Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Hipisi, wampiry i szamani

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Szkoci z Bodkin, Brazylijczycy z Black Future oraz Jakuci z Чолбон.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Hipisi, wampiry i szamani

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Szkoci z Bodkin, Brazylijczycy z Black Future oraz Jakuci z Чолбон.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Bodkin, „Bodkin” (1972)
Wzięli się znikąd i w nicości zniknęli. Czy słusznie? To prawda, szczególną oryginalnością nie porażali, ale z drugiej strony prezentowali całkiem przyzwoity poziom (zwłaszcza jeśli chodzi o instrumentalistów), nie odstając od setek podobnych kapel, które działały w tamtym czasie przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich i w Niemczech. Pochodzili ze Szkocji, a ich liderem był – trzydziestoczteroletni w chwili nagrywania płyty – perkusista Dick Sneddon. Poza nim w grupie znaleźli się: basista Bill Anderson (w przyszłości zarabiał na życie jako fotografik), gitarzysta Mick Riddel oraz dwaj najmłodsi, zaledwie dwudziestojednoletni, wokalista Zeik Hume i klawiszowiec Doug Rome.
Zyskali jedynie lokalną popularność, grywając w niewielkich klubach i na niezbyt prestiżowych przeglądach. Mimo to pewnego dnia zdecydowali się za własne pieniądze nagrać materiał, który następnie mogliby rozprowadzać na koncertach wśród najbardziej zagorzałych fanów. W efekcie powstał longplay „Bodkin”, wytłoczony w zapierającej dech w piersiach liczbie – uwaga! – dwustu pięćdziesięciu egzemplarzy.
Po latach krążek doczekał się na szczęście kilku wznowień, dzięki czemu muzyka Szkotów mogła przetrwać nie tylko w pamięci tych szczęściarzy, którzy zaopatrzyli się w ich produkcję przed ponad czterema dekadami. Stylistycznie jest im najbliżej do wczesnych Atomic Rooster (z płyty „Death Walks Behind You”) oraz Uriah Heep (vide „Salisbury”). Brzmienie Bodkin zostało oparte głównie na organach Hammonda i motorycznej sekcji rytmicznej, co sprawia, że mamy do czynienia z rockiem progresywnym, ale o proweniencji czysto hardrockowej. Najlepszym dowodem na to jest wypełniająca stronę pierwszą longplaya dwuczęściowa suita „Three Days After Death”. „Aunty Mary’s Trashcan” może kojarzyć się z pierwszymi dokonaniami Deep Purple; z kolei „After Your Lumber” przywodzi na myśl psychodeliczne kapele brytyjskie z końca lat 60., natomiast zafundowany na finał „Plastic Man” to już powrót do świata heavy proga.
• • •
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Black Future, „Eu sou o Rio” (1988)
Lata 80. XX wieku to okres wielkiej popularności, zwłaszcza w Europie, pierwszej fali rocka gotyckiego i pozostającej z nim w bliskiej komitywie muzyki postpunkowej. To właśnie wtedy swój najlepszy okres przeżywały takie formacje, jak Bauhaus, Alien Sex Fiend, Cabaret Voltaire, The Cure, Devo, Theatre of Hate, a do startu do kariery szykowali się, przebierając nóżkami, muzycy The Cult, Clan of Xymox, The Sisters of Mercy, The Mission i wielu innych. W tym samym czasie za Oceanem, w odległym od Londynu, Paryża i Nijmegen brazylijskim Rio de Janeiro powstał kwartet Black Future, na którego czele stanął – tuż po rozstaniu z poprockową kapelą Kongo – gitarzysta (i wokalista) Edson Millesi. Poza nim skład uzupełnili: basista Olmar Jr., klawiszowiec (i skrzypek) Carlos Tantão oraz wokalista i perkusjonalista, odpowiadający również za programowanie automatu perkusyjnego, Márcio Bandeira.
Grupa opublikowała prawdopodobnie tylko jeden krążek, a przynajmniej jedna podpisana przez nią płyta „wydostała” się poza ojczystą Brazylię. Był to, wydany przez RCA Victor w 1988 roku, album „Eu sou o Rio”. Zawarta na nim muzyka nie poraża oryginalnością, pod tym względem rodacy Pelego i Zico zdają się być zaprzysięgłymi epigonami przede wszystkim Bauhausu, ale uwagę przykuwa co innego – bardzo odważne wplatanie do nieco już wtedy skostniałej konwencji gotyckiego post-punku elementów brazylijskiej muzyki ludowej. Jest to słyszalne zwłaszcza w kawałku tytułowym (który ma rytm samby) oraz w „No Nights” (o którego odmienności decydują przeszkadzajki i saksofon). Poza tym raczej nic nas nie zaskoczy, choć wielbicielom podobnych dźwięków kilka innych numerów może i dzisiaj jeszcze sprawić radość. Wystarczy wspomnieć zahaczający o cold wave utwór „Sinfonia para um morto”, zgiełkliwe i z dużą dawką elektroniki „Piada” czy – wieńczące oryginalną wersję winylową – mocno bauhausowate „Thor e Loki”.
• • •
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Чолбон, „Уhуктуу” (1989)
To była egzotyka! Artiom Troicki, legendarny radziecki i rosyjski dziennikarz muzyczny i organizator koncertów, nazwał ich „Pink Floydami z tundry”. I nawet jeśli nie można się z tym określeniem zgodzić do końca, trzeba przyznać, że wywodzący się z syberyjskiej Jakucji (czyli Republiki Sachy) zespół był objawieniem na sowieckiej scenie rockowej przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Jego początki sięgają 1982 roku, kiedy to we wsi Charyjałach niejaki Micheel Tumus (Michaił Tumusow) powołał do życia grupę Кэнтик (od rosyjskiej nazwy miejsca, w którym przyszedł na świat); cztery lata później – po poważnej zmianie składu – przepoczwarzyła się ona w Чолбон (w języku Jakutów to Wenus, Gwiazda Poranna) i przeniosła do położonej w pobliżu rzeki Wiluj wsi Choro.
W 1987 roku kapela wzięła udział w lokalnym przeglądzie muzycznym w miasteczku Mirny, gdzie dostrzegli ją goście ze stolicy – awangardziści ze Звуки Му (z Piotrem Mamonowem na czele). Dzięki ich pomocy Чолбон wypłynął na szersze wody; koncertował nie tylko na Syberii (od Barnaułu po Omsk), ale także w Leningradzie i Moskwie. W 1989 roku ukazała się pierwsza oficjalna płyta Jakutów zatytułowana… „Уhуктуу” (po rosyjsku: „Пробуждение”). W jej powstaniu wzięli udział: wokalista Nikifor Siemionow (zmarły przed czternastu laty), trzej bracia Iljinowie – gitarzysta Grigorij, basista Namolij, klawiszowiec i saksofonista Aleksandr – oraz perkusista Aleksandr Iwanow.
Znalazło się na niej osiem utworów (w tym jeden instrumentalny), będących przedziwnym mariażem rocka progresywnego, psychodelii i elementów szamańsko-folkowych, co jeszcze bardziej uwypuklał fakt, że Siemionow śpiewał w swoim języku ojczystym, czyli po jakucku. Muzycznie mamy na „Уhуктуу” prawdziwy misz-masz: trochę progresywnej nowej fali („Моя песня”), nieco rocka elektronicznego z okolic polskiego Exodusu („Улыбка детства моего”, „Видения”), odrobinę awangardy (kawałek tytułowy), „odjazd” czysto etniczny („Песня Тыгына”), wreszcie trochę klasycznego progresu (wzbogacone brzmieniem saksofonu „Протяни руку” i „Когда-нибудь”). Чолбон formalnie istnieje po dziś dzień, chociaż od kilkunastu lat nie wydał płyty z premierowym materiałem.
koniec
15 lutego 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.