Jesteście wielbicielami malarstwa Vincenta van Gogha? Zachwycacie się jego „Słonecznikami”, „Gwiaździstą nocą” i „Pokojem w Arles”? Cóż, mamy dla Was bardzo przykrą wiadomość. To nie słynny Holender był autorem tych arcydzieł. A kto? Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Wszystkie je namalował kot o imieniu Vincent, który pewnego dnia stanął na drodze próbującego zrobić karierę artystyczną van Gogha!
Historia w obrazkach: Kot, który zachwycił świat
[Gradimir Smudja „Vincent i Van Gogh” - recenzja]
Jesteście wielbicielami malarstwa Vincenta van Gogha? Zachwycacie się jego „Słonecznikami”, „Gwiaździstą nocą” i „Pokojem w Arles”? Cóż, mamy dla Was bardzo przykrą wiadomość. To nie słynny Holender był autorem tych arcydzieł. A kto? Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Wszystkie je namalował kot o imieniu Vincent, który pewnego dnia stanął na drodze próbującego zrobić karierę artystyczną van Gogha!
Gradimir Smudja
‹Vincent i Van Gogh›
Koty rządzą światem – to oczywiste! Robią to niekiedy za pośrednictwem ludzi, wywierając na nich ogromną presję, a niekiedy bezpośrednio wpływając na historię. Tak uczynił chociażby rudowłosy prowansalski kot Vincent, który widząc cierpienia mało zdolnego, ale marzącego o wielkiej karierze artystycznej Holendra van Gogha, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce – przepraszam, w swoje łapy – i namalować wszystkie te dzieła, którymi do dzisiaj zachwycają się krytycy i wielbiciele (post)impresjonizmu w malarstwie. I choć nie podlega to najmniejszym wątpliwościom (bo kto by uwierzył, że te wspaniałe obrazy wyszły spod pędzla niezrównoważonego psychicznie człowieka, który tworzył je zaledwie przez kilka lat?), nie jest to wiedza powszechna. W podręcznikach i opracowaniach naukowych ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że „Vincent” to właśnie ten nieszczęsny pacykarz, który przywędrował do Francji z Brabancji. Na szczęście pojawił się wreszcie autor, niejaki Grandimir Smudja, który postanowił skończyć z tym zakłamaniem i obwieścić całemu światu szokującą prawdę – „Słoneczniki”, „Gwiaździstą noc”, „Irysy”, „Pole pszenicy przed burzą” czy „Pokój w Arles” stworzył kot Vincent!
Kim jest ten odważny badacz przeszłości? Smudja urodził się w 1954 roku w Nowym Sadzie w dawnej Jugosławii. Dziś jednak mieszka we Włoszech, a publikuje przede wszystkim we Francji. Przed jedenastu laty oficyna Delcourt wydała jego debiutancki album zatytułowany właśnie „Vincent i van Gogh”. To w nim Serb przedstawił swoją zaskakującą hipotezę na temat prawdziwego autora obrazów van Gogha. Po siedmiu latach dopisał i dorysował ciąg dalszy, w efekcie czego powstały „Trzy księżyce”. Polskie wydanie obejmuje oba komiksy. Poza tym historie wymyślone przez Smudję można znaleźć jeszcze w trzech antologiach: fantasy „Le grimoire du petit People” (2004), science fiction „Sky Doll” (2008) oraz poetyckiej „Bob Dylan Revisited” (2008). W latach 2004-2008 ukazały się również cztery tomy serii „Kabaret muz”, której bohaterami uczynił innych słynnych malarzy drugiej połowy XIX i początków XX wieku: Henriego de Toulouse-Lautreca, Paula Gauguina i Edgara Degasa. Natomiast już po rozprawieniu się z mitem van Gogha zaczął pracę, wraz ze swoją córką Ivaną, nad cyklem „Nić sztuki” (do tej pory ukazał się jeden tom), również poświęconym wielkim artystom – między innymi Leonardowi da Vinci, Michałowi Aniołowi, Rubensowi, El Greco, Breughlowi, Rembrandtowi i Vermeerowi.
Wróćmy jednak do meritum. Grandimir Smudja nie zaprzecza w swoim dziele, że van Gogh był, a raczej chciał być, artystą. Owszem, próbuje swych sił w sztuce malarskiej, ale nic mu nie wychodzi. O pozbawionym talentu, malującym jak „kaleka”, młodzieńcu negatywnie wypowiadają się i Gauguin, i Toulouse-Lautrec. W efekcie tej krytyki, za radą wróżki, Holender postanawia opuścić Paryż i udać się na południe kraju, ostatecznie trafia do miasteczka Arles w Prowansji. I tam pewnego dnia zachodzi zdarzenie, które całkowicie odmienia jego los. Podczas wieczornego spaceru uliczkami najbardziej podejrzanej dzielnicy miasta jest świadkiem burdy. Sfora kotów, nie wiedzieć dlaczego, atakuje swojego pobratymca (może z uwagi na jego rudą sierść?); van Gogh postanawia przyjść mu z pomocą, przegania napastników, a czworonoga-ofiarę zabiera do swego skromnego pokoiku. Kot zadomawia się u niego, a po czasie nawet odwdzięcza za uczynione dobro. Widząc mężczyznę siedzącego smętnie nad płótnem, decyduje się pomóc mu i łapkami przerabia tworzony przez niego obraz.
Tak powstają słynne „Słoneczniki”. Jakby tego było mało, okazuje się, że – noszące imię Vincent – zwierzę mówi i na dodatek pochodzi z niezwykle uzdolnionego artystycznie rodu. Jego prapradziadek był autorem „Nocnej straży” Rembrandta, a dziadek z kolei namalował „Wolność wiodącą lud na barykady” Delacroix. Od tego momentu zaczyna się wielka przyjaźń i współpraca Vincenta z van Goghiem. Przemierzają wspólnie południową Francję i malują, malują, malują. A mówiąc precyzyjniej: Vincent maluje, a van Gogh podgląda go przy pracy, mając nadzieję, że od tego przybędzie mu talentu. Na próżno. Kot jednak, jak wielu jego krewniaków, ma dość paskudny charakterek – nie stroni od alkoholu i kobiet z półświatka, od czasu do czasu lubi też zabawić się w nieuchwytnego złodzieja. To ostatnie zamiłowanie prowadzi zaś do nieszczęścia i staje się prapoczątkiem mistyfikacji, której ulegamy do dzisiaj. Smudja szczegółowo kreśli bieg wydarzeń, który doprowadził do zawłaszczenia obrazów Vincenta przez podstępnego van Gogha. Nie unika również wątków drażliwych – choroby psychicznej kota, która kończy się tragedią tak wielką, że stracone ucho Holendra wydaje się przy niej jedynie drobną niewygodą.
Siedem lat po pierwszym albumie Grandimir Smudja postanowił stworzyć ciąg dalszy opowieści. I tak doszło do powstania „Trzech księżyców”. Mimo podobnej oprawy graficznej i przywołania tych samych bohaterów, w warstwie fabularnej ma już ona zupełnie inny charakter. To prawdziwie psychodeliczna podróż przez świat i czas; nie tylko cofamy się o kilkadziesiąt lat, ale i wybiegamy daleko w przyszłość, odbywamy skok do Hollywood, by wrócić do Paryża. Motorem napędowym zdarzeń jest tym razem wybitny znawca malarstwa van Gogha, fałszerz obrazów Arcimbold van der Dog, który przypadkowo wszedł w posiadanie pamiętnika Holendra, dzięki czemu poznał jego najpilniej strzeżony sekret. Dowiedziawszy się, że autorem arcydzieł jest Vincent, ów czarny charakter dochodzi do wniosku, że – jako kot – ma przecież dziewięć żyć do dyspozycji; istnieje zatem duże prawdopodobieństwo, że wciąż jeszcze kręci się gdzieś po Montmartrze, trzeba go jedynie odnaleźć i zmusić do współpracy. W tym samym czasie potężne wyładowanie atmosferyczne uderza w groby pochowanych obok siebie Vincenta i van Gogha, budząc ich z ponad stuletniego trupiego snu. Jako duchy przybywają do stolicy Francji, a pierwsze kroki kierują do Muzeum Orsay, gdzie znajduje się pokaźna kolekcja dzieł holenderskiego mistrza. Tam też spotykają jedenastoletnią Lunę, która towarzyszy im w dalszych przygodach.
O ile „Vincent i van Gogh” był postmodernistyczną wariacją na temat życiorysu artysty, o tyle „Trzy księżyce” są fantastyczną opowiastką wykorzystującą jedynie jego postać. Nic w tym oczywiście złego. Warto jednak to podkreślić, aby ortodoksyjni wielbiciele Holendra nie poczuli się rozczarowani, wziąwszy do ręki album Serba (który notabene do najtańszych się nie zalicza). Ci mniej konserwatywni będą mieć natomiast z lektury dzieła Smudji ogromną frajdę. Znając życiorys i twórczość van Gogha, odnajdą – zwłaszcza w tomie pierwszym – całą masę odniesień i paraleli; niekiedy złośliwych, innym znów razem pełnych sympatii, rozweselających i zasmucających. Ale największą radość sprawi im oprawa plastyczna komiksu. Grandimir Smudja to bowiem nie tylko rysownik i karykaturzysta, ale także – a może przede wszystkim – malarz; tworząc „Vincenta…” zdecydował się nawiązać do stylu van Gogha. Obie części albumu to wspaniały hołd dla tego artysty i całego (post)impresjonizmu. Niektóre kadry są dokładnym odzwierciedleniem obrazów Holendra, wiele innych – ich przeróbkami, zachowującymi jednak oryginalną manierę i kolorystykę. Niezwykłe wrażenie robi zwłaszcza, pojawiająca się na stronach 66. i 67., wariacja na temat „Gwiaździstej nocy”. Choć to jedynie wierzchołek góry lodowej. Komiks Smudji jest prawdziwie szalonym wytworem twórczej wyobraźni; co najmniej tak samo, jak szalony był van Gogh. Vincent van Gogh!