Zazdroszczę Alejandro Jodorowsky’emu! W lutym tego roku skończył 90 lat, a wciąż zachowuje trzeźwość umysłu, która pozwala mu tworzyć nowe scenariusze komiksowe. Ba! i musi czuć się na tyle dobrze, że planuje również pewne rzeczy na przyszłość. Gdy w 2017 roku ukazywał się pierwszy tom „Rycerzy Heliopolis”, od razu było wiadomo, że to tetralogia, której ostatnia część ukaże się w roku przyszłym.
Król, którego nie było
[Jeremy, Alexandro Jodorowsky „Rycerze Heliopolis #1: Nigredo. Faza czernienia” - recenzja]
Zazdroszczę Alejandro Jodorowsky’emu! W lutym tego roku skończył 90 lat, a wciąż zachowuje trzeźwość umysłu, która pozwala mu tworzyć nowe scenariusze komiksowe. Ba! i musi czuć się na tyle dobrze, że planuje również pewne rzeczy na przyszłość. Gdy w 2017 roku ukazywał się pierwszy tom „Rycerzy Heliopolis”, od razu było wiadomo, że to tetralogia, której ostatnia część ukaże się w roku przyszłym.
Jeremy, Alexandro Jodorowsky
‹Rycerze Heliopolis #1: Nigredo. Faza czernienia›
To wielce prawdopodobne, że Alejandro Jodorowsky – Chilijczyk, choć z korzeniami żydowsko-ukraińskimi – jest obecnie (po śmierci Stana Lee) najstarszym aktywnym twórcą komiksowym. 19 lutego tego roku obchodził bowiem dziewięćdziesiąte urodziny, które uczcił publikacją trzeciego (z czterech zapowiadanych) tomów „Rycerzy Heliopolis”. W Polsce dotąd ukazał się tylko jeden – „Nigredo, faza czernienia” (2017). Współtwórcą miniserii jest belgijski rysownik Jérémy Petiqueux (znany w naszym kraju z awanturniczo-przygodowej „
Barakudy”), w osobie którego Jodorowsky zyskał idealnego ilustratora własnych wizji przeszłości. I to właśnie należy podkreślić – „własnych”! Bo choć Alejandro chętnie czerpie inspiracje z historii (co było widać wyraźnie już w „
Borgii”), to lubi ją poddawać niekiedy bardzo daleko idącemu liftingowi.
W „Rycerzach…” wziął na warsztat dzieje Francji w nadzwyczaj dramatycznym dla niej momencie, na przełomie XVIII i XIX wieków. To okres Wielkiej Rewolucji Francuskiej, którą zwieńczyło dojście do władzy Napoleona I Bonapartego (1799), a potem jego sromotna klęska w wojnie z Rosją (1814). Chilijczyk nie jest jednak niewolnikiem przeszłości, wykorzystuje ją czysto instrumentalnie – jako atrakcyjne tło, na którym może przedstawić jeszcze atrakcyjniejszą sensacyjno-przygodową fabułę. Realna historia przemyka gdzieś chyłkiem przez drugi czy trzeci plan. Ale to wcale nie znaczy, że wielbiciele epoki powinni z obrzydzeniem odwrócić się od „Rycerzy Heliopolis”. Znając oczywiście proporcje (aczkolwiek zdrowy rozsądek odkładając na chwilę na bok), można by uznać, że Jodorowsky dokonał tutaj implementacji własnych wyobrażeń do rzeczywistości trochę w stylu Umberto Eco (vide „Imię róży” czy „Cmentarz w Pradze”).
Tym, co „Nigredo” najmocniej wiąże z przeszłością, są pojawiające się na kartach komiksu postaci historyczne – począwszy od króla Francji Ludwika XVI Burbona, poprzez jego małżonkę Marię Antoninę (córkę cesarzowej Austrii Marii Teresy), aż po Ludwika XVIII, który przywrócił tron Burbonom po upadku Napoleona. Gdzieś pomiędzy nimi plącze się jeszcze – dobre sobie, „plącze”! wszak to główna persona dramatu – delfin Ludwik Karol Burbon, niedoszły władca królestwa nad Sekwaną i Loarą, dużo bardziej znany jako… Ludwik XVII. Jodorowsky wykorzystał fakt, że niewiele pewnego wiadomo o tym, co spotkało go w czasie rewolucji (już po śmierci rodziców), więc tam, gdzie kończą się ustalenia poważ(a)nych historyków – na dobre popuścił wodze fantazji. A że nie lubi się ograniczać – wprowadził na arenę tajemniczy i zabójczo skuteczny zakon alchemików, tytułowych Rycerzy Heliopolis, którzy marzą o…
Cóż, po lekturze tomu otwierającego serię niezbyt dużo można na ten temat powiedzieć. Na pewno jednak są to plany czynione z ogromnym rozmachem! Świadczą o tym chociażby środki włożone przez włoskiego alchemika Fulcanellego i brata Tadeo w ocalenie Ludwika Karola i wytresowanie go na wiernego rycerza zakonu. Budując własną wizję przeszłości, Jodorowsky musiał poradzić sobie z kilkoma czyhającymi na niego pułapkami. Przede wszystkim wyjaśnić, jakim cudem młodzian, mówiąc symbolicznie (a może dosłownie, któż to tak naprawdę wie?), nie złożył głowy na ołtarzu rewolucji. W tym celu wprowadził do akcji postać Charlotte Corday, której przypisał jednak wiele działań stojących w sprzeczności z wiedzą historyczną na jej temat. Poza jednym dramatycznym epizodem, któremu Chilijczyk nadał zupełnie nowy kontekst. Ale to też jest spora umiejętność – tak mieszać fikcję z rzeczywistością, by ta pierwsza wydawała się jak najbardziej realna! Efekt wszystkich zabiegów Jodorowsky’ego jest zaś taki, że „Nigredo” czyta się z dużym zainteresowaniem, a po zakończeniu lektury odczuwa rosnący apetyt na kolejne części cyklu (przypominam: trzy są już gotowe).
„Rycerze Heliopolis” nie byliby tak udanym dziełem, gdyby nie rysunki Jérémy’ego Petiqueux, który już parę lat wcześniej – podczas pracy z Jeanem Dufaux nad „
Barakudą” – udowodnił, że komiks frankofoński może mieć z niego wiele pożytku. Nieprzypadkowo „Nigredo” zadedykował on zmarłemu w 2014 roku swojemu rodakowi i jednocześnie koledze po „piórku” – Philippe’owi Delaby’emu („
Murena”). Od którego, jak sam przyznaje, nie tylko pożyczył liternictwo, ale nade wszystko uczył się komiksowego fachu. Philippe był mistrzem w oddawaniu realiów historycznych; Jérémy, choć Jodorowsky pozwolił mu na znacznie większą dowolność (niż Dufaux Delaby’emu), także zrobił wszystko, aby odtworzyć XVIII- i XIX-wieczną Francję najdokładniej, jak tylko to możliwe. Co widać po architekturze, wystroju wnętrz, strojach. Ale też – w wątkach, powiedzmy, zakonno-alchemicznych – belgijski grafik mógł sobie pofolgować, tworząc wizje fantastyczne.
Najważniejsze, że „Nigredo” to dobry prognostyk na przyszłość!