Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50… 40… 30… 20… 10…: Wrzesień 2011

Esensja.pl
Esensja.pl
W dzisiejszym odcinku zajmiemy się latami z „9” na końcu. Są to o tyle ciekawe daty, że bardzo często zamykają pewne epoki w historii muzyki popularnej. My jednak będziemy dzielić twórczość na dobrą i złą i o przykładach pierwszej opowiemy, a za wzór posłużą nam tacy artyści jak Vic Chesnutt, Spacemen 3, Aim, Blind Faith i Art Bears. Ponadto odpowiemy na pytanie, w jakim kraju statki kosmiczne kojarzą się z fallusami. Zapraszamy do lektury!

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz

50… 40… 30… 20… 10…: Wrzesień 2011

W dzisiejszym odcinku zajmiemy się latami z „9” na końcu. Są to o tyle ciekawe daty, że bardzo często zamykają pewne epoki w historii muzyki popularnej. My jednak będziemy dzielić twórczość na dobrą i złą i o przykładach pierwszej opowiemy, a za wzór posłużą nam tacy artyści jak Vic Chesnutt, Spacemen 3, Aim, Blind Faith i Art Bears. Ponadto odpowiemy na pytanie, w jakim kraju statki kosmiczne kojarzą się z fallusami. Zapraszamy do lektury!
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1969 – Blind Faith „Blind Faith”
Przypadek zespołu Blind Faith dowodzi, że często spontaniczna, tworzona w pośpiechu, niemal na kolanie muzyka może okazać się o wiele bardziej wciągająca niż monstrualne produkcje dopieszczane miesiącami w studiu. Zresztą muzycy wchodzący w skład tego efemerycznego tworu nie mieli nawet szansy, by poświęcić nagraniom tyle czasu, ponieważ istniał on nieco ponad pół roku. Na szczęście pozostała po nim wyśmienita płyta. W skład Blind Faith wchodzili osieroceni po rozpadzie Cream Eric Clapton i Ginger Baker, Steve Winwood z formacji Traffic oraz Ric Grech z Family. Jak zatem widać, był to prawdziwy dream team, który grał wymarzoną muzykę. Ich styl był barwniejszą kontynuacją tego, co zapoczątkował Cream, czyli łączenia rockowych riffów z bluesowym feelingiem, tyle tylko, że poza podstawowym instrumentarium – gitarą, basem, perkusją – panowie sięgnęli również po instrumenty klawiszowe i skrzypce. Materiał zawarty na krążku nie jest długi, do tego w dużym stopniu improwizowany, ale nie zabrakło również tradycyjnych piosenek, jak balladowy, skomponowany przez Claptona „Presence of the Lord” czy bardziej dynamiczny „Sea of Joy” Winwooda. Największe wrażenie robią jednak dwie najdłuższe kompozycje – zbudowany na genialnym riffie „Had to Cry Today” i piętnastominutowy, pełen improwizacji „Do What You Like”, w którym sporo miejsca pozostawiono na szaleństwa perkusyjne Gingera Bakera. Album, choć nagrany w pośpiechu, spodobał się publiczności, stając się numerem 1 po obu stronach Atlantyku. Aczkolwiek w Ameryce nie obyło się bez kontrowersji, a to za sprawą odważniej okładki, na której znalazła się naga jedenastoletnia dziewczynka ze statkiem kosmicznym w ręku, w którym co bardziej wyczuleni dopatrywali się symboli fallicznych. Pogratulować wyobraźni.
Piotr „Pi” Gołębiewski
1979 – Art Bears „Winter Songs”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Z dala od mainstreamu w końcu lat 70. działo się coś, co warte jest przypomnienia. Ruch pod nazwą Rock In Opposition. Ten krótki zryw europejskich awangardowych zespołów zaowocował kilkoma festiwalami i niestety szybko zgasł ze względu na różnice zdań i poglądów poszczególnych członków. Na szczęście muzyka tych grup przetrwała. Tak jak należącej do tego prądu formacji Art Bears, której początki są nad wyraz ciekawe. Podczas nagrań innej legendy awangardy, Henry Cow, kilku jej członków opuściło studio z powodu artystycznych nieporozumień. Uznali oni, że nowy materiał nie reprezentuje grupy ani muzycznie ani tekstowo (co w przypadku lewicującego radykalizmu Henry Cow było rzeczą niezwykle istotną). Pozostali muzycy postanowili dokończyć tworzenie płyty i tak w 1978 powstał debiut Art Bears. Rok później wydano drugi i przedostatni krążek, dla jednych najlepszy w ich dorobku, dla innych bardzo zły i słaby. „Winter Songs” do dziś budzi mieszane uczucia. Ale jest na pewno co najmniej powód, by do albumu wracać – „Rats and Monkeys” – prawdziwa eksplozja nieobliczalnej instrumentalnej i wokalnej ekspresji. A reszta? Reszta to totalnie awangardowe spojrzenie na europejski folk i rock; to poddanie tych gatunków obróbce w głowach muzycznych wizjonerów, dla których nie istniały słowa „kompromis” i „komercja”. To trudna muzyka, słuchając jej można wyobrazić sobie, że poszczególne fragmenty mogliby wykonać tacy artyści jak Peter Hammill i jego Van der Graaf Generator, Yoko Ono, Frank Zappa czy też zespoły pokroju Pere Ubu. Ale uzyskać taki efekt finalny potrafili chyba tylko członkowie Art Bears. Po przesłuchaniu tego, w jaki sposób muzycy wykorzystali studio nagraniowe i zabawy z loopami („Three Wheels”, „Man and Boy”), monotonne dźwięki fortepianu czy zagęszczoną perkusję („The Summer Wheel”) oraz brzmienie gitary i smyczków („First Things First”, „The Hermit”), Radiohead jawić wam się będzie niczym więcej niż gwiazdką pop. Ostatnim już zdaniem zachęty do sięgnięcia po nagrania Art Bears, a zwłaszcza opisaną tu płytę – jeśli cenicie sobie Paris Tetris, posłuchajcie „Winter Songs”. Po prostu musicie.
Jakub Stępień
1989 – Spacemen 3 „Playing with Fire”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Czy gitarowe sprzężenia i inne jazgotliwe efekty mogą być piękne? Mogą, pod warunkiem, że zabiorą się za nie tak utalentowani muzycy jak Jason Pierce i Peter „Sonic Boom” Kember, stanowiący trzon twórczy grupy Spacemen 3. Z początku wyraźnie inspirowali się dokonaniami takich grup jak The Velvet Underground, Suicide i Stooges, jednak ich trzecie długogrające dzieło – „Playing with Fire” – to już zupełnie inna bajka. Choć wciąż poruszali się w rejonach psychodelicznego, gitarowego hałasu, to tutaj zaprezentowali się od strony o wiele delikatniejszej. Za serce chwyta już otwierający całość, urzekająco melancholijny „Honey”. Spokojne, hipnotyczne dźwięki gitary w połączeniu ze spokojną melorecytacją Kembera, potrafią poruszyć nawet najtwardszy głaz. Podobnie sytuacja wygląda w zbudowanym na transowej grze sekcji rytmicznej „Come Down Softly to My Soul”. Ciekawie wypada również „I Believe It”, który za sprawą niby-kościelnej partii organów przywołuje ducha muzyki gospel. Pokrewne wrażenie ma się w czasie słuchania najpiękniejszego momentu całości, wieńczącego krążek „Lord Can You Hear Me?”, będącego pełną smutku skargą-modlitwą do Boga. Nie oznacza to, że Spacemen 3 całkiem zrezygnowali z ostrzejszego brzmienia. Pełen gitarowego jazgotu „Revolution” to najbardziej żywiołowy kawałek, mający w sobie sporą dawkę alternatywnej przebojowości. Jest wreszcie jedenastominutowy hołd dla zespołu Suicide (zatytułowany zresztą „Suicide”), będący psychodeliczną podróżą przez zapętlone dźwięki gitarowych sprzężeń. Album „Playing with Fire” okazał się opus magnum zespołu, który zdołał nagrać jeszcze tylko jedną płytę, by ostatecznie rozpaść się w 1991 roku. Sonic Boom założył zespół Spectrum, a Pierce Spiritualized, ale to już zupełnie inna historia…
Piotr „Pi” Gołębiewski
1999 – Aim „Cold Water Music”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pod szyldem Aim występuje brytyjski muzyk i producent Andrew Turner, który karierę zaczynał jeszcze pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Syn jazzmana startował jako rapowy didżej i został odkryty przez Marka Rae’a – szefa Grand Central label. Wkrótce, już jako Aim, zaczął scalać w swoich projektach muzykę elektroniczną, hip hop, trip hop, jazz, a nawet funk, co w 1995 roku zaowocowało debiutancką EP-ką. Jego pierwszy długogrający album ukazał się cztery lata później i zatytułowany był „Cold Water Music”. Stanowi zbiór dwunastu różnorodnych numerów, na których dominuje przede wszystkim chwytliwa elektronika balansująca pomiędzy downtempo a żywszymi hiphopowymi beatami, wspomagana przez kilku śpiewających gości. Pierwsze, tytułowe „Cold Water Music” pokazuje, że Turner sprawnie łączy różne gatunki (mamy tutaj choćby jazzowe dęciaki), w tym konkretnym przypadku uzyskując naprawdę dobry, żywy i poruszający podkład. Następne „The Force” to już jednak rytmiczny, ale bardziej powolny, bogaty w skrecze numer, do którego rapuje Q’n’C (a dalej można usłyszeć choćby takie postacie, jak YZ albo AG). Następnie znajdziemy kołyszące i wzbogacone o dźwięki gitary „Sail” ze zmysłowym wsparciem ze strony Kate Rogers. Dopiero czwarty kawałek przypomina otwarcie krążka, ale i tak jest na nim więcej dynamizmu, zwrotów i funkowych naleciałości. Dodatkowo na osobną wzmiankę zasługuje niewątpliwie utwór „Demonique” – jednocześnie elektroniczny i mocno symfoniczny, na którym słychać miarową, powolną recytację (zapożyczoną z kina) oraz donośny chór. Jak widać w ramach jednego „Cold Water Music” Aim połączył mnóstwo odmiennych brzmień, wykorzystując najróżniejsze sample, żywe instrumenty oraz ciekawych wokalistów, bawiąc się zmianą stylistyk i tempa, a mimo tego uzyskał dobry i spójny krążek.
Michał Perzyna
2009 – Vic Chesnutt „Skitter on Take-Off”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Trzy miesiące po wydaniu znakomitej płyty „At the Cut” Vic Chesnutt zakończył karierę krokiem, który podobnych mu artystów czyni na swój perwersyjny sposób bardziej kompletnymi – przedwczesną śmiercią. Nie wiadomo, czy była ona rezultatem świadomej decyzji, czy niezamierzonego przedawkowania leków – niezbicie wszak w pewnym przynajmniej stopniu pomogła uzyskać wspomnianej pozycji zasłużony rozgłos. Jednocześnie mało kto zauważył, że w ciągu owego kwartału Chesnutt zdążył przedstawić jeszcze jeden, już naprawdę ostatni album, który – wypuszczony na rynek przez mniej znaną wytwórnię i nie tak efektowny – również wart jest dłuższego postoju. „Skitter on Take-Off” gra na tych samych emocjach, co pozostała część twórczości sparaliżowanego muzyka: to ilustracja żalu oraz prostracji, zupełnie pozbawionych teatralności i kabotyństwa, a zarazem o natężeniu rzadko spotykanym w nieprzerysowanej formie. Różni się jednak ów krążek od innych nagrań „późnego” Chesnutta – rzeczonego „At the Cut” i „North Star Deserter” z 2007 roku. Bardowi nie pomagają tutaj członkowie A Silver Mt. Zion ani Fugazi, płyta jest bez porównania cichsza i bardziej minimalistyczna; całkiem wyzbyta rockowego szlifu. Perkusja i fisharmonia są tylko dodatkami – z rzadka zaznaczającymi się wyraźniej – do zachrypniętego, rozedrganego głosu i służących mu za tło nieśpiesznych uderzeń w struny gitary, które same prędzej podkreślają miękki śpiew, niż pełnią osobną funkcję. To muzyka surowa, prosta, wręcz prymitywna, ale przeszywająca – dla przygaszonych miłośników emocjonalnych przytłoczeń.
Mieszko B. Wandowicz
koniec
30 września 2011

Komentarze

30 IX 2011   10:19:36

A mnie nie dziwi, że okładka Blind Faith się kojarzyła, biorąc pod uwagę klimat tamtych czasów i na przykład takie teksty Traffica jak "Vagabond Virgin". Płyta świetna, dzięki za przypomnienie. Pozostałych nie znam.

30 IX 2011   10:55:04

okładka Blind Faith rzeczywiście odważna i zastanawiająca ;)

30 IX 2011   11:00:09

Mnie tam nie zastanawia, dla mnie jest po prostu brzydka.

30 IX 2011   12:36:09

Fakt, z tego "tematu" oryginalna okładka Virgin Killer Skorpionów znacznie atrakcyjniejsza :D

30 IX 2011   14:22:50

Ja tam nie znajduję specjalnej różnicy.

01 X 2011   11:23:36

Wypada współczuć ;))
A płyta "Blind Faith" jest naprawdę całkiem fajna. Poza solówką perkusyjną Bakera, ileż można słuchać wariacji na temat "Toad"...

"Winter Songs" to jedno z największych dokonań RIO. Moim zdaniem oczywiście :)

01 X 2011   13:23:51

A co, Ty lubisz ostre jedenastki? :P

"Winter Songs" tak, choć mnie najbliżsi zawsze byli Art Zoyd i Univers Zero.

01 X 2011   19:51:47

Nie, ale jeśli w kimś ta okładka wzbudza jakiekolwiek seksualne uczucia, powinien się leczyć, kolego mbw :) Dla mnie jest ona po prostu brzydka i tyle (okładka, nie jedenastka :) ).

01 X 2011   20:04:50

No przecież to napisałem, kolego xXx (skąd ten nick, bo chyba nie inicjały? :>). Nie znajduję między okładkami Blind Faith i Scorpions specjalnej różnicy: obie są po prostu brzydkie.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Podsumowanie
— Esensja

Listopad 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski

Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski

Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz

Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Tegoż autora

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.