Tu miejsce na labirynt…: Chłód, który przenika… niepokój, który nie opuszcza… [Atlantis „Omens” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nie należy do najprostszych zadań nagrać płytę post-rockową, która nie będzie nużyć słuchacza. Która, poza melancholijnym nastrojem, zawierać będzie także prawdziwe emocje. Pochodzącemu z Utrechtu Gilsonowi Heitindze ta sztuka się, nie po raz pierwszy zresztą, udała. Album „Omens” – sygnowany nazwą Atlantis – to jedna z ciekawszych propozycji w swoim gatunku wydana w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.
Tu miejsce na labirynt…: Chłód, który przenika… niepokój, który nie opuszcza… [Atlantis „Omens” - recenzja]Nie należy do najprostszych zadań nagrać płytę post-rockową, która nie będzie nużyć słuchacza. Która, poza melancholijnym nastrojem, zawierać będzie także prawdziwe emocje. Pochodzącemu z Utrechtu Gilsonowi Heitindze ta sztuka się, nie po raz pierwszy zresztą, udała. Album „Omens” – sygnowany nazwą Atlantis – to jedna z ciekawszych propozycji w swoim gatunku wydana w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.
Atlantis ‹Omens›Utwory | | CD1 | | 1) Rapture | 03:09 | 2) Raptor | 10:07 | 3) And She Drops the 7th Veil | 15:21 | 4) The Path into | 03:20 | 5) Widowmaker | 10:20 | 6) Omen | 07:38 |
Klasycy post-rocka – jak chociażby Kanadyjczycy z Godspeed You! Black Emperor, Japończycy z Mono czy Islandczycy z Sigur Rós – wysoko postawili poprzeczkę swoim następcom. Mimo to nie brakuje chętnych, chcących mierzyć się z legendami. Jednym z nich jest holenderski gitarzysta i wokalista Gilson Heitinga, który przed siedmioma laty w rodzinnym Utrechcie powołał do życia projekt muzyczny ochrzczony nazwą Atlantis. Pytany o inspiracje, wskazywał tak różnorodne gatunki jak muzyka filmowa, noise, doom metal, ambient, współczesna elektronika i psychodelia lat 70. ubiegłego wieku. Wśród najważniejszych dla siebie formacji wymieniał natomiast Massive Attack i Nine Inch Nails, Neurosis i Portishead, Swans i Pink Floyd, Deftones i Mogwai. Jak więc widać, wyobraźni i obycia muzycznego na pewno mu nie brakowało. Ale to nie gwarantuje jeszcze sukcesu artystycznego. Od wsłuchiwania się w choćby najgenialniejszą muzykę nikt przecież nie stanie się automatycznie fenomenalnym kompozytorem. W 2007 roku światło dzienne ujrzała debiutancka płyta Atlantis zatytułowana „Carpe Omnium”. Zyskała ona na tyle przychylne recenzje krytyków, że Heitinga – odpowiedzialny za wszystkie ścieżki instrumentalne – zdecydował się skrzyknąć muzyków, z którymi mógłby ruszyć na koncerty. W efekcie zespół zadebiutował na scenach holenderskich i belgijskich, zaliczył również kilka niezależnych festiwali. Do nagrania EP-ki „San Diablo” (2009) muzyk z Utrechtu zaprosił już gości: bas obsłużył Samir Boureghda, a za perkusją zasiadł Carlo Leijtens. Obaj stali się stałymi współpracownikami Gilsona, choć głównie prosił ich o pomoc wówczas, gdy musiał zagrać na żywo. Drugi pełnometrażowy album Atlantis – „Mistress of Ghosts” (2011) – zrealizował bowiem ponownie w pojedynkę (posiłkując się zaprogramowanymi przez siebie instrumentami elektronicznymi). Za to przed rokiem w pracy nad kolejną EP-ką – „La petite mort” – wspomogli go w studiu wokalista Johannes Persson (na co dzień w szwedzkim Cult of Luna), gitarzysta Gido Leijtens (brat Carla), basistka Marijn Slottheir oraz po raz kolejny Boureghda. „Omens” w zdecydowanej większości nagrane zostało jesienią ubiegłego roku w studiu Flotsauce w Utrechcie, jedynie partie perkusji Carlo Leijtens dograł kilka miesięcy później – w marcu 2013 roku – w Oosterhout (w miejscu nazwanym The Alley). Płyta pojawiła się natomiast w sprzedaży w połowie października (zarówno na CD, jak i w wersji winylowej). Heitinga zagrał prawie wszystkie partie gitary i basu, obsługiwał też instrumenty elektroniczne i klawiszowe oraz w kilku momentach – jeśli to nie stwierdzenie na wyrost – zaśpiewał. Przez studio nagraniowe przewinęli się także „starzy” przyjaciele artysty, których talent przydał się głównie do ubarwienia klasycznie monotonnych, jak na post-rock przystało, kompozycji. Krążek otwiera trzyminutowa, oparta całkowicie na brzmieniach elektronicznych (na syntezatorze zagrał Sander Bolt) i gitarze elektrycznej, introdukcja zatytułowana „Rapture”. To bardzo klimatyczny kawałek, pełen niepokoju i melancholii, na wskroś przenikający chłodem. Jeśli ktoś by chciał, nie wychodząc z ciepłego, ogrzanego pokoju, przekonać się, jak dotkliwy może być grudniowy wiatr wiejący na otwartej przestrzeni, wystarczy odpalić ten właśnie numer i – dla lepszego efektu – zamknąć oczy. „Raptor“ rozpoczyna się z kolei od mocnego rockowego uderzenia – potężnie brzmiąca sekcja rytmiczna i nałożone na siebie monumentalne ścieżki gitary Gilsona Heitingi z miejsca przywodzą na myśl dokonania klasyków doom metalu. I nawet jeśli po pewnym czasie następuje uspokojenie, to nie na długo; ten schemat będzie powracał regularnie przez dziesięć minut: na przemian fragmenty ostrzejsze, z wyeksponowanymi gitarami, i – krótsze, stanowiące swoiste przerywniki – delikatniejsze, w których na plan pierwszy wybijają się inne instrumenty. Najciekawszy smaczek serwuje nam jednak Atlantis w finale, kiedy to pojawia się – idealnie wkomponowana w utwór – partia trąbki, na której zagrał Gijs de Louw (sposób, w jaki została ona wykorzystana, przypomina trochę to, co mogliśmy usłyszeć na płycie „ Pillar Without Mercy” zespołu Deveykus). Najdłuższym numerem na albumie jest, liczący sobie ponad piętnaście minut, „And She Drops the 7th Veil”. Rozwija się powoli, niemal z wyciszenia, z czasem nabierając mocy – ton nadają mu metalowe bębny i charakterystyczna dla brzmienia post-metalowego gitara Heitingi. Po kilku minutach kawałek ten zmienia charakter, lider zaprasza bowiem słuchaczy do wycieczki w rejony elektroniczno-awangardowe – bawi się dźwiękami syntezatorów, nie stroni też od eksperymentów typowych dla ambientu, przez cały czas mając jednak na uwadze uwypuklanie wyrazistej linii melodycznej. Kolejnym przydającym tej kompozycji atrakcyjności smaczkiem jest wykorzystanie ludzkich głosów: męskiego – niskiego, charczącego (Heitinga), i żeńskiego – wysokiego, bardzo czystego, można by nawet rzec: anielskiego (to, będąca na co dzień wokalistką i perkusjonalistką pop-rockowej formacji RubyQ, Sanne Mus). Taki kontrast nie jest w muzyce rockowej niczym szczególnie oryginalnym (vide również holenderskie The Gathering), co mimo wszystko nie zmienia faktu, że w przypadku Atlantis sprawdza się znakomicie. „The Path into”, zagrane jedynie na klawiszach przez Heintingę, to swoiste dopełnienie „Rapture” – bardzo klimatyczna, wywołująca ciarki na plecach miniatura, która brzmi, jakby żywcem została wyjęta z produkcji darkambientowej. Idealnie nadawałaby się do ilustracji muzycznej horroru bądź thrillera psychologicznego. Niemałych emocji dostarcza również „Widowmaker”, w którym z jednej strony mamy do czynienia z sekwencjami klasycznie doommetalowymi (sekcja rytmiczna i partia gitary), z drugiej – z eksperymentami z pogranicza post-rocka i ambientu (budowana przez gitarzystę ściana dźwięku i klawisze). Duża ciekawostka pojawia się natomiast w finale utworu, kiedy to rozbrzmiewa… solówka gitarowa. Oczywiście daleko jej do wirtuozerii „wioślarzy” metalowych, ale też nie zadanie wywołania zachwytu słuchaczy własnymi niebanalnymi umiejętnościami postawił przed kolejnym z gości, Gido Leijtensem, Heitinga. Zamykający album utwór zatytułowany „Omen” nie wnosi już w zasadzie nic nowego; po raz drugi lider konfrontuje tu swój, przetworzony elektronicznie i z tego też powodu nieczytelny, głos z krystalicznie czystym, choć także wycofanym na plan drugi, wokalem Sanne Mus. Jak w wypadku większości produkcji post-rockowych, również na swoim najnowszym krążku Atlantis stawia przede wszystkim na budowanie odpowiedniego klimatu, który wyczarowuje za pomocą powtarzających się sekwencji instrumentalnych. Jest monotonnie i hipnotycznie, bo tak ma być, ale nie brakuje także intrygujących melodii, niebanalnych harmonii i niestereotypowych pasaży (jak chociażby, będąca chyba największym pozytywnym zaskoczeniem płyty, trąbka w „Raptor”). Skład: Gilson Heitinga – śpiew, gitara elektryczna, gitara basowa, instrumenty elektroniczne Carlo Leijtens – perkusja gościnnie: Sander Bolk – syntezator (1) Gijs de Louw – trąbka (2) Sanne Mus – śpiew (3,6) Gido Leijtens – gitara elektryczna (5) Samir Boureghda – gitara elektryczna (6)
|
Jeżeli chodzi o kontrasty wokalne to warto sprawdzić rockandrollowe The Devil's Blood, też z Holandii. Post-rocka nie lubię (oprócz Godspeed You!), ale sam artykuł jak zwykle dopracowany i na pewno zachęca do poznania Atlantis.
Kłaniam się,
Oz