EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Rayuela |
Wykonawca / Kompozytor | Rayuela |
Data wydania | 1977 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:42 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Andrés Goldstein, Marcelo Morano, Eduardo Berinstein, Willie Campis, Guillermo Nojechowicz, Pablo Nojechowicz, Ana Maria Quatraro |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) La casa del hombre | 04:01 |
2) Los últimos grillos | 06:19 |
3) Aéreo | 04:52 |
4) Vientos de la calma | 03:49 |
5) Acaso tú crees | 07:18 |
6) Sexo y dinero | 04:35 |
7) Vendré con el tiempo | 07:48 |
Non omnis moriar: W cieniu bezlitosnej dyktaturyMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Argentyńczycy z zespołu Rayuela.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: W cieniu bezlitosnej dyktaturyMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Argentyńczycy z zespołu Rayuela. Rayuela
Wyszukaj / Kup Ten pochodzący z Buenos Aires kwintet działał tylko przez dwa lata, pozostawiając po sobie zaledwie jeden album. Szybko o nich – i grupie, i płycie – zapomniano. Domyślacie się chyba jednak, że niesłusznie. Bo choć od publikacji longplaya mijają już prawie cztery dekady, wciąż brzmi on fascynująco i niezwykle świeżo. Rok 1976 i kolejne nie były dla Argentyny szczęśliwe. Kryzys ekonomiczny (niemal permanentny) i polityczny (jak wyżej) doprowadziły w marcu tego roku do wojskowego zamachu stanu, w wyniku którego władzę straciła autokratyczna pani prezydent Izabela Perón. Na czele nowego reżimu stanął teraz, jako nowa głowa państwa, przywódca buntu – głównodowodzący armią argentyńską generał Jorge Rafael Videla, który ogłosił Narodowy Proces Reorganizacji. Polegał on między innymi na bezwzględnym tępieniu opozycji i prowadzeniu z nią tak zwanej „brudnej wojny”. W takiej atmosferze w kraju rządzonym przez okrutną dyktaturę odbyły się futbolowe Mistrzostwa Świata, w których Argentyna – na czele z legendarnym napastnikiem Mario Kempesem – sięgnęła po puchar (po drodze pokonując zresztą w dramatycznym meczu jedenastkę Jacka Gmocha). Historia Rayueli rozpoczęła się w momencie, gdy generał Videla wysyłał wojsko na ulice Buenos Aires, a zakończyła krótko po tym, jak opadła euforia po wygranym mundialu. Czy można się więc dziwić, że mało kto zwrócił wówczas uwagę na opublikowaną w 1977 roku płytę? Swoją nazwę grupa zawdzięcza, wydanej czternaście lat wcześniej, kultowej powieści argentyńskiego pisarza Julio Cortazara „Gra w klasy”. „Rayuela” to po prostu jej oryginalny hiszpański tytuł. Muzyka progresywna cieszyła się wówczas w Argentynie, jak zresztą na całym świecie, dużą popularnością. Na szacunek fanów zapracowały zwłaszcza takie formacje, jak Arco Iris, Aquelarre, Color Humano, Pescado Rabioso, Crucis, Sui Generis czy La Máquina de Hacer Pájaros. Stołeczny kwintet nie wyrósł więc na ziemi jałowej, ale nadzwyczaj urodzajnej. Tworzyli go wokalista i gitarzysta Andrés Goldstein, klawiszowiec Marcelo Morano, saksofonista Eduardo Berinstein, basista Willie Campis oraz bębniarz Guillermo Nojechowicz (możemy się tylko domyślać, że jego rodzice przed laty przybyli do Ameryki Południowej z któregoś z krajów Europy Środkowo-Wschodniej). Ich muzyka – będąca mariażem rocka symfonicznego z fusion (i elementami folkowymi) – spodobała się tak bardzo, że zespół nie miał większych problemów z podpisaniem profesjonalnego kontraktu płytowego. Jego owocem okazał się album wydany przez specjalizującą w jazzie odnogę wytwórni CBS – Orfeo. Znalazło się na nim siedem kompozycji, trwających w sumie niespełna trzydzieści dziewięć minut. Stronę A winylu otwiera mocny, progresywny kawałek „La casa del hombre”, w którym jednak od pierwszych chwil ważne role grają jazzowo brzmiące saksofon i fortepian elektryczny. W warstwie wokalnej jest bardzo subtelnie, momentalnie nawet nieco popowo, ale takie to już wtedy były czasy; nawet najwięksi mocarze rocka progresywnego – jak Yes, Genesis czy Renaissance – skręcali w stronę popu. Najważniejsze, że całości nie brakuje ambicji, a aranżacja zniewala rozmachem i idealnie dobranymi proporcjami. „Los últimos grillos” od pierwszych sekund zaskakuje połączeniem dźwięków gitary akustycznej z syntezatorem; oba instrumenty wykorzystywane są zaś do tego, aby raczyć słuchaczy niezwykle piękną melodią. Świetne wrażenie pozostawia także partia fletu (na którym gra Berinstein) oraz śpiew Goldsteina, wspomaganego wokalnie przez kolegów z zespołu. Mocniejszy początek zapewnia natomiast instrumentalne „Aéreo”, w którym wokół rockowej sekcji oplata się zadziorna partia saksofonu i – zróżnicowane nastrojowo i brzmieniowo – ścieżki syntezatorów. Ten numer zresztą w całości stanowi popis wirtuozerii muzyków, którzy kolejno wymieniają się krótkimi solówkami: od gitary elektrycznej, poprzez klawisze, dęciaki, aż po – tak, to również – perkusję. W efekcie otrzymujemy niezwykle porywającą porcję jazz-rocka. Stronę A albumu zamyka całkowicie odmienny od pozostałych kawałków „Vientos de la calma”. Więcej tu bluesa (vide harmonijka ustna zaproszonego do studia Pablo Nojechowicza) i folku (rozwiązania rytmiczne), niż rocka i jazzu. Ale nic w tym złego. Tym bardziej że lekko knajpiany fortepian potrafi rozchmurzyć oblicze największego nawet ponuraka. Po przełożeniu longplaya na stronę drugą otrzymujemy na początek kapitalną, ponad siedmiominutową porcję fusion pod postacią „Acaso tú crees”. Główną rolę grają tu klawisze – najpierw organy, następnie syntezator – które wpisują się idealnie w rockowe oblicze utworu. O swoich nieprzeciętnych umiejętnościach przekonuje także Andrés Goldstein, grając pierwsze z prawdziwego zdarzenia solo na gitarze elektrycznej. I nawet w końcowej fazie, gdy do głosu ponownie dochodzą saksofonista i organista, numer ten nie traci na sile przekazu. „Sexo y dinero”, biorąc pod uwagę tytuł, potraktować można jako żart muzyczny. Pod warunkiem jednak, że określenie to nie zostanie uznane za synonim czegoś gorszego. To pełnoprawny numer, który może spodobać się przede wszystkim wielbicielom muzyki latynoamerykańskiej (chociażby spod znaku Carlosa Santany). Jazzrockowym gitarze i syntezatorom towarzyszą w nim rozbudowane partię instrumentów perkusyjnych, z jak najlepszym skutkiem zachęcające do energicznego przytupywania. Płytę wieńczy numer, obok którego trudno przejść obojętnie. „Vendré con el tiempo” to perfekcyjne zwieńczenie krążka – jest w nim zarówno odpowiednia porcja patetyzmu, jak i piękna, zapadająca w pamięć melodia. A wszystko zaczyna się od rozbudowanego, bliskiego muzyce klasycznej, fortepianu. Dopiero w drugiej części do Morano dołączają pozostali muzycy. Przesłanie rozdzierającego serce śpiewu Goldsteina wzmocnione jest mocną partią saksofonu i obecnym na drugim planie fortepianem elektrycznym. Kiedy zaś milknie głos, odzywa się gitara – rzewna i płacząca. Co nie powinno dziwić, kiedy przypomnimy sobie, co w tym samym czasie, gdy powstawał album, działo się na ulicach argentyńskich miast. „Rayuela” po dziś dzień robi znakomite wrażenie. To – bez dwóch zdań – jedna z najlepszych płyt jazzrockowych, jakie powstały za Oceanem w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Można ją spokojnie postawić obok najdoskonalszych dokonań Mahavishnu Orchestra, Weather Report czy Return to Forever. Nie sposób także nie wyrazić żalu, że debiutancki album formacji okazał się jednocześnie ostatnim. Co później stało się z członkami kapeli? Pewni jesteśmy tylko tego, że aktywny jest Guillermo Nojechowicz, uważany za jednego z najlepszych argentyńskich perkusistów jazzowych. W 1980 roku studiował w bostońskim Berklee College, a siedem lat później założył wieloetniczną formację El Eco, która działa po dziś dzień. Być może słyszeli o niej wielbiciele latynoamerykańskiego jazzu. 15 listopada 2014 Skład: Andrés Goldstein – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna Marcelo Morano – fortepian, fortepian elektryczny, organy, syntezator, clavinet, smyczki Eduardo Berinstein – saksofon, flet, conga, instrumenty perkusyjne, chórki Willie Campis – gitara basowa, dzwonki, instrumenty perkusyjne Guillermo Nojechowicz – perkusja, conga, instrumenty perkusyjne, chórki gościnnie: Pablo Nojechowicz – harmonijka ustna (2) Ana Maria Quatraro – chórki (4) |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński