WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
50… 40… 30… 20… 10…: Listopad 2012No i jest. Uroczyście prezentujemy dwudziestą odsłonę muzycznego cyklu „50… 40…”, która zawiera w sobie setną (przypomnianą przez nas) płytę z minionych lat. W listopadzie na tapetę wzięliśmy takich oto artystów: Wind, Dün, Deutsch Nepal, Helium Vola oraz Tune. Miłego poznawania (albo odświeżania w pamięci) tych perełek.
Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski50… 40… 30… 20… 10…: Listopad 2012No i jest. Uroczyście prezentujemy dwudziestą odsłonę muzycznego cyklu „50… 40…”, która zawiera w sobie setną (przypomnianą przez nas) płytę z minionych lat. W listopadzie na tapetę wzięliśmy takich oto artystów: Wind, Dün, Deutsch Nepal, Helium Vola oraz Tune. Miłego poznawania (albo odświeżania w pamięci) tych perełek. 1971 – Wind, „Seasons”
Wyszukaj / Kup W efekcie kontrolowanej wewnętrznej rewolucji w styczniu 1971 roku przyjęli do składu piątego muzyka – wokalistę Steve’a (Bernda) Leistnera (udzielającego się w lokalnej formacji Flying Carpet and Faction) – i zdecydowali się podążyć nową drogą. Wybór ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Leistner obdarzony był bowiem bardzo mocnym i charakterystycznym, chropawym głosem, na dodatek umiał grać na harmonijce i flecie, co w znaczący sposób wpłynęło nie tylko na poszerzenie instrumentarium, ale głównie na wzbogacenie brzmienia. Nowy materiał grupa zarejestrowała w studiu legendarnego Dietera Dierksa w Stommeln nieopodal Kolonii; ukazał się on jeszcze w 1971 roku pod tytułem „Seasons” – na okładce widniała już jednak inna nazwa. Corporal Gander’s Fire Dog Brigade przeistoczyło się w Wind. Na longplay trafiło sześć kompozycji (w tym jedna, półtoraminutowa miniatura fortepianowa „Romance”). Całość otwierał „What Do We Do Now”, który swoją potęgą dosłownie wbijał w ziemię – i to zarówno potężnym brzmieniem organów, jak i czysto hardrockową sekcją rytmiczną; wiele zawdzięczał też elektrycznemu bluesowi i art-rockowym poszukiwaniom takich wykonawców jak Yes czy Jethro Tull (vide partia fletu, na którym w tym jednym kawałku zagrał znany producent Jochen Petersen). Następujący po nim „Now It’s Over” to psychodeliczna ballada, w której zakończeniu można dopatrzyć się wpływów muzyki klasycznej (w czym utwierdzają słuchacza czyste dźwięki wibrafonu i klawinetu). Powrotem do ogniście rockowych brzmień są, starające się pożenić progres z hard rockiem, zamykający stronę A winylu „Springwind” oraz otwierająca stronę B kompozycja „Dear Little Friend”. Pod wieloma względami przypominają one dokonania innej legendarnej niemieckiej kapeli z tamtych czasów – 2066 & Then. Zwieńczeniem „Seasons” jest monumentalny, trwający niemal 16 minut utwór „Red Morningbird”. Po długim – wyciszonym i bardzo spokojnym – wstępie zespół wyprowadza mocny cios, którego clou stanowi znakomita solówka gitarowa Leidenbergera; potem znów mamy do czynienia z fragmentem nadzwyczaj kontemplacyjnym, po którym muzycy Wind ponownie udowadniają, że mimo wszystko wyrośli z tradycji Sabbathowskiej. Zaskoczeniem mogą być natomiast dwie króciutkie partie harmonijki – na początek i finał numeru – żywcem wyjęte z… „Man with a Harmonica” Ennia Morricone. Longplay „Seasons” sprzedał się w 30 tysiącach egzemplarzy, co było fantastycznym wynikiem. W 1972 roku grupa nagrała płytę „Morning” (jeszcze popularniejszą), po kilku kolejnych miesiącach wypuściła na rynek singiel z utworem „Josephine”, po czym przeszła do historii. Szczęśliwie oba krążki doczekały się w latach 90. ubiegłego wieku reedycji kompaktowych. Sebastian Chosiński 1981 – Dün, „Eros”
Wyszukaj / Kup Muzycy sami sfinansowali sesję nagraniową i sami zapłacili za wytłoczenie longplaya. Ukazał się on latem 1981 roku w nakładzie zaledwie tysiąca egzemplarzy; sprzedawany był przede wszystkim podczas koncertów; jeśli trafiał do sklepów muzycznych, to jedynie tych w okolicy Nantes. Na szczęście płyta nie uległa zapomnieniu – 31 lat później doczekała się reedycji (pod szyldem wytwórni Soleil Zeuhl). Do właściwego materiału dodano nadzwyczaj atrakcyjne bonusy – trzy utwory znane z płyty, ale we wcześniejszych alternatywnych wersjach oraz – w formie zwieńczenia – akustyczny kawałek koncertowy. „Eros” jest w pełni instrumentalnym – na krążku nie pada bowiem praktycznie ani jedno słowo (z wyjątkiem słyszalnego na dalekim planie zbiorowego okrzyku w numerze tytułowym) concept albumem opartym na „Diunie” Herberta. Muzycznie to przede wszystkim połączenie jazz-rocka z okolic Mahavishnu Orchestra i Franka Zappy z progresem spod znaku King Crimson i rockową awangardą utożsamianą z brytyjską sceną Canterbury (vide Henry Cow). Zasadniczą część longplaya wypełniają cztery rozbudowane kawałki (po dwa na stronę), w sumie trwające niespełna 37 minut. Jak na dzisiejsze standardy, to niewiele, ale przecież nie w długości całej płyty tkwi siła, lecz w jej wyjątkowej formie muzycznej. Otwierający album utwór „L’épice” to w zasadzie klasyczne fusion (gitara, sekcja rytmiczna), które dla urozmaicenia okraszone zostało awangardowymi pasażami fletu i ksylofonu. Nie inaczej jest w „Arrakis”, które zaczyna się bardzo spokojnie, by z czasem nabrać wigoru; o wartości tej kompozycji decydują jednak przede wszystkim mocno kontrastujące ze sobą jazz-rockowe brzmienia gitary elektrycznej (kłania się Zappa) z akustycznymi dźwiękami fortepianu i fletu. W zasadzie to samo można by napisać o najkrótszym z całej czwórki, bo zaledwie siedmiominutowym, „Bitonio” – wyjątkiem jest fakt, że ten kawałek brzmi najbardziej po bożemu i równie dobrze mógłby wyjść spod ręki Józefa Skrzeka i jego kompanów z SBB (pod warunkiem, że dokooptowaliby sobie do składu flecistę). Nie mniej połamane rytmy i intrygujące ksylofonowe ozdobniki serwuje także zamykający całość tytułowy „Eros”. Ale i w nim Geeraerts, jego kompozytor, zdecydował się umieścić kilkuminutowy fragment znacznie spokojniejszy od reszty utworu, w którym pobrzmiewa muzyka etniczna z dalekiej Azji (widocznie to właśnie skojarzyło mu się z piaszczystymi krajobrazami Herbertowskiej Diuny). Bonusy pozwalają dostrzec, jak na przestrzeni lat zmieniały się utwory, które ostatecznie umieszczono na „Erosie”. „Arrakis” jest tu nawet w dwóch dość znacznie odbiegających (i przede wszystkim krótszych) od płytowej wersjach. Dwa lata po publikacji longplaya Dün zaprzestało działalności; Geeraerts i Vandenbulcke powołali do życia nową formację – grającą jazz z elementami muzyki latynoamerykańskiej Nevrose Spirituals. Sebastian Chosiński 1991 – Deutsch Nepal, „Deflagration Of Hell”
Wyszukaj / Kup Przemysław Pietruszewski 2001 – Helium Vola, „Helium Vola”
Wyszukaj / Kup Mateusz Kowalski 2011 – Tune, „Lucid Moments”
Wyszukaj / Kup Piotr „Pi” Gołębiewski 23 listopada 2012 |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
50… 40… 30… 20… 10…: Podsumowanie
— Esensja
Podsumowanie
— Esensja
Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski
Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna
Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz
Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna
Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna
Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Luty 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień
Dwupak tematyczny: Progresywnie i regresywnie
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński