Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Faithful Breath
‹Fading Beauty›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFading Beauty
Wykonawca / KompozytorFaithful Breath
Data wydania1974
Wydawca FB Music
NośnikWinyl
Czas trwania44:18
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) Autumn Fantasia: Fading Beauty12:11
2) Autumn Fantasia: Lingering Cold10:31
3) Tharsis21:39
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Jesień idzie przez park

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Faithful Breath.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Jesień idzie przez park

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Faithful Breath.

Faithful Breath
‹Fading Beauty›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFading Beauty
Wykonawca / KompozytorFaithful Breath
Data wydania1974
Wydawca FB Music
NośnikWinyl
Czas trwania44:18
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) Autumn Fantasia: Fading Beauty12:11
2) Autumn Fantasia: Lingering Cold10:31
3) Tharsis21:39
Wyszukaj / Kup
Kto wie, czy Polska nie jest jedynym krajem – oczywiście poza ojczystymi Niemcami – w którym zespół Faithful Breath jest znany wielbicielom rocka (bo stwierdzenie, że cieszył się popularnością byłoby jednak na wyrost). Jak to możliwe? Otóż w połowie lat 80. ubiegłego wieku firma Pronit, chcąc zdyskontować rosnącą popularność heavy metalu nad Wisłą, opublikowała trzy licencyjne albumy zakupione w belgijskiej wytwórni Mausoleum Records. Tym sposobem polscy fani dowiedzieli się o istnieniu takich kapel, jak Steelover („Glove Me”), Crossfire („Second Attack”) oraz Faithful Breath („Gold ’n’ Glory”). Co je łączyło (oczywiście poza tym samym wydawcą zachodnioeuropejskim)? To, że grały prostą, by nie rzec, że wręcz prostacką odmianę metalu, a okładki wspomnianych wyżej longplayów przyprawiały swoją kiczowatością – jeśli nie wtedy, to już na pewno dzisiaj – o mdłości. Ale była też jedna – za to zasadnicza – różnica. Steelover i Crossfire istniały krótko, rozpadły się, nie odgrywając praktycznie żadnej roli w show-biznesie. Tymczasem Faithful Breath, zanim w 1984 roku światło dzienne ujrzał krążek „Gold ’n’ Glory”, mieli już za sobą kilkunastoletnie zmagania o przychylność słuchaczy. Tyle że wcześniej próbowali wywalczyć ją, grając zupełnie inną muzykę – najpierw rock psychodeliczny, a następnie progresywny.
Początki zespołu sięgają połowy lat 60. XX wieku, kiedy to we wschodnich dzielnicach przemysłowego Bochum grupa szkolnych kolegów, jeszcze nastolatków, powołała do życia zespół The Magic Power, grający bardzo popularną wówczas na Wyspach Brytyjskich muzykę psychodeliczno-beatową. Ostatni jego skład przedstawiał się następująco: gitarzysta i wokalista Heinz Mikus, gitarzyści Reinhold Immig i Walter Scheuer, basista Horst „Piet” Stabenow oraz perkusista Jürgen Fischer. W 1967 roku nastąpiła krótkotrwała zmiana basisty; Stabenowa zastąpił Georg Grebe, który trafił na przełomowy moment w dziejach kapeli. Chłopcy postanowili bowiem zmienić styl na bardziej amerykański (psychodeliczny); jednocześnie uznali, że dotychczasowa nazwa zużyła się i należy poszukać nowej. Podobno to właśnie Grebe zaproponował, by nazwali się Faithful Breath. Propozycję przyjęto. A sam Georg niebawem rozstał się z kolegami, by ustąpić miejsca… Horstowi, który tym samym zasłużył sobie na miano „syna marnotrawnego”. Częste roszady w składzie stały się zresztą utrapieniem grupy. W następnych latach jej szeregi opuścili: zdolny, choć chorowity, flecista i saksofonista Ulrich Bock (pojawił się już po przemianowaniu The Magic Power na Faithful Breath, odszedł latem 1971 roku), a jeszcze przed nim Immig i Fischer.
Tego ostatniego na początku 1971 roku zastąpił „grzecznościowo” Jürgen Weritz, na co dzień bębniący w mającym swoją bazę wypadową w Witten (niedaleko Bochum) zespole Mama Werwoll. Przez prawie dwa lata łączył on występy w obu kapelach, co zresztą nie było wcale takie trudne, biorąc pod uwagę, że nie grały one zbyt dużo koncertów, a o profesjonalnych nagraniach nikt wtedy jeszcze na poważnie nie myślał. Zasadnicza zmiana nastąpiła na przełomie lat 1972/1973. Skład Faithful Breath najpierw uszczuplił się o Waltera Scheuera (tym samym jedynym gitarzystą pozostał Mikus), a następnie rozszerzył o Manfreda von Buttlara. Ten ostatni, mający za sobą naukę w szkole muzycznej w klasie fortepianu, również był członkiem Mama Werwoll, można więc podejrzewać, że do zespołu z Bochum ściągnął go Weritz. Nawiązanie współpracy z Manfredem odmieniło grupę. Młody artysta, zafascynowany dokonaniami Genesis, zainteresował pozostałych rockiem progresywnym. Materiał, który powstał w następnych miesiącach, był więc już utrzymany w nowym stylu, a że muzyka ta przeżywała wówczas apogeum swej popularności, trudno się dziwić, że Mikus i koledzy zdecydowali się postawić wszystko na jedną kartę i za swoje pieniądze najpierw dokonać nagrań, a następnie wydać płytę. Sesja odbyła się – pod okiem Martina Hömberga – w dwóch turach (w ciągu dziewięciu dni) w Tonstudio am Dom w Kolonii; był to zresztą dość specyficzny moment – tuż przed Wigilią (między 18 a 23 grudnia) oraz przed Nowym Rokiem (między 29 a 31 grudnia 1973 roku). Studio i tak stałoby puste w tym czasie puste, więc postanowiono wynająć je młodej i niezbyt zasobnej w marki ekipie.
Zarejestrowano wówczas trzy rozbudowane utwory, które już kilka tygodni później zespół wydał własnym sumptem – pod szyldem FB (czyli Faithful Breath) Music – na krążku zatytułowanym „Fading Beauty”. Wytłoczono 1500 egzemplarzy płyty, które zresztą zaskakująco szybko sprzedano; w każdym razie w 1975 roku trzeba było wykonać drugie tłoczenie. Stronę A albumu wypełniła dwuczęściowa suita „Autumn Fantasia”. Część pierwsza, która notabene dała tytuł całości, zaczyna się od chorałowego wstępu zagranego przez Manfreda von Buttlara na organach. Po kilkudziesięciu sekundach dołącza do niego na gitarze Heinz Mikus, aby zaserwować słuchaczom romantyczną melodyjkę w rytmie walczyka. Ten poetycki, pełen zadumy nastrój stał się zresztą znakiem rozpoznawczym grupy w tamtych czasach. Choć Niemcy potrafili też „dorzucić do pieca”. Robili to jednak niezbyt chętnie, jakby bez większego przekonania, na co wpływ miał zapewne zafascynowany muzyką klasyczną klawiszowiec. Von Buttlar zachęcał też pozostałych kolegów do wprowadzania orkiestrowych aranżacji; stąd pojawiające się w tle chórki i wybijające na plan pierwszy pełne rozmachu partie organów. W zakończeniu „Fading Beauty”, po momentach nieco energiczniejszych, następuje powrót do brzmień łagodniejszych, miejscami wręcz akustycznych (vide gitara dwunastostrunowa). Mimo lekkości, numer ten niesie też ze sobą sporą porcję smutku, typowo jesiennej kontemplacji.
Część drugą „Jesiennej fantazji”, „Lingering Cold”, otwiera partia gitary – spokojna, subtelna, stonowana. W dalszej części jest już jednak nieco żywiej, pojawiają się syntezatory i nade wszystko natchniona wokaliza zaproszonej do studia Renate Heemann, dziewczyny z Witten, a więc bliskiej koleżanki Manfreda i Jürgena, jeszcze z czasów gdy obaj muzycy związani byli z zespołem Mama Werwoll. Najwięcej do powiedzenia – a raczej: zagrania – ma tutaj ponownie von Buttlar, który co rusz „przesiada” się z jednego instrumentu na drugi; raz wykorzystuje organy, to znów syntezator, by ostatecznie zasiąść do fortepianu i uraczyć fanów partią rodem z muzyki klasycznej. Po przełożeniu winylowego krążka na stronę B otrzymujemy tylko jeden utwór, ale za to trwający ponad dwadzieścia jeden minut – „Tharsis”. I chociaż nie jest on podzielony na mniejsze fragmenty, bez trudu można wyodrębnić cztery części. Po bardzo spokojnej, niemalże usypiająco-hipnotycznej introdukcji, zaczyna się partia wokalna Mikusa (to jedyny kawałek na debiucie Faithful Breath opatrzony tekstem); Heinz śpiewa z przejęciem, udanie wkomponowując się w nostalgiczny charakter utworu. Co zresztą nie dziwi; zaskoczeniem mogą być natomiast jazz- i spacerockowe wstawki Manfreda na syntezatorach, które w znaczący sposób ubarwiają kompozycję.
Mniej więcej w połowie utworu następuje kilkunastosekundowa przerwa. Po co? – trudno odpowiedzieć. Tym bardziej że nie następuje po niej jakaś zasadnicza zmiana stylu czy formy. Owszem, przychodzi w końcu moment, kiedy do głosu dochodzą brzmienia akustyczne (z wybijającą się na tle organów dwunastostrunową gitarą), ale ma to miejsce dopiero później. Po następnym wyciszeniu muzycy eksponują z kolei partię basu Stabenowa, który nadaje zespołowi marszowy, choć bardzo spowolniony rytm. W części finałowej natomiast powraca jeszcze raz gitara akustyczna, której tym razem towarzyszy stylizowana na brzmienie fletu partia syntezatorów. I tak już pozostaje do ostatniego tchnienia. „Tharsis”, choć ma momenty świetne, przyprawiające każdego fana rocka progresywnego o szybsze bicie serca, nie jest jednak arcydziełem. Ba! bardzo daleko mu do niego. Słychać wyraźnie, że muzycy nie radzą sobie z tak rozbudowaną formą, że niekiedy zwyczajnie brakuje im pomysłów. Pewnie lepiej wyszliby na tym, gdyby powybierali najciekawsze fragmenty suity, podzielili je na krótsze utwory, obudowali solówkami. Zaskakiwać może fakt, że na „Fading Beauty” praktycznie nie ma partii solowych gitary, choć przecież gitarzysta jest liderem zespołu. Być może jednak Mikus nie czuł się na siłach albo znacznie bardziej wierzył w talent Manfreda – wszak on, jako jedyny z całej czwórki (Renate jako gościa nie liczymy), miał wykształcenie muzyczne.
Po wydaniu albumu zespół promował go głównie podczas koncertów – przede wszystkim w Bochum i najbliższej okolicy, choć przytrafiła się muzykom także większa trasa koncertowa u boku jazzrockowej formacji Spectrum, akompaniującej gitarzyście Volkerowi Kriegelowi. Na niewiele się to zdało. Świat nie legł u stóp Faithful Breath. W 1977 roku muzycy przystąpili do kolejnych nagrań. Najpierw zarejestrowali utwory „Stick in Your Eyes” oraz „Back on Your Hill”, które zostały wydane na singlu. Rok później nagrali trzy kolejne; wraz z kawałkami znanymi już z singla złożyły się one na „pełnometrażowe” wydawnictwo „Back on Your Hill”, które światło dzienne ujrzało dopiero w 1980 roku. Fani usłyszeli na nim nowego wokalistę – Jürgena Renfordta – i jakoś szczególnie nie byli zachwyceni. Dobre czasy dla rocka progresywnego zdawały się wtedy mijać bezpowrotnie. Kilka tygodni później ukazał się jeszcze singiel z numerami „Die Mörderbiene” oraz – znanym z albumu – „Keep Me Away”, po czym Heinz Mikus podjął decyzję o rozwiązaniu Faithful Breath. Nie oznacza to jednak wcale, że zrezygnował z dalszej kariery. Wręcz przeciwnie, chciał grać dalej, ale teraz już zupełnie inną muzykę – klasyczny heavy metal w stylu podbijającego rynek zachodnioniemiecki Accept. A na to nie pisali się już ani von Buttlar (który poświęcił się studiom medycznym), ani Renfordt (który już wcześniej zaczął karierę solową, poświęcając się muzyce popowej), ani Weritz (wolał udzielać się jako menedżer i organizator koncertów). Pozostali więc jedynie Mikus i Stabenow, którzy dokooptowali do siebie perkusistę Uwego Otto i wystartowali jako Hurricane.
Niełatwo jednak jest zaczynać od zera, pod nazwą, która nikomu nic nie mówi. W efekcie Heinz i Horst przeprosili się ze starym szyldem i zaczęli na nowo funkcjonować jako Faithful Breath. Fani progresywnego oblicza zespołu musieli być jednak mocno zdezorientowani – i nową muzyką, i nowym, wikińskim wizerunkiem. To wcielenie grupy pozostawiło po sobie cztery longplaye studyjne („Rock Lions”, 1981; „Hard Breath”, 1982; „Gold ’n’ Glory”, 1984; „Skol”, 1985) i jeden koncertowy („Live”, 1986). W połowie lat 80. Mikus uznał po raz kolejny, że dotychczasowa formuła się wyczerpała; na topie był bowiem już nie klasyczny heavy, ale thrash i speed metal. Na konsekwencje tej konstatacji nie trzeba było długo czekać. W 1986 roku umarł Faithful Breath, a narodził się Risk; skład – w porównaniu z tym, który nagrał „Skol” – pozostał prawie niezmieniony. Grupa przetrwała siedem lat, wypuszczając w tym czasie na rynek pięć cieszących się umiarkowanym powodzeniem albumów: „The Daily Horror News” (1988), „Hell’s Animals” (1989), „Dirty Surfaces” (1990), „The Reborn” (1992) oraz „Turpitude” (1993). W 1993 roku Heinz Mikus przeszedł na przyspieszoną emeryturę. Z kariery muzycznej zrezygnował również, towarzyszący mu najdłużej, Stabenow. Po odejściu w 1984 roku z Faithful Breath przez jakiś czas pozostawał bezrobotny; później podjął próbę reaktywowania – po ponad dwudziestu latach – The Magic Power, tyle że teraz miała to być kapela heavymetalowa. Niewiele z tego powrotu wyszło; pozostała po niej jedynie EP-ka „Hymn of Victory” (1989). Horst jeszcze się nie poddał i został gitarzystą zespołu Syntra, z którym wydał jedną płytę („Syntra”, 1990). Od tego momentu milczy.
koniec
18 października 2014
Skład:
Heinz Mikus – śpiew (3), gitara elektryczna, gitara dwunastostrunowa
Manfred von Buttlar – organy, syntezator, fortepian, mellotron, gitara elektryczna, gitara dwunastostrunowa, chórki
Horst Stabenow – gitara basowa, gitara dwunastostrunowa, chórki
Jürgen Weritz – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórki
gościnnie:
Renate Heemann – wokaliza (2)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.