"Pasja" znaczy cierpienie
[Mel Gibson „Pasja” - recenzja]
Prawdą jest, że podjudzony tłum, skandujący "ukrzyżuj!" składał się z Żydów. Ich obraz w filmie jest - TAK SAMO jak w Ewangelii - negatywny. Ale kogo Gibson miał w tym rozwścieczonym tłumie pokazać? Pigmejów? Eskimosów? Motłoch zawsze był, jest i będzie motłochem - na każdym krańcu świata, w każdej kulturze, w każdym narodzie. Napoleon Bonaparte zawsze pozostawał niewzruszony wobec wiwatu tłumów. Mawiał: "Klaskaliby równie mocno, gdybym wędrował na szafot". Podobny mechanizm pokazany jest w filmie Gibsona, gdy Piłat mówi: "Nie tak dawno witaliście go palmami, gdy wjeżdżał do miasta, dziś chcecie, żebym go sądził. Czy ktoś może mi wytłumaczyć to szaleństwo?" Podjudzony, głupi, prymitywny tłum - oto kto domagał się ukrzyżowania Chrystusa. Nie ma znaczenia, że działo się to w Palestynie, a tłum składał się z Żydów.
Uśmiercić Chrystusa chcieli kapłani Świątyni Salomona i rzymska administracja. Kapłani - najzwyczajniej w świecie - obawiali się konkurencji i tego, że ich autorytet i religia, którą reprezentowali utraci swą moc ("Cóż my zrobimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze święte miejsca i nasz naród. [...] Tego więc dnia postanowili Go zabić"). Religie bardzo zazdrośnie strzegą stref swoich wpływów. Wystarczy wspomnieć spór pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a prawosławnym o dwie ostatnio powołane w Rosji przez Jana Pawła II metropolie, czy incydenty z nie wpuszczaniem biskupów w granice Rosji. Takich przypadków było i jest w historii dziesiątki.
Sekt w Palestynie było sporo, ale ta (bo jako sekta było owo młodziuteńkie chrześcijaństwo postrzegane) stanowiła zagrożenie bodaj największe. Jezus porywał rzesze. Kapłani czuli się jego rosnącą pozycją zagrożeni. To był aspekt religijny, przedstawiony tu oczywiście w dużym uproszczeniu.
Ale istniał też polityczny - kto wie, czy nie ważniejszy. Tutaj wkracza Rzym, którego rola w straceniu Jezusa była znacznie większa, niż chce tego Ewangelia (wielu biblistów, często spoza Kościoła, uważa, że treść Ewangelii została nieco "podretuszowana", aby wydarzenia w niej opisane nie stawiały w zbyt złym świetle Rzymian, których serca i dusze chrześcijaństwo sposobiło się podbić). Kasta kapłańska, jako dość wpływowa, była wykorzystywana przez rzymskiego okupanta do utrzymywania spokoju w judejskiej prowincji. Rzym, gdy zdobywał nowe ziemie, obsadzał granice swymi legionami, budował drogi, brał niewolników i nakładał podatki. A że nigdy nie narzucał swojej religii podbitym ludom, powodu do sporu z żydowskimi kapłanami nie było.
To właśnie oni, mając obietnice Rzymian, że ci nie będą ingerować w sprawy religijne, umiejętnie gasili pojawiające się czasem gorące nastroje wśród ludności; dbali, żeby nie dochodziło do zamieszek. To oni łagodzili zapędy przeróżnych rewolucyjnych ugrupowań, których w tamtych czasach w Palestynie nie brakowało. A Chrystus tak właśnie był przez nich postrzegany. Być może zbyt opacznie zrozumieli jego słowa, że przyniósł na ziemię miecz; że syn powstanie przeciwko ojcu a córka przeciw matce. Ponadto nazywał siebie Mesjaszem, a był to tytuł łączący przywództwo religijne z autorytetem królewskim. W tamtym zaś, szczególnym dla narodu izraelskiego momencie dziejowym, nieodmiennie był on związany z przepowiedniami o oswobodzeniu spod jarzma okupanta. Nie sposób zatem nie dostrzec, że osoba Jezusa, jako dawidowego potomka, stanowiła realną groźbę powstania. Z kolei Piłat, człowiek znany z wielu źródeł jako wyjątkowo bezwzględny i okrutny nie cofał się przed niczym, by w podległej sobie prowincji utrzymać spokój. Film pokazuje Piłata innego, dużo łagodniejszego – jego obraz wzorowany jest na Ewangelii.
Oczywiście można ten film spłycać do kwestii typu "winni - niewinni" i na tej podstawie zarzucać mu antysemityzm (tak właśnie zrobiła osławiona Anti-Defamation League - Liga Przeciw Zniesławieniom - czyniąc to w wyjątkowo plugawym stylu, bo bazując na WYKRADZIONYM scenariuszu), ale idąc tym tokiem rozumowania równie dobrze można powiedzieć, że historia Titanica jest antymorska i antylodowcowa; opowieść o Moby Dicku antywielorybia; Hamlet antyduński; opowieść o Lawrencie z Arabii antypustynna; zaś "Szeregowiec Ryan" antyplażowy i antynormandzki. Antysemityzm, można znaleźć i w słoiku z dżemem, i w fabule „Gdzie jest Nemo”, jeśli komuś bardzo na tym zależy.
Czy film jest zbyt brutalny?
Film jest brutalny w skali, jakiej jeszcze nie znano. Nie bez powodu po projekcji sale kinowe opuszczane są w ciszy. Mel Gibson otwarcie przyznawał w wywiadach, że chce, aby ludzie naprawdę poczuli ciężar tej kaźni, aby spojrzeli na nią inaczej niż dotąd. Niemniej, to nie on wymyślił kształt kary krzyżowej, więc czynienie z jej okrucieństwa zarzutu wobec filmu jest stawianiem jaja przed kurą.
Brutalność scen nie wynika z sadystycznych ciągotek reżysera, lecz ze znajomości realiów tyczących wykonywanych w tamtych czasach kar biczowania i krzyżowania. Po polskiej premierze Adam Hanuszkiewicz chętnie grzmiał do kamery: "Profanacja Chrystusa, profanacja Ewangelii, najbardziej krwawy hollywoodzki horror, jaki w życiu widziałem!" Z całym szacunkiem, ale dziś, po latach, jakie upłynęły od badań nad Całunem Turyńskim, wiemy dokładnie, że właśnie tak wyglądało biczowanie i ukrzyżowanie Jezusa. Nie należy wahać się przed powiedzeniem, że człowiek, który po okrutnej chłoście docierał na Wzgórze Czaszki, gdzie przybijano go do krzyża, był ochłapem; był jedną wielką krwawą raną. A Jezus miał jeszcze od korony cierniowej straszliwe rany na całej głowie.
Podstawowym pytaniem, wobec którego trzeba odnieść oburzenie wielu widzów, brzmi po prostu: czy sztuka powinna aż tak dalece ukazywać prawdę, czy też raczej operować niedopowiedzeniami i metaforami, by coś pozostało w sferze domysłu? Ale na to jednoznacznej odpowiedzi nie ma.
To oburzenie jest też trochę "winą" sztuki sakralnej, do jakiej przywykliśmy. Chrystus na krzyżu jest tam przedstawiany jako postać uduchowiona. Jego rany mają wymiar symboliczny. Tak zmaltretowanego Jezusa, jakiego widzimy w "Pasji", sztuka malarska prawie nie pokazywała. Wyjątki były nieliczne. Tradycja i ikonografia złagodziły, odrealniły tą historię i do tej ułudy nas przyzwyczaiły. Ewangeliczny opis ukrzyżowania nie ma aż takiego wyrazu, jak „Pasja”. Słowa Św. Jana "Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa", dalekie są od dosłowności filmu Gibsona.
Trudno się zatem dziwić, że "Pasja" rzuca widza w ramiona bólu; straszliwego fizycznego i duchowego cierpienia. Gdyby w pełnym słońcu zdjąć gwałtownie ciemne okulary, nie sposób nie zmrużyć oczu. Później jednak wzrok się przyzwyczaja i wszystko widać dużo wyraźniej. Joanna Petry-Mroczkowska, w artykule pt. "Ciężar krzyża" lapidarnym zdaniem trafia w w samo sedno: "Pasja" Gibsona jest obrazem, który wagę - i ciężar - krzyża przywraca". Dla religii bowiem, której jednym z fundamentów jest fizycznie cierpienie boga-człowieka i jego wymiar odkupicielski, zrozumienie i choć częściowe przeniknięcie jego ogromu, jest warunkiem sine qua non, by owo wyznanie było wciąż żywe, prawdziwe i rzetelne.
Co widz zyskuje patrząc na brutalne sceny biczownia przy użyciu flagrum (straszliwego narzędzia tortur: kija ze skórzanymi rzemieniami zakończonymi twardymi kulkami i haczykami, rozszarpującymi skórę)? Co zyskuje, gdy widzi, jak potężne gwoździe przebijają dłonie; gdy patrzy na sikającą spod nich krew? Co zyskuje słysząc chrzęst kości, gdy gwóźdź przenika stopy? Gdy widzi, jak rzymskie pilum przebija bok Chrystusa i cała nagromadzona w osierdziu krew, przemieszana z płynem osierdziowym wypływa strumieniem, niczym ewangeliczna "krew i woda"?
Zyskuje PRAWDĘ - nie symbol, nie złagodzoną przenośnię, lecz właśnie prawdę o ogromie cierpienia, jakie syn cieśli przyjął niczym kielich goryczy, którego mu nie oszczędzono. To nie jest żadne tandetne efekciarstwo, które ma epatować przemocą, jak np. film "Nieodwracalne". Objąć spojrzeniem ten bezmiar bólu, który jest przecież istotym elementem nauki Kościoła, to zrozumieć cenę odrodzenia ku nowemu życiu; cenę wolności od wiecznego potępienia; wolności od wszystkiego, co człowieka zabija.
Jeśli ktoś nie ma ochoty zderzać się z tą prawdą, jeśli widok okrucieństwa, który stał u jej podstaw zbyt mocno kole w oczy, jeśli nie potrafi stawić mu czoła, to niech zrezygnuje z oglądania „Pasji”, zamiast ubolewać, że film nie jest kolejną cukierkowatą, uładzoną wersją, która niczego nowego nie pokazuje. Po obejrzeniu „Pasji” nie można przejść obojętnie obok słów: "ukrzyżowan pod ponckim Piłatem".
Padają zarzuty, że Gibson skupił się na aspekcie ludzkim męczeństwa Chrystusa, że w falach porażającej przemocy i sadyzmu tonie aspekt nauczycielskiej i zbawczej roli odkupiciela; że Gibson nie przedstawia nauk, które Jezus wygłaszał. Ale film nosi tytuł "Pasja Chrystusa". Można mieć pretensje do Gibsona, że nie chciał robić filmu o całym życiu Jezusa, jak czyniły to inne produkcje, tylko skupił się zaledwie na dwunastu ostatnich godzinach z życia tego niezwykłego 33-letniego mężczyzny. Ale zarzucać „Pasji, że nie przedstawia innych ważnych wydarzeń z życia Jezusa, to jak podczas Drogi Krzyżowej utyskiwać, że nikt nie śpiewa kolęd...
WSZYSTKIE tego typu zarzuty byłyby w pełni uprawnione, gdyby film nosił tytuł "Życie Jezusa Chrystusa".