Koncert marzeń: RammsteinPiotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek WalewskiKoncert marzeń: Rammstein„Engel” Pi: Drugi najbardziej znany (po „Sonne”) utwór zespołu. W zasadzie koncertowy pewniak z oczekiwanym przez wszystkich stałym elementem scenografii (jak dzwon u AC/DC, czy Eddie u Iron Maiden), czyli ogromnymi płonącymi skrzydłami. J.W.: Koncertowy pewniak, trochę ograny, ale chętnie usłyszę ze względów sentymentalnych. Klip do „Engel” (nie, to nie o byłym trenerze piłkarskiej reprezentacji Polski) był pierwszym teledyskiem grupy, jaki obejrzałem. Do tego nie na YouTube, ale na kasecie VHS mojej siostry, na której znajdowały się takie perełki przegrane z Vivy Rock jak obrazki do „Chop Suey” SOAD, „One” Metalliki czy „Bodies” Drowning Pool. Ale dla części naszych czytelników do już prehistoria. Pi: Zaszokuję tę grupę i dodam, że kiedyś klipy do „Sonne” i „Ich Will” można było zobaczyć w MTV… Ba, w ogóle na MTV była muzyka! „Du Hast” J.W.: Czy muszę coś pisać? Jeśli ktoś nie zna, to co robi na koncercie Rammstein? Pi: Idealny utwór do śpiewania z fanami. Skandowany tekst, który stanowi przewrotne zabawy słowem, cedzony przez Tilla w sam raz nadaje się do wydzierania w rytm hipnotyzującego beatu. „Rammstein” Pi: Jedyny reprezentant w naszym zestawieniu debiutanckiego „Herzeleid”. W sumie nic dziwnego, ponieważ o ile fanom industrialu może ta płyta się podobać, to jednak na tle pozostałych dokonań zespołu jawi się jako dość jednowymiarowa. A jednak utwór „Rammstein” posiada wszystko to z czego nasi bohaterowie będą znani z następnych dokonań – chłodne, odhumanizowane brzmienie, mocny riff, hipnotyczny rytm i marszową melodię, która wwierca się w mózg. Taka wizytówka na początku kariery. J.W.: Coś jednak w tej płycie musi być, skoro jeden z najlepszych reżyserów w historii kina jakim jest David Lynch po zapoznaniu się z nią, zaprosił zespół do udziału w „Zagubionej autostradzie”. Dziś zapomina się, że to otworzyło Rammstein drzwi do międzynarodowej kariery. „Reise, Reise” J.W.: „Reise, Raise” to taka ugrzeczniona wersja Rammstein. I mówię tutaj zarówno o niemal całym albumie jak i nagraniu tytułowym. Chyba nawet Niemcy trochę przestraszyli się potencjalnej reakcji fanów na swój lifting skoro na pierwszy singiel wybrali omawiane już „Mein Teil”. Idee całej płyty można porównać do „Load” Metalliki czy „Mezmerize” System of a Down. Ot, zespół, który osiągnął duży sukces artystyczny i komercyjny próbuje przedefiniować swoje brzmienie, a dokładnie poszerzyć je o nowe inspiracje. Trochę oszlifować kanty swojej muzyki, dodać melodie i przebojowe refreny. Oczywiście wszystkie te elementy były już w twórczości Niemców wcześniej, ale zdecydowanie nadano im priorytet. Najlepiej słychać to właśnie w utworze tytułowym. Intro to wręcz wynik inspiracją muzyką symfoniczną czy filmową. Później słuchacz raczony jest jedną z najbardziej chwytliwych melodii w historii grupy. Jest romantycznie, monumentalnie i epicko. Pi: Masz rację. I tak, jak w przypadku Metalliki wolę „Czarny album”, u SOAD „Toxicity”, to dla mnie opus magnum Rammsteina pozostaje „Mutter”. Co nie zmienia faktu, że lubię czasem sięgnąć i po „Load”, i po „Mezmerise”, i właśnie „Reise, Reise”. „Moskau” J.W.: Pamiętam jeszcze jakim zaskoczeniem były pierwsze informacje o rzekomej kolaboracji Rammstein z Tatu. Dziś duet jest zapomniany a jego największe hity z początków lat dwutysięcznych pamiętają chyba głównie osoby, których późne dzieciństwo przypadało na tamte lata. Paradoksalnie wspomniane dwie Rosjanki większe szanse na przejście do historii mogły mieć właśnie przez współpracę z Niemcami. Niestety mimo starań managementu grupy Julia Wołkowa i Jelena Katina nie zaśpiewały refrenu „Moskau”. Plotka okazała się na jednak tyle mocna, że do dziś spora część osób uważa, że partie śpiewane przez Estonkę Viktorię Fersch wykonują właśnie autorki przebojowego „Nas nie dogoniat”. Sam numer to typowy przedstawiciel albumu, z którego pochodzi. Dynamiczny, melodyjny, od razu wpadający w ucho i przede wszystkim ironiczny. Pi: W sumie szkoda, że nie doszło do współpracy Niemców z Rosjankami. Biorąc pod uwagę ich kontrowersyjny image, doskonale wpasowywałby się w rammsteinową estetykę. Można było to fajnie wyeksponować w promocji. „Amerika” J.W.: Wspomniałem o tym, że „Moskau” ma wymowę ironiczną. To jednak nic przy „Amerika”! Największy hit z „Reise, Reise” pozornie można uznać za hołd złożony USA. Sposób śpiewania Tilla i tekst zdradzają jednak, że Panowie z Rammstein mają spory dystans do Stanów Zjednoczonych i niekoniecznie są wielbicielami ich wpływów kulturalnych na cały świat. Pi: Słowa „We’re all living in Amerika / Coca-cola, Sometimes war” są dziwnie aktualnie również dziś, ponad dziesięć lat od nagrania „Reise, Reise”. Dodam tylko, że wyjątkowo podoba mi się gitarowa solówka w tym utworze. Może nie jest zbyt wyrafinowana, a do tego krótka, ale to nieliczny moment w twórczości grupy, kiedy zwróciłem uwagę na indywidualne popisy muzyków. „Stripped” J.W.: Narażę się teraz fanom Depeche Mode, ale wersja Rammstein przebija w tym wypadku oryginał. Pi: W takim razie jest nas dwóch… „Pussy” Pi: Jeśli w czasie scenicznej prezentacji utworu „Buck Dich” kogoś obraża sztuczny penis, ciekawe jak zareaguje na falliczną armatę towarzyszącą „Pussy”? J.W.: Szczerze? Nie lubię tego numeru! Muzycy poszli tutaj na łatwiznę i to w wywoływaniu kontrowersji jak i budowie samej kompozycji. Pi: A ja wręcz przeciwnie. Z całego krążka „Liebe ist für alle da” „Pussy” to mój ulubiony kawałek. Przede wszystkim dlatego, że się wyróżnia. I nie przeszkadzają mi te retro klawisze rodem z czasów ery new romantic. Tekst jak zwykle jest mocny, a co do klipu… Znasz jakiś drugi zespół, którego videa można oglądać na redtubie zamiast youtubie (przynajmniej z kręgów mainstreamowych)? J.W.: Do teraz nie wiedziałem, że klip do „Pussy” jest na redtubie, lecę sprawdzić! Pi: Ten, tego, ja tam nie wchodziłem… naprawdę… to tak samo, nie wiem skąd się kliknęło… „Ich Will” Pi: Proponowałbym zakończyć koncert na „Pussy” i zacząć bisy od „Ich Will”. Z ciemności ponownie wyłoniłby się zespół i w monumentalnych pozach zaprezentował kolejny wieki przebój. „Links 2-3-4” Pi: A w finale widziałbym kawałek, który stanowi kwintesencję stylu Rammstein: mocne gitary i ten marszowy rytm. Nic dziwnego, że bohaterami klipu do tego utworu są mrówki. I choć oczami wyobraźni widać równy szereg żołnierzy, kroczących ulicą miasta (tych w mundurach od Hugo Bossa), sama wymowa utworu jasno świadczy o tym, że muzykom daleko do nacjonalizmu („oni chcą by moje serce biło z prawej strony / lecz spoglądam wtedy w dół / i widzę, że bije w lewej piersi”). A już czy w przytoczonym cytacie chodzi o poglądy lewicowe, czy chęć pozostania człowiekiem, pozostawiam do indywidualnej interpretacji. J.W.: …czyli czas odmaszerować przy teutońskich riffach (i solówce!) do domu. |
Przed tygodniem zachwycałem się w tym miejscu koncertowym albumem Can „Live in Brighton 1975”. Dzisiaj chronologicznie przyszła kolej na zarejestrowany mniej więcej pół roku później „Live in Stuttgart 1975”. Niestety, tym razem zachwytów nie będzie. Zwłaszcza nad drugim dyskiem w tym dwupłytowym zestawie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavela Blatnego w wykonaniu Orkiestra Jazzowa Radia Czechosłowackiego.
więcej »Gdybym w połowie lat 70. ubiegłego wieku mieszkał w Republice Federalnej Niemiec i był fanem krautrocka, nie omieszkałbym wybrać się na koncert Can. Może nawet pojechałbym (i częściowo popłynął promem) do Brighton, choć pewnie nie byłoby to tanie. Po występnie musiałbym jednak uznać, że opłacało się. „Live in Brighton 1975” to najlepszy koncertowy zapis, jaki pozostawił po sobie zespół z Kolonii.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Guns N’Roses
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Slayer
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Iron Maiden
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Linkin Park
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Black Sabbath
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Metallica
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Niech żyje król!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Kwiecień 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Sześćdziesiąt lat minęło…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Maj 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Napoleon i jego cień
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Rammstein, Limp Bizkit... Widzę, że muzyczne paździerze nadal w modzie