym Alcott miał możliwość pracować samodzielnie, ale od tego momentu do lat 80. realizował z Kubrickiem każdy kolejny film. Dzięki Kubrickowi, zwłaszcza po „Barrym Lyndonie”, Alcott stał się legendą wśród autorów zdjęć filmowych i zapewnił sobie wspaniałą karierę w branży, aż do przedwczesnej śmierci w 1986 roku.
Świetny artykuł! Naświetlenie okoliczności powstania Odysei pomaga w jej zrozumieniu.