Wydaną w 2002 roku „Księżniczką z lodu”, swoją debiutancką powieścią, Szwedka Camilla Läckberg przebojem wdarła się na salony przeznaczone dla najlepszych skandynawskich autorów kryminałów. Tym trudniej przychodzi uwierzenie, że druga odsłona mrocznych przygód Eriki Falck i jej partnera Patrika Hedströma – „Kaznodzieja” – prezentuje się jeszcze lepiej. Chcecie opowieści tak mrocznej, że od czytania aż zęby zgrzytają? No to macie!
Wyprawa do najciemniejszych zakątków ludzkiej duszy
[Camilla Läckberg „Kaznodzieja” - recenzja]
Wydaną w 2002 roku „Księżniczką z lodu”, swoją debiutancką powieścią, Szwedka Camilla Läckberg przebojem wdarła się na salony przeznaczone dla najlepszych skandynawskich autorów kryminałów. Tym trudniej przychodzi uwierzenie, że druga odsłona mrocznych przygód Eriki Falck i jej partnera Patrika Hedströma – „Kaznodzieja” – prezentuje się jeszcze lepiej. Chcecie opowieści tak mrocznej, że od czytania aż zęby zgrzytają? No to macie!
Camilla Läckberg
‹Kaznodzieja›
Urodzona w 1974 roku Camilla Läckberg, ekonomistka z zawodu, jako pisarka zadebiutowała, mając dwadzieścia osiem lat. Jej debiutancka powieść, „
Księżniczka z lodu”, spodobała się czytelnikom do tego stopnia, że niemal natychmiast po tym, jak trafiła na księgarskie półki, Szwedka zabrała się za tworzenie dalszego ciągu przygód – choć, biorąc pod uwagę fabułę, nie jest to może najbardziej pasujące słowo – Eriki Falck i Patrika Hedströma. Erika, będąca w pewnym sensie alter ego Läckberg, jest pisarką, która specjalizuje się w tworzeniu biografii poświęconych życiu i twórczości wybitnych szwedzkich autorek. Aby spokojnie popracować nad książką o Selmie Lagerlöf, półtora roku temu panna Falck (mimo już swoich trzydziestu pięciu lat) przeniosła się ze Sztokholmu do prowincjonalnej Fjällbacki, do domu odziedziczonego po rodzicach, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Nie mogła jeszcze wtedy przeczuwać, że powrót do rodzinnego gniazda przyniesie trwałe zmiany w jej dotąd raczej nudnawym życiu. Rozwiązując zagadkę tajemniczej śmierci Alexandry Wijkner, swojej przyjaciółki z czasów szkoły podstawowej, styka się ona z jeszcze jednym znajomym z lat dzieciństwa, zakochanym w niej wówczas po uszy Patrikiem Hedströmem, dzisiaj funkcjonariuszem policji w Tanumshede. Rodzi się między nimi uczucie, które sprawia, że szybko stają się parą. Erika, mimo wielu dotychczasowych niepowodzeń w życiu osobistym i w kontaktach z mężczyznami, postanawia spróbować jeszcze raz. I los nareszcie do niej uśmiecha. Nie dość, że napisana przez nią książka o zabójstwie Wijkner staje się krajowym bestsellerem, to na dodatek Patrik okazuje się idealnym dla niej partnerem. Na efekty sielanki nie trzeba długo czekać. Falck zachodzi w ciążę, a od rozwiązania dzielą ją już zaledwie tygodnie. Hedström, korzystając właśnie z letniego urlopu, spędza z nią całe dnie na słodkim nicnierobieniu. Aż tu nagle po okolicy rozchodzi się fatalna wieść – znaleziono ciało młodej kobiety! I w tym właśnie momencie rozpoczyna się fabuła drugiej powieści szwedzkiej autorki, zatytułowanej – adekwatnie do zawartości – „Kaznodzieja” (2004).
Makabrycznego odkrycia w będącym turystyczną atrakcją Wąwozie Królewskim nieopodal Fjällbacki dokonuje sześcioletni chłopiec, który wcześnie rano – korzystając z tego, że jego rodzice jeszcze śpią – wyrywa się z domu, aby pobawić się w miejscu, do którego dorośli zabraniają mu chodzić. Kiedy informacja o niecodziennym znalezisku dociera do policji, komendant posterunku w Tanumshede, Bertil Mellberg, postanawia przekazać sprawę Patrikowi, tłumacząc przy tym, że przecież inni funkcjonariusze, jak chociażby Ernst Lundgren i Martin Molin, nie nadają się do prowadzenia śledztwa w tak poważnej sprawie; z kolei Annika Jansson przebywa na wczasach na Teneryfie, a Gösta Flygare wyjechał na turniej golfowy. Hedström, mimo urlopu, aczkolwiek za zgodą Eriki, przejmuje dochodzenie. Nie spodziewa się jeszcze wówczas, jak nie tylko trudna do wyjaśnienia, ale również mroczna i brudna czeka go sprawa. Znalezione, zupełnie nagie, ciało należało do młodej dwudziestokilkuletniej kobiety – nie sposób jednak na razie ustalić jej tożsamości, ponieważ przy zwłokach znaleziono jedynie pustą czerwoną torebkę. Nie wiadomo więc, czy denatka pochodzi z okolic Fjällbacki, czy też jest turystką, która równie dobrze mogła przybyć z odległych zakątków Szwecji, jak i z innego kraju. Jeszcze większe zaskoczenie spotyka stróżów prawa, kiedy po wstępnych oględzinach zabierają zwłoki, pod nimi znajdują bowiem dwa stare szkielety. Patrik nie ma wątpliwości, że to nie może być przypadek, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu – wykopał kości od dawna znajdujące się już w ziemi i przewiózł je w inne miejsce, przykrywając nowym ciałem. Prowincjonalna policja staje tym samym przed nie lada problemem. Zamiast szukać sprawcy jednej współczesnej zbrodni, trzeba będzie rozwiązać również upiorną zagadkę z przeszłości.
Hedström szybko ustala, że znalezione szkielety mogą należeć do dwóch młodych dziewczyn, osiemnastoletniej Mony Thernblad oraz o rok od niej starszej Siv Lantin, które zaginęły w regionie Fjällbacki latem 1979 roku, a więc dwadzieścia cztery lata wcześniej. Nigdy ich nie odnaleziono. Aż do teraz. Co potwierdzają po jakimś czasie przeprowadzone w Göteborgu przez lekarza sądowego Torda Pedersena badania zachowanych szczątków. Patolog odkrywa przy okazji inną przerażającą prawdę. Wszystkie trzy kobiety były przed śmiercią torturowane, łamano im kości palców u rąk i nóg, zadawano rany cięte nożem, a na końcu uduszono. Zadane im obrażenia wskazywałyby więc na tego samego sprawcę. Ale czy to możliwe, aby sadystyczny seryjny morderca tkwił w uśpieniu przez prawie ćwierć wieku? – zastanawia się Patrik. Odkrycie, że zamordowaną kobietą, której ciało odnaleziono w Wąwozie Królewskim, była pochodząca z Niemiec Tanja Schmidt jeszcze bardziej komplikuje całą sprawę. O ile bowiem obie zbrodnie sprzed lat można powiązać miejscem zamieszkania dziewczyn, turystka z Niemiec do tego obrazu nie pasuje. Lecz, jak się niebawem okaże, tylko na pozór. Nie mając żadnego innego punktu zaczepienia, Hedström, któremu w dochodzeniu wydatnie stara się pomóc ambitny Martin Molin, zaczyna badać wydarzenia z 1979 roku. W znajdujących się w archiwum dokumentach odkrywa, że jedynym w zasadzie podejrzanym o udział w zaginięciu Siv Lantin był niejaki Johannes Hult, jeden z synów znanego przed laty Ephraima Hulta – Kaznodziei. Policji zaś wskazał go jego rodzony brat Gabriel. Winy Johannesowi nie udowodniono, został on wypuszczony z aresztu, po czym kilka miesięcy później popełnił samobójstwo. A skoro nie żyje od ponad dwudziestu lat, to przecież nie mógł latem 2003 roku zamordować panny Schmidt. Chyba że jego śmierć została jedynie upozorowana, a on sam ukrył się gdzieś i po latach wrócił do starych przyzwyczajeń. Patrik dochodzi do wniosku, że odpowiedzi na wszystkie wątpliwości udzieli przeprowadzona jak najszybciej ekshumacja zwłok, na którą – czemu zresztą trudno się dziwić – nerwowo reagują żyjący przedstawiciele rodu Hultów.
Prowadzone przez Hedströma śledztwo szybko odkrywa mroczne tajemnice z przeszłości Johannesa, jego brata Gabriela oraz – będącego dla całej kryminalnej intrygi postacią kluczową – nieżyjącego już również ich ojca Ephraima Hulta, czyli tytułowego Kaznodziei. Przed wielu laty był on pastorem niezależnego zboru luterańskiego z Göteborga, cieszył się uwielbieniem swoich parafian, wierzących w to, że ma on niezwykłą moc. Organizował spotkania z wiernymi, podczas których jego dwaj młodziutcy synowie uzdrawiali chorych i ułomnych. Ephraim zdobył w ten sposób ogromny majątek, nie potrafił jednak utrzymać zgody w rodzinie, a po śmierci Johannesa wydziedziczył jego żonę Solveig i jej dwóch synów Roberta i Johana, przekazując wszystko, co zdobył, Gabrielowi i jego potomkom, synowi Jacobowi i córce Lindzie. Obie gałęzie rodu Hultów wciąż mieszkają obok siebie we Fjällbace; traktują się jednak – mówiąc najdelikatniej, jak to jest możliwe – z ogromną rezerwą i nieufnością. Patrik zaś, chcąc znaleźć odpowiedź na pytanie, kto zamordował przed laty Monę i Siv, a całkiem niedawno Tanję, musi wejść z buciorami w ich życie. Wszystkie poszlaki prowadzą bowiem ku Hultom. Problem jednak w tym, że dowodów nie ma żadnych. Sytuacja staje się jeszcze poważniejsza, kiedy z miejscowego ośrodka turystycznego znika kolejna młoda dziewczyna – przebywająca z rodzicami na wakacjach Jenny Möller. Hedström podejrzewa, że może ją spotkać ten sam los, który stał się udziałem innych kobiet. Dochodzenie musi więc nabrać przyspieszenia, bo to jedyna szansa, by ocalić dziewczynie życie.
Intryga, którą wymyśliła Camilla Läckberg, jest imponująca. Napisać, że powieść trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, to zdecydowanie za mało. Tę książkę czyta się z wypiekami na twarzy, czując przebiegające po plecach ciarki. Jeśli więc chcecie zafundować sobie pełną makabry wyprawę do najciemniejszych zakątków ludzkiej duszy, koniecznie powinniście sięgnąć po „Kaznodzieję”. Autorka nadzwyczaj umiejętnie myli tropy, nie pozwalając czytelnikowi odkryć wcześniej, niż to jest konieczne, żadnej tajemnicy. Bardzo umiejętnie buduje nie tylko klimat, ale przede wszystkim klaustrofobiczny i odhumanizowany obraz szwedzkiego społeczeństwa – i to zarówno tego współczesnego, jak i sprzed kilkudziesięciu lat. Bez większych kłopotów odnaleźć można w książce krytykę surowego protestanckiego wychowania i religijnego fanatyzmu, którym niejeden ze swoich filmów poświęcił Ingmar Bergman. Jakkolwiek obrazoburczo może to zabrzmieć, dzieło Läckberg jest właśnie głęboko zanurzone w twórczości wielkiego szwedzkiego reżysera; być może nawet autorka wprost inspirowała się nią, pisząc swoją powieść. W porównaniu z „Księżniczką z lodu”, druga odsłona cyklu robi znacznie lepsze wrażenie. Głównie dlatego, że pisarce udało się uniknąć błędów, które ewidentnie przeszkadzały w lekturze debiutu (przede wszystkim irytująca wszechwiedza bohaterów, jak i wprowadzenie wątków, które jedynie rozmydlały fabułę, nie posuwając jej do przodu). Konstrukcji „Kaznodziei” niczego nie można zarzucić; tu wszystko jest na swoim miejscu, czemuś służy; nie ma ani jednej zbędnej postaci, ani jednej niepotrzebnej sceny. A i dramatyczne, unikające jak ognia zapalenia choćby płomyczka nadziei, zakończenie nie pozostawia obojętnym. Wymagało to od Szwedki tytanicznej wręcz pracy intelektualnej i ogromnej samodyscypliny, które – szczęśliwie – nie poszły na marne. Jedyne, co może zaskakiwać, to usunięcie w cień Eriki Falck, która była przecież główną bohaterką poprzedniej książki; tym razem przypisana została jej jedynie rola wspierającej męża i walczącej z nieproszonymi gośćmi w domu gospodyni, na dodatek z wielkim trudem donoszącej ciążę. Powieści wyszło to na dobre. A jej związkowi z Patrikiem? Zapewne przekonamy się niebawem, kiedy do polskich księgarń trafi „Stenhuggaren” – trzecia część serii.
w zyciu nie przeczytalem "mrocznej" ksiazki napisanej przez kobiete. mozliwe, ze mamy inna definicje po prostu. albo ja mam za malo hormonow. tak inaczej moze w koncu sie uda :D