„Cztery reportaże” Jerzego Edigeya to zbiór tekstów, które pierwotnie ukazały się w latach 1979-1982 w nadzwyczaj poczytnym miesięczniku Krajowej Agencji Wydawniczej „Ekspres Reporterów”. Trzy z nich – „Tajemnica Lasku Arkońskiego”, „Zbrodniczy cień przeszłości” oraz „Rzeka wódki w Wyszkowie” – to typowe opowieści kryminalne, które, gdyby tylko odpowiednio je opracować, mogłyby stać się podstawą całkiem udanych „powieści milicyjnych”.
PRL w kryminale: Polska Ludowa oczyma reportażysty
[Jerzy Edigey „Cztery reportaże” - recenzja]
„Cztery reportaże” Jerzego Edigeya to zbiór tekstów, które pierwotnie ukazały się w latach 1979-1982 w nadzwyczaj poczytnym miesięczniku Krajowej Agencji Wydawniczej „Ekspres Reporterów”. Trzy z nich – „Tajemnica Lasku Arkońskiego”, „Zbrodniczy cień przeszłości” oraz „Rzeka wódki w Wyszkowie” – to typowe opowieści kryminalne, które, gdyby tylko odpowiednio je opracować, mogłyby stać się podstawą całkiem udanych „powieści milicyjnych”.
Jerzy Edigey
‹Cztery reportaże›
Ten moment musiał kiedyś nadejść. Chwila, w której wyczerpią się „powieści milicyjne” Jerzego Edigeya. Zostało wprawdzie jeszcze kilka książek sensacyjno-kryminalnych tego autora, ale ich związki z Polską Ludową byłyby trudne do udowodnienia. Podobnie rzecz ma się zresztą z dzisiejszym wydawnictwem. Chociaż… akurat te „Cztery reportaże” – mimo że to przede wszystkim publicystyka, a nie beletrystyka – da się jak najbardziej podciągnąć pod tytuł rubryki. Po pierwsze dlatego, że przynajmniej trzy z nich dotyczą kwestii stricte kryminalnych, po drugie natomiast – ich bohaterami są, jakby na to nie patrzeć, obywatele PRL-u. Ba! jest nawet po trzecie – przynajmniej kilka mikropowieści warszawskiego prozaika opublikowanych w serii „Ewa wzywa 07…” także miało mocno publicystyczny charakter (głównie chodzi o „
Gang i dziewczynę”, „
Diabeł przychodzi nocą”, „
Tajemnicę starego kościółka” oraz „
Asa trefl”, jak i ostatecznie wydrukowanego w prasie „
Upartego milicjanta”).
Zanim Jerzy Edigey – były adwokat, wykształcony jeszcze przed wojną – został autorem powieści kryminalnych, zarabiał na życie między innymi jako reporter sądowy. Chodził na rozprawy i opisywał je w prasie. A że był fachowcem i znał się na rzeczy, na dodatek pióro też miał nie najgorsze – cieszył się uznaniem. Do tego procederu w pewnym sensie powrócił na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku, kiedy to związał się z publikowanym przez Krajową Agencję Wydawniczą „Ekspresem Reporterów”. Istniejąca w latach 1974-2004 KAW do 1991 roku stanowiła własność koncernu Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza „Prasa-Książka-Ruch” i był potentatem na rynku czasopism i wydawnictw seryjnych (pod jego skrzydłami ukazywały się chociażby „Szczęśliwa Siódemka” czy magazyn komiksowy „
Relax”).
Arcypopularny „Expres Reporterów” narodził się w 1976 roku i z przerwami wydawany był w cyklu comiesięcznym aż do upadku PRL-u (próby jego reaktywowania w latach 2015 i 2018 zakończyły się spektakularnym fiaskiem). W każdym numerze, a nakład niektórych z nich sięgał nawet stu trzydziestu tysięcy egzemplarzy, ukazywały się trzy reportaże różnych autorów. Wiele z nich dotykało spraw kryminalnych. A na pewno już te, pod którymi jako autor podpisywał się Jerzy Edigey. Opublikowany przed jedenastoma laty przez Wielki Sen tom „Cztery reportaże” zawiera następujące teksty: „Nasi na «Baszkirii»” (numer 4 z 1979 roku), „Tajemnica Lasku Arkońskiego” (12/1979), „Zbrodniczy cień przeszłości” (3/1980) oraz „Rzeka wódki w Wyszkowie” (6/1982). Zgodnie z notą redakcyjną, tylko ten trzeci był efektem recyklingu: pierwotnie – w wersji nieco skróconej – wydrukowano go osiemnaście lat wcześniej na łamach „Kuriera Szczecińskiego” (pod tytułem „Atropina jest moją bronią”).
Reportażom Edigeya przyjrzymy się w ujęciu chronologicznym, który różni się od kolejności w książce. „Zbrodniczy cień przeszłości” to najciekawszy tekst w zbiorze – na tyle dobry, że naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego autor nie zdecydował się przerobić go, jeśli nawet nie na pełnoprawną powieść, to przynajmniej jej wersje mikro w stylu „Ewa wzywa 07…”. Zwłaszcza że akcja rozgrywa się w przeważającej większości na Dolnym Śląsku – pod Wrocławiem i w Wałbrzychu. Nie powinno być więc dla Edigeya większym trudem wmanewrowanie w tę historię majora Adama Krzyżewskiego. Jest to pełna dramatyzmu opowieść o trudnych relacjach polsko-niemieckich i nienawiści podsycanej przez ideologię. Nienawiści tak silnej, że potrafi przezwyciężyć miłość i doprowadzić do zbrodni. Wszystko zaczyna się w Bytomiu, skąd pochodzi Emil Postawka – weteran pierwszej wojny światowej, który daje się uwieść nazizmowi i zostaje gorliwym członkiem NSDAP i SA. Jego synowie giną na frontach kolejnej wojny, a córkę – pielęgniarkę – los rzuca aż do Stalingradu.
W 1945 roku Emil wraz z żoną Katherine i córką Marlene próbują uciec przed nadciągającymi krasnoarmiejcami, ale im się to nie udaje. Utykają w Kątach Wrocławskich, gdzie na dodatek spada im na głowę nieoczekiwany ciężar – to schorowany i wycieńczony pobytem w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu Stanisław Kowalski. Postawkowie najchętniej pozwoliliby mu umrzeć, ale w nowej sytuacji zmuszeni są odgrywać rolę Polaków, dlatego Marlene – teraz już Marysia – zaczyna się opiekować obcym. Do tego stopnia, że rodzi się między nimi uczucie. Początkowo może się nawet wydawać, że prawdziwe. Kowalski uwiarygadnia Postawków w oczach swoich rodaków; Emil zaczyna go nawet darzyć sympatią, ale jego małżonka nie przestaje sączyć jadu do uszu Marysi. Nie zmieniają tego nawet narodziny syna. A wręcz przeciwnie, nienawidząca wszystkiego, co polskie teściowa Stanisława dążyć będzie od teraz do pozbycia się zięcia, który stoi na drodze ich wyjazdu (wraz z wnukiem) do zachodnich Niemiec. To bardzo sprawnie napisany reportaż, w którym nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji. Aż żal, że pozostał tylko w takiej formie.
„Nasi na «Baszkirii»” to bardziej obrazek obyczajowy niż kryminalny. Pewnego dnia autor postanawia wraz z małżonką wybrać się w podróż życia. W gazecie znajduje anons o wycieczce po Morzach Śródziemnym i Czarnym na pokładzie radzieckiego okrętu „Baszkiria”, choć wybudowanego w Niemieckiej Republice Demokratycznej, co staje się zresztą dobrą okazją do kpin. Choć nie jest tanio, warto wyłożyć czterdzieści tysięcy złotych za osobę, aby zobaczyć kolejno Wenecję (stamtąd okręt wypływa) i okolice, Sycylię, Maltę, Kretę, Rodos, lądową Grecję, Stambuł i ostatecznie zawinąć do Odessy (skąd pociągiem wraca się do Warszawy). Od samego początku Edigeya dziwi, że wśród podróżnych jest wielu młodych ludzi (skąd więc wzięli pieniądze na taką eskapadę?) i że większość podróżnych, zamiast ekscytować się zwiedzanymi zabytkami, rozmawia jedynie o opłacalności handlu i walutowych przelicznikach. Z czasem autor zaczyna się domyślać, o co w tym wszystkim chodzi i jaki dla wielu jego współtowarzyszy jest podstawowy cel tej wyprawy. Patrząc na kupieckie zamiłowania rodaków, publicysta (bo w tej roli Edigey występuje w „Ekspresie Reporterów”) bywa bardzo sarkastyczny, ale przy okazji okazuje się trafnym obserwatorem.
„Tajemnica Lasku Arkońskiego” to z kolei reportaż, który zawodzi najbardziej. Nie dlatego, że jest źle napisany, ale z tego powodu, iż nie poznajemy rozwiązania zagadki. Punktem wyjścia jest kolejna stara historia, jaka rozegrała się wiosną 1962 roku w Szczecinie. Szkolna wycieczka znajduje w tytułowym lasku (nazywanym też parkiem leśnym bądź uroczyskiem) zwłoki siedemnastoletniej Jadwigi Niewiadomskiej (tożsamość jest fikcyjna). Dziewczyna pochodząca ze wsi spod Kutna, w Szczecinie jedynie ucząca się, zaginęła parę tygodni wcześniej po wielkanocnym spacerze ze swoją szkolną koleżanką. Pozycja, w jakiej znaleziono ciało, sugerowałaby motyw seksualny, ale w czasie sekcji zwłok nie stwierdzono, by tuż przed śmiercią dziewczyna uprawiała seks. Choć, jak się szybko okazuje, zdecydowanie nie była pod tym względem święta. Wręcz przeciwnie! Mimo braku urody, a może właśnie z tego powodu, nie przepuszczała żadnemu chłopakowi bądź dorosłemu mężczyźnie. Na jej usprawiedliwienie można jednak dodać, że nigdy nie robiła tego dla pieniędzy.
Najdziwniejsze w śmierci Niewiadomskiej okazuje się to, że milicja nie jest w stanie określić przyczyny zgonu. Przeprowadzone zostają trzy niezależne sekcje zwłok, przez specjalistów ze Szczecina i Krakowa – i nic! Fachowcy nie są w stanie stwierdzić, czy było to morderstwo, czy samobójstwo, a może śmierć najzupełniej naturalna. Trzeba przyznać Edigeyowi, że w miarę czytania napięcie rośnie. Gorzej dla niego, że w późniejszym o kilkanaście lat finale – funkcjonariusze MO nadal nie są w stanie nic konkretnego powiedzieć. Postawiło to autora przed trudnym zadaniem, dlatego w ostatnich rozdziałach reportażu zaczyna nerwowo kluczyć, przywołuje inne historie (chociaż nie ma to żadnego uzasadnienia fabularnego, streszcza praktycznie całego „
Upartego milicjanta”). Swoją drogą, jest intrygujące, czy po 1979 roku, to jest po pierwodruku tekstu, historia ta doczekała się zwieńczenia.
„Rzeka wódki w Wyszkowie” to opowieść na czasie, korzeniami sięgająca wprawdzie lat 60., ale w swej zasadniczej części rozgrywająca się już po wprowadzeniu stanu wojennego. Jej bohaterem jest Waldemar Kowalski (nazwisko zmyślone), nadzwyczaj obrotny przedsiębiorca z tytułowego Wyszkowa. Jako młody człowiek podczas wycieczki do Zakopanego po raz pierwszy zobaczył na własne oczy stoisko z szaszłykami; to zainspirowało go do tego, aby podobny prywatny biznes rozkręcić w rodzinnym mieście. I chwyciło! Po jakimś czasie dorzucił do tego kiosk z piwem, aż w końcu wybudował złożoną z dwóch sal restaurację. Z roku na rok stawał się coraz bogatszy i bogatszy. O dziwo, w gromadzeniu majątku nie przeszkadzały mu ani ograniczenia w sprzedaży alkoholu, ani nawet wprowadzenie całkowitej prohibicji po 13 grudnia 1981 roku. Reakcją na to ostatnie stało się zamknięcie przez Kowalskiego i jego żonę lokalu. Interes kręcił się jednak dalej, tyle że teraz już nielegalnie. Jak na czerwiec 1982 roku „Rzeka wódki…” była odważnym tekstem – głównie dlatego, że pokazywała, jakim idiotyzmem stały się odgórne zakazy handlu alkoholem, które zamiast ograniczyć problem, zwielokrotniły go, pozwalając na dodatek zarabiać zaradnym osobom działającym w szarej strefie.
