WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Morgen |
Wykonawca / Kompozytor | Morgen |
Data wydania | 1969 |
Nośnik | CD |
Gatunek | rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
CD1 | |
1) Welcome To The Void | 4:47 |
2) Of Dreams | 5:37 |
3) Beggin Your Pardon [Miss Joan] | 4:49 |
4) Eternity In Between | 5:06 |
5) Purple | 4:11 |
6) She’s The Nitetime | 3:30 |
7) Love | 10:53 |
Non omnis moriar: Wiem, co chcę. Choć może nie do końca…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Amerykanie z Morgen.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Wiem, co chcę. Choć może nie do końca…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Amerykanie z Morgen. Morgen
Wyszukaj / Kup Nie, to wcale nie była kapela z Niemiec. Wręcz przeciwnie – jej lider pochodził z Nowego Jorku. A że nazywał się Steve… Morgen, to tak właśnie nazwał zespół, na czele którego stanął. Zespół, który miał zresztą żywot bardzo krótki i pozostawił po sobie tylko jeden album. Żadne tam arcydzieło, ale na pewno produkcję godną ocalenia od zapomnienia. Morgen – śpiewający i grający na gitarze – rozpoczął karierę muzyczną na początku lat 60. ubiegłego wieku. Jak wielu zbuntowanych artystów amerykańskich w tamtych czasach, wykonywał utwory z pogranicza rocka i folku, a jego zainteresowania artystyczne obracały się wokół takich wykonawców, jak The Byrds czy Jefferson Airplane. Wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy za Ocean dotarła popularność The Beatles, The Rolling Stones i The Kinks, gdy dokonała się tak zwana „brytyjska inwazja”. Wtedy Steve postanowił stworzyć kapelę, która byłaby na czasie. Do współpracy zaprosił gitarzystę (rytmicznego) Barry’ego Stocka, basistę Renniego Genossę oraz perkusistę Boba Maimana. Wspólnymi siłami w 1968 roku nagrali debiutancki – i, jak się potem okazało, również pożegnalny – album, który zatytułowany został po prostu „Morgen”. Płyta ujrzała światło dzienne rok później nakładem wytwórni Probe, która była specjalizującą się w rocku psychodelicznym i progresywnym filią ABC Records. Nakład był niewielki, w efekcie czego oryginalne wydanie longplaya jest już dzisiaj rarytasem, za który można dostać nawet pięćset dolarów. Czy warto? To już kwestia gustu. Album zawiera siedem kompozycji, bardzo surowych w brzmieniu, utrzymanych w typowej dla tamtego czasu stylistyce (jeśli oczywiście weźmiemy pod uwagę wschodnie wybrzeże Stanów), będącej wypadkową rocka progresywnego i hard rocka, jak również psychodelii z elementami charakterystycznymi w przyszłości dla muzyki punkowej. Wśród inspiracji Steve’a Morgena można więc dostrzec i bardzo wczesne Deep Purple, i wspomniane już Jefferson Airplane, i Atomic Rooster, i – uważnych za dalekich protoplastów punk rocka – MC5. Tę rozpiętość słychać na płycie wyraźnie, każdy kawałek jest bowiem trochę z innej beczki. Ostre, rockowe „Welcome to the Void” sąsiaduje z psychodelicznym „Of Dreams”, a hardrockowe (z dużymi wpływami bluesa) „Beggin Your Pardon (Miss Joan)” z utrzymanym jeszcze w klimacie połowy lat 60. „Eternity In Between” (interesującym jednak o tyle, że ozdobione zostało solówką perkusyjną w stylu Johna Bonhama z Led Zeppelin). Otwierające drugą stronę płyty winylowej „Purple” to z kolei dawka psychodelii ze świetną partią gitary w tle, która tym lepsze pozostawia po sobie wrażenie, że tuż po niej następuje najsłabszy chyba fragment albumu – popowe (z ciągotkami nawet ku country) „She’s the Nitetime”. Całość wieńczy prawie jedenastominutowy utwór „Love”, choćby z racji długości będący opus magnum Morgen. Muzycznie to przede wszystkim porcja bardzo rasowego hard rocka, który w drugiej części ustępuje okazjonalnie miejsca wstawkom klasycznie rockandrollowym. Brzmi to dość dziwacznie, jak ciało obce w organizmie, ale cóż można poradzić na taką fanaberię artysty? 8 marca 2014 |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński