Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50… 40… 30… 20… 10…: Kwiecień 2011

Esensja.pl
Esensja.pl
W obecnym miesiącu zajmujemy się albumami wydanymi w latach kończących się na „4”, czyli 1964, 1974, 1984, 1994 i 2004. Tym razem nie tylko skaczemy po odmiennych stylistykach, ale i wybieramy się na wycieczkę po świecie, prezentując krążki nagrane w takich krajach jak Słowenia i Rosja. Zapraszamy do lektury.

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz

50… 40… 30… 20… 10…: Kwiecień 2011

W obecnym miesiącu zajmujemy się albumami wydanymi w latach kończących się na „4”, czyli 1964, 1974, 1984, 1994 i 2004. Tym razem nie tylko skaczemy po odmiennych stylistykach, ale i wybieramy się na wycieczkę po świecie, prezentując krążki nagrane w takich krajach jak Słowenia i Rosja. Zapraszamy do lektury.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1964 – Chuck Berry & Bo Diddley „Two Great Guitars”
Sytuacje, kiedy w studiu spotykają się muzyczne sławy i nagrywają wspólny materiał, nawet dziś elektryzują fanów, na finalny efekt w postaci albumu czekających z wypiekami na twarzy. Można więc sobie wyobrazić, jakim szaleństwem musiała okazać się podobna kooperacja w 1964 roku. Wtedy to doszło do jednej z pierwszych tzw. „supersesji”, w czasie której spotkali się bogowie gitary – Chuck Berry i Bo Diddley. Pierwszy dzięki klasykom w postaci „Roll Over Beethoven”, „Sweet Little Sixteen” czy „Johnny B. Good” w USA wciąż cieszył się statusem megagwiazdy, a rodzący się wówczas ruch rockandrollowej brytyjskiej inwazji, której orędownikami byli The Beatles i The Rolling Stones, czerpał całymi garściami z jego twórczości. Wymienione zespoły jawnie przyznawały się do inspiracji dziełami Berry’ego, nieraz coverując jego kawałki. Na przełomie lat 50. i 60. rozbłysła również gwiazda Diddleya, który zaskarbił sobie serca fanów dzięki świetnym przebojom pokroju „Who Do You Love” i „You Can’t Judge a Book by the Cover”. Dlatego też spotkanie obu panów w studiu stało się niemałym wydarzeniem. Owocem ich wspólnego jamu jest płyta „Two Great Guitars”. Składają się na nią cztery instrumentalne kawałki, które po dziś dzień robią wrażenie i stanowią podręcznikowy przykład, jak wspaniale mogą uzupełniać się artyści o tak nietuzinkowych osobowościach. Choć przez cały czas mamy do czynienia z wyrafinowanymi pojedynkami gitarowymi, to nie ma mowy o megalomanii. Berry i Diddley są równorzędnymi partnerami, o czym mogą świadczyć tytuły utworów: „Chuck’s Beat” i „Bo’s Beat” (pierwszy trwa 10 minut, drugi ponad 14), a także to, że strona A krążka poświęcona jest Berry’emu, natomiast strona B Diddleyowi. Trudno stwierdzić, który z muzyków wypadł lepiej, mimo to na szczególną uwagę zasługuje blisko trzyminutowa wariacja na temat tradycyjnego hymnu gospel „When the Saints Go Marching In”, opracowana przez Diddleya. Wspomnieć należy również o świetnej fotografii zdobiącej krążek, gdzie widzimy wymienione w tytule „dwie wspaniałe gitary”, które faktycznie należały do muzyków – Gibsona ES-335 Chucka i wykonany własnoręcznie instrument Bo.
Piotr „Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1974 – Robert Wyatt „Rock Bottom”
Tym razem pozwolę sobie uderzyć w tony bardziej niż zwykle osobiste, z nadzieją, że P.T. Czytelnicy wybaczą mi ów drobny nietakt. W latach obejmowanych przez niniejszy odcinek cyklu światło dziennie ujrzały bowiem dwa krążki mieszczące się na możliwie nawet skróconej liście płyt dla mnie najważniejszych. Pierwszy z nich, zarówno chronologicznie, jak i pod większością innych względów, to „Rock Bottom” Roberta Wyatta. Można by, zgodnie z pewnym obyczajem, opowieść o wyjątkowości albumu osnuć wokół nieszczęśliwego wydarzenia, które poprzedziło jego powstanie i wywarło na efekt końcowy niebagatelny wpływ – wokół skutkującego trwałą niepełnosprawnością wypadku artysty. Ale myślę, że lepiej ograniczyć się do muzyki. Niesamowity, choć z początku trochę niepozorny w zestawieniu z pozostałymi i bardziej od nich zwykły, jest już pierwszy utwór: „Sea Song”, wiedziony przez miękki, dojrzały, ale jakby podszyty dziecięcą naiwnością i zadziwieniem światem głos byłego perkusisty i wokalisty Soft Machine. Po tej stonowanej balladzie, jak cała płyta ujmującej oryginalnym, pełnym magii brzmieniem, które tyleż niepokoi, co zachwyca, pojawia się sporo bardziej eksperymentalnych dźwięków. Absurdalne teksty łączą się z dziwacznymi melorecytacjami, znajduje miejsce i awangardowa gra altówki, i opętana trąbka, ale nie zapomina Wyatt o delikatnych uderzeniach w klawisze fortepianu oraz innych, nowocześniejszych instrumentów. Czaruje zarówno poruszający „dyptyk” tworzony przez „Alifib” i „Alifie”, dedykowany wspierającej artystę ukochanej, jak i kończąca płytę deklamacja o telefonie, który się zepsuł, i o autostradzie, i o jeżu. Mógłbym napisać: baśniowy jazz-rock, ale to przecież powszechna etykietka obdarowana po prostu dodatkowym epitetem. Szczęśliwie jest wyraz, który pasuje lepiej – wyatting. Według popularnej sieciowej encyklopedii oznacza on „puszczanie dziwacznych utworów na pubowych szafach grających, żeby drażnić pozostałych gości”. Owszem, jest Robert Wyatt osobnym gatunkiem, który podrażni, ale i urzecze niejednego.
Mieszko B. Wandowicz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1984 – Videosex „Videosex ‘84”
Ponad dwadzieścia pięć lat temu w Jugosławii (obecnej Słowenii) miał miejsce początek piosenkarskiej kariery młodej Anji Rupel, za której sprawą powstał elektropopowy zespół Videosex. Obok niej w skład grupy weszli: Nina Sever, Matjaž Kosi, Janez Križaj oraz Iztok Turk. Wspólnie muzycy nagrali kilka interesujących albumów, a ostatni z nich ukazał się w 1992 roku, w którym nastąpiło też zakończenie działalności formacji. Nas najbardziej interesuje tutaj debiut grupy, który światło dzienne ujrzał w 1984 roku i nosił prosty tytuł – „Videosex ‘84”. Na album trafiło dziewięć swobodnych, lekkich i humorystycznych kompozycji z pogranicza rocka, synth i elektro popu. Mnóstwo zabawy płynie choćby z pierwszego kawałka – „Detektivska Priča”, który nawet teraz powala swoją dynamiką, przebojowym refrenem i swobodnym wykorzystaniem, dziś mocno oldschoolowych, elektronicznych dźwięków. Na dodatek nie można pozbyć się wrażenia, że gdzieś na ówczesnej, polskiej scenie usłyszeć można było rodzimą wersję tego numeru. Pastiszowy charakter ma wyjątkowo zabawne „Moja Mama”, ale też późniejsze „Kako Bih Volio Da Si Tu” – jedyne z charakterystycznym, męskim wokalem. Wydawnictwo urozmaica ciekawe „1001 Noć”, na którym, jak sam tytuł wskazuje, znajdujemy orientalne motywy złożone w całkiem przyjemny, instrumentalny i elektroniczny przystanek w żywej zabawie z dźwiękami zebranymi na „Videosex ‘84”. Zresztą podobnie można scharakteryzować ostatnie na playliście pozbawione śpiewu „Neonska Reklama 2”. Warto zaznaczyć, że oba kawałki, pomimo odczuwalnej muzycznej różnicy kilku dekad, brzmią naprawdę dobrze i całkiem świeżo, co tylko pokazuje, jak pomysłowi i wprawni byli członkowie formacji Videosex. Całe „Videosex ‘84” to przede wszystkim mnóstwo rozrywki, która daje wiele powodów do uśmiechu, czego przyczyn należy upatrywać nie tylko w zmyślnym wykorzystaniu gitar, instrumentów klawiszowych, perkusji i ówczesnych syntezatorów, humorystycznych tekstach, ale chyba także w specyficznym języku, który dla nas brzmi jednocześnie znajomo i egzotycznie. Warto sprawdzić.
Michał Perzyna
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1994 – Sergey Kalugin „Nigredo”
Drugi z zapowiadanych wyżej moich faworytów jest bez porównania mniej popularny niż szczytowe osiągnięcie Wyatta. Właściwie – poza Rosją mało kto o nim słyszał. Co prawda Siergiej Kaługin w pewnym sensie pojawił się już nawet na naszych łamach – z niego pochodzi jedno z mott „Jesiennych wizyt” Łukjanienki, którego w muzycznej wersji wysłuchać można na „Nigredo” – ale poza owym hołdem w przetłumaczonej na język polski powieści próżno szukać nad Wisłą śladów po moskiewskim artyście. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. W końcu w ojczyźnie Jacka Kaczmarskiego, która jak swoją przyjęła też muzykę Wysockiego czy Okudżawy, powinien być słyszalny głos w niezwykły sposób rozwijający tradycję słowiańskich bardów; w sposób, który zbliża propozycję Kaługina do progresywnego folku czy nawet rocka, ale całkiem po swojemu. Bo wcale tutaj nie zgrzyta, a wręcz zdaje się oczywistością, kiedy na wskroś wschodnioeuropejskie rytmy zamieniają się we flamenco albo muzykę dawną z sakralnymi konotacjami. Bo proste, typowe środki (chociaż nie brak dodatków pokroju fletu, rebeku albo drumli) pozwalają tu osiągnąć iście barokowe, klasycyzujące struktury, a zarazem muzykę niezwykle emocjonalną. Pięć utworów – zróżnicowanych i w większości długich, zwykle zbudowanych na fundamencie akustycznej gitary i śpiewu – rozdzielają recytowane przez twórcę sonety, co podkreśla poetycki charakter płyty. Ostatni numer, jedyny klasycznie rockowy, trochę odstaje, z pozoru pogodny, ale gdy się wsłuchać, okazuje się, że to nie dość, iż spójne z resztą, to jeszcze całkiem przewrotne zakończenie. I tylko trudno uwierzyć, że taki album pozostaje znany garstce wtajemniczonych – warto wspominać o nim jak najczęściej.
Mieszko B. Wandowicz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
2004 – Kaada/Patton „Romances”
Akt I, Scena I: Czerwona kotara powoli podnosi się w górę. Karzeł i olbrzym, podrygując koślawie, zapowiadają występ tajemniczej trupy przybyłej z innego miejsca i innego czasu. Może jednak deklamują zupełnie coś odmiennego, gdyż jedyną zrozumiałą częścią ich performensu jest wymawiane co chwila słowo – „Romances”. Trudniej wyobrazić sobie płytę z bardziej filmową muzyką, która jednak nie jest soundtrackiem do żadnego obrazu. Dziewięć kompozycji na niej zawartych tworzy prawdziwą mozaikę dźwięków i głosów, melodii, ciszy i hałasu. Chwilami muzyka uspokaja, delikatnie głaszcząc słuchacza, by za ułamek sekundy zacząć z nim prowokacyjnie flirtować, za kolejny moment już ześlizguje się po plecach kostką lodu, wzbudzając gęsią skórkę i grozę. Norweski kompozytor do spółki z frontmenen m.in. grupy Fantomas mieszają motywy rodem z horrorów klasy B i podrzędnych romansideł, opakowując je w teatralną podniosłość i operową dramaturgię. Jakby tego było mało, melodie ze spaghetti westernów przenikają ambientową estetykę. Czerpiąc z kabaretowych klasyków, muzyki ludowej czy też francuskiej piosenki przedwojennej, udało się duetowi pokazać cały swój niebywały talent oraz warsztat. Z każdym przesłuchaniem słuchacz wciąga się bardziej i bardziej w zmysłową grę jaką w 2004 roku Kaada i Patton dla niego przygotowali. A może zrobili to tylko dla siebie, z uwielbienia do filmowych ścieżek. Kto wie jaka jest prawda? Pewne jest natomiast to, że dużo wody musi upłynąć by można było uznać muzykę z „Romances” za niedzisiejszą. Być może nie ma takiej ilości wody.
Jakub Stępień
koniec
18 kwietnia 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Podsumowanie
— Esensja

Listopad 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski

Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski

Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz

Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Tegoż autora

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.