Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Deveykus
‹Pillar Without Mercy›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPillar Without Mercy
Wykonawca / KompozytorDeveykus
Data wydania18 czerwca 2013
Wydawca Tzadik
NośnikCD
Czas trwania56:56
Gatunekfolk, jazz, metal
EAN702397817925
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Dan Blacksberg, Nick Millevoi, Yoshie Fruchter, Johnny DeBlase, Eli Litwin
Utwory
CD1
1) Wordless Ecstasy9:00
2) Contraction of Infinite Light8:55
3) Vision of the Chariot7:20
4) In the Left Hand Lies the Great Fire8:01
5) Four Worlds of Creation, Part 111:39
6) Four Worlds of Creation, Part 212:00
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Majestat śmierci
[Deveykus „Pillar Without Mercy” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Johnowi Zornowi, właścicielowi Tzadik Records i słynnemu multiinstrumentaliście z kręgów jazzowych, nigdy nie brakowało wyobraźni. Przejawia się to także w tym, że pod skrzydła swojej wytwórni często bierze artystów o wielkim zamiłowaniu do eksperymentów. Świetnym tego przykładem jest amerykański zespół Deveykus, którego debiutancki album „Pillar Without Mercy” zawiera szaloną mieszankę doom metalu, free jazzu i muzyki klezmerskiej. Trudno wyobrazić sobie dziwniejsze połączenie!

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Majestat śmierci
[Deveykus „Pillar Without Mercy” - recenzja]

Johnowi Zornowi, właścicielowi Tzadik Records i słynnemu multiinstrumentaliście z kręgów jazzowych, nigdy nie brakowało wyobraźni. Przejawia się to także w tym, że pod skrzydła swojej wytwórni często bierze artystów o wielkim zamiłowaniu do eksperymentów. Świetnym tego przykładem jest amerykański zespół Deveykus, którego debiutancki album „Pillar Without Mercy” zawiera szaloną mieszankę doom metalu, free jazzu i muzyki klezmerskiej. Trudno wyobrazić sobie dziwniejsze połączenie!

Deveykus
‹Pillar Without Mercy›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPillar Without Mercy
Wykonawca / KompozytorDeveykus
Data wydania18 czerwca 2013
Wydawca Tzadik
NośnikCD
Czas trwania56:56
Gatunekfolk, jazz, metal
EAN702397817925
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Dan Blacksberg, Nick Millevoi, Yoshie Fruchter, Johnny DeBlase, Eli Litwin
Utwory
CD1
1) Wordless Ecstasy9:00
2) Contraction of Infinite Light8:55
3) Vision of the Chariot7:20
4) In the Left Hand Lies the Great Fire8:01
5) Four Worlds of Creation, Part 111:39
6) Four Worlds of Creation, Part 212:00
Wyszukaj / Kup
Prawdopodobnie nigdy nie byłoby zespołu Deveykus, gdyby nie znany w kręgach awangardowych, pochodzący z Filadelfii, amerykański puzonista jazzowy Dan(iel) Blacksberg, który – zainspirowany przez Johna Zorna – postanowił nagrać bardzo nietypowy album rozsławiający muzykę chasydzką. Nie zależało mu jednak na stworzeniu kolejnej bardzo klasycznej produkcji, chciał zrobić krok dalej, sprawić, aby po krążek jego nowej kapeli sięgnęli także wielbiciele nie tyle ostrzejszych, ile cięższych brzmień. I to się w stu procentach udało! Blacksberg to artysta niezwykle pracowity. Choć na rynku muzycznym obecny jest dopiero od kilku lat, angażuje się w wiele projektów. Z gitarzystą Nickiem Millevoiem stworzył eksperymentalny duet Archer Spade, natomiast w kwartecie Electric Simcha – poszerzonym jeszcze o basistę Travisa Woodsona i perkusistę Juliusa Masriego – grając muzykę żydowską, zahacza o folk. Z tym ostatnim z kolei udziela się również w duecie Superlith, który w ubiegłym roku nagrał album zatytułowany „Plasma Clusters”. To, co można na nim usłyszeć, zadowoliłoby chyba każdego adoratora awangardy jazzowo-elektronicznej. Freejazzowe oblicze ma zaś formacja Dan Blacksberg Trio, z którą lider nagrał swoją pierwszą płytę w karierze – „Bit Heads” (2010); towarzyszyli mu na niej Matt Engle (bas) oraz Mike Szekely (bębny).
Rok później ukazał się natomiast, sygnowany nazwą Psychotic Quartet, zawierający muzykę w pełni improwizowaną krążek „Sphaleron”, w nagraniu którego poza liderem, czyli Blacksbergiem, udział wzięli jeszcze skrzypek Katt Hernandez oraz sekcja rytmiczna w składzie Evan Lipson (gitara basowa) i Michael Evans (perkusja). Deveykus jest więc szóstym projektem muzycznym Blacksberga. Choć gwoli ścisłości należy dodać, że od czasu do czasu z usług puzonisty korzystają jeszcze liderzy innych grup. I tak można na przykład usłyszeć filadelfijczyka w nagraniach Daniela Kahna i jego The Painted Bird („Partisans & Parasites”, 2009; „Lost Causes”, 2011) oraz Anthony’ego Braxtona („Trillium E”, 2011; „Composition No. 19 for 100 Tubas”, 2011; „Creative Music Orchestra”, 2012). Kompletując skład kapeli Deveykus, Dan sięgnął tylko po jednego muzyka doskonale sobie znanego (chodzi o gitarzystę Nicka Millevoia), z pozostałymi – a więc z drugim gitarzystą Yoshie Fruchterem, basistą Johnnym DeBlase i perkusistą Elim Litwinem – zetknął się w takich okolicznościach w zasadzie po raz pierwszy. Tyle że na debiutanckiej płycie „Pillar Without Mercy”, która ukazała się w czerwcu 2013 roku nakładem Tzadik Records (w serii „Radical Jewish Culture”), wcale tego nie słychać.
I nic dziwnego, skoro pozostali instrumentaliści też przecież nie wypadli krowie spod ogona. Yoshie Fruchter współpracuje z Tzadik Records już od pięciu lat. Dla Zorna nagrał solowy album „Pitom” (2008), a potem stworzył tak właśnie nazywający się band, z którym sygnował krążek „Blasphemy and Other Serious Crimes” (2011); w tym roku z kolei usłyszeć można go było także na albumie Jona Madofa „Zion 80”. Co ciekawe, wszystkie produkcje ukazały się we wspomnianej już serii „Radical Jewish Culture”. Johnny DeBlase natomiast zaczął karierę w zespole progresywno-jazzowym Zevious („After the Air Raid”, 2009), aby potem – wraz z Nickiem Millevoiem – stać się podporą tria Many Arms („Many Arms”, 2012). Millevoi, poza wymienionymi wcześniej projektami, w ubiegłym roku wydał własnymi siłami solowy materiał „In White Sky” (z muzyką z pogranicza awangardy i elektroniki) oraz płytę „Strange Falls” zrealizowaną w trio z gitarzystą Albanem Baillym i trębaczem Joe Moffettem. Debiutantem nie jest też Eli Litwin, który do tej pory pozostawał wierny jednej tylko formacji – grającej dość trudną do zdefiniowania mieszankę progresu z post-punkiem i industrialem Normal Love („Untitled”, 2007; „Survival Tricks”, 2012). Jak więc widać, pod szyldem Deveykus zebrali się muzycy doświadczeni, choć z bardzo różnych światów muzycznych. Ale to należy akurat w tym przypadku poczytywać za wielki handicap.
Materiał, który trafił na „Pillar Without Mercy”, dość długo czekał na publikację, ponieważ nagrany został pomiędzy lutym a sierpniem ubiegłego roku. Najważniejsze jednak, że ostatecznie ujrzał światło dzienne. Płyta zawiera sześć (trwających, bez kilku minut, godzinę) kompozycji – długich i majestatycznych, nastrojowych i hipnotycznych, niewyobrażalnie wprost smutnych i obezwładniających. Jak na doom metal z prawdziwego zdarzenia przystało! Bo to właśnie ten styl stanowi punkt wyjścia do wszystkich poszukiwań muzycznych formacji. W dokonaniach Deveykus można więc dostrzec inspiracje klasyką tego gatunku (vide Candlemass, Trouble, Cathedral czy Solitude Aeturnus), chociaż Amerykanom mimo wszystko bliżej jest do jego bardziej eksperymentalnego oblicza. Blacksberg & Co. nie stronią bowiem od nawiązań do ambientu i drone metalu, hołdują też dźwiękowemu minimalizmowi. To wszystko zbliża ich ku takim formacjom jak Earth Dylana Carlsona czy Sunn O))) Stephena O’Malleya. By jednak mieć w miarę pełny obraz tego, co funduje swoim słuchaczom Deveykus, należy jeszcze ów drone doom podrasować free jazzem i muzyką folkową, w tym konkretnym przypadku o proweniencji chasydzkiej.
Otwierająca album kompozycja „Wordless Ecstasy” zaczyna się od potężnie brzmiącej sekcji rytmicznej, której na planie pierwszym partneruje puzon, natomiast z dalekiego tła docierają dźwięki gitary. I tak jest przez prawie dziewięć minut. Choć w utworze tym nie dzieje się wiele, robi on ogromne wrażenie – przede wszystkim swym bezbrzeżnie smutnym klimatem. To muzyka, która idealnie pasowałaby jako ilustracja do sceny filmowego pogrzebu. Jeśli oczywiście reżyser nie uznałby, że jest zanadto dołująca. „Contraction of Infinite Light”, chociaż jest równie długie, ma trochę inny charakter – brzmi nieco lżej, co może być skutkiem bardziej wyeksponowanej gitary. Poza tym też puzon pojawia się nieco później i po raz pierwszy serwuje słuchaczom konkretną, mimo że spowolnioną do granic wytrzymałości, melodię. Kontrast dla niej stanowią dwie biegnące w tle ścieżki gitarowe – Millevoi odpowiada za minimalistyczne sprzężenia, Fruchter natomiast za brzmienia akustyczne. W dalszej części pojawia się też solówka Millevoia. Niech jednak nikt nie oczekuje partii w stylu Joe Satrianiego czy Steve’a Morse’a, muzykowi Deveykus nie zależy bowiem ani na zgrabnej melodyjce, ani na udowodnieniu własnego kunsztu, lecz na stworzeniu ściany dźwięku, przez którą ostatecznie przebije się nieśmiertelny puzon Blacksberga.
„Vision of the Chariot” zaczyna się od grających tę samą melodię gitary i puzonu. Oba instrumenty brzmią potężnie; najpierw prowadzą ze sobą dialog, potem ich drogi się rozchodzą, puzon zostaje potraktowany jako instrument rytmiczny, gitara natomiast wybija się na plan pierwszy, by po raz kolejny uraczyć słuchaczy solówką – tym razem dużo bardziej, choć jeszcze nie całkiem, klasyczną. Najbardziej zapadającym w pamięć fragmentem płyty jest „In the Left Hand Lies the Great Fire” – głównie dlatego, że lider stawia tym razem przede wszystkim na wyeksponowanie pięknej, pełnej melancholii melodii ludowej. Sekcja rytmiczna wciąż jednak dba o odpowiedni majestat utworu, a gitarzyści w tym czasie bezlitośnie świdrują uszy przenikliwymi dźwiękami. Szczęśliwie nad wszystkim króluje podniosły puzon; w finale Blacksberg gra zaś solówkę, którą, gdyby to była trąbka lub saksofon, spokojnie mógłby wykorzystać w jednej ze swoich produkcji freejazzowych. W części pierwszej „Four Worlds of Creation” zespół odbywa podróż do krainy ambientu i noise’u. Praktycznie przez połowę liczącego sobie ponad jedenaście minut utworu słychać jedynie sprzężenia gitar i basu; bardzo późno z tej dźwiękowej kakofonii wyłania się jakakolwiek melodia. Ale i tak na krótko. Początek części drugiej zaskakuje z kolei psychodeliczną, mocno kwasową gitarą; za element nietypowy należy też uznać solówkę na perkusji – widać koledzy zlitowali się nad Elim Litwinem i postanowili także jemu dać „pięć minut” (w rzeczywistości trochę mniej) na udowodnienie, że umiejętności ma nieprzeciętne. Później następuje powrót do tego, co dominowało w utworze wcześniejszym, z tą różnicą, że teraz zgodnie pogrążają słuchaczy w chaosie puzonista, gitarzyści i basista. Aż wszystkich godzi… cisza. Która zapada na początku ósmej minuty utworu. Od tej pory do samego końca wybrzmiewają już tylko, dobiegające zrazu z bardzo dalekiego, potem nieco bliższego planu, przeróżne dziwne dźwięki.
Można się zastanawiać, dlaczego członkowie zespołu Deveykus wybrali właśnie doom metal jako, ich zdaniem, najlepszy środek służący do propagowania muzyki klezmerskiej. Odpowiedź, wbrew pozorom, nie jest jednak wcale taka trudna. Jej funeralny charakter wpisuje się bowiem w historię narodu żydowskiego, a zwłaszcza jego odłamu chasydzkiego – z jego mistycyzmem i mesjanizmem, z zamiłowaniem do kabały. Świat bogobojnych chasydów – tak licznych w Polsce jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, z niezwykłą przenikliwością wielokrotnie portretowanych w powieściach braci Singerów, Israela Joszuy („Josie Kałb”, 1932) oraz Isaaka Bashevisa („Szatan w Goraju”, 1935; „Urząd mojego ojca”, 1966) – już przecież nie istnieje, został pogrzebany wraz z drugą wojną światową. Wisi więc nad nimi swoiste piętno śmierci – okrutnej, choć niezasłużonej. Dostojność muzyki Deveykus wydaje się tym samym pod wieloma względami idealnym dla nich hołdem.
koniec
4 sierpnia 2013
Skład:
  • Dan Blacksberg – puzon
  • Nick Millevoi – gitara elektryczna
  • Yoshie Fruchter – gitara elektryczna
  • Johnny DeBlase – gitara basowa
  • Eli Litwin – perkusja

Komentarze

04 VIII 2013   11:11:42

Dzięki za recenzję, ogromnie jestem ciekaw tego projektu - takiego połączenia jeszcze nie znałem.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

W starym domu nie straszy
Sebastian Chosiński

2 V 2024

Choć szwedzki pianista Adam Forkelid aktywny jest na scenie jazzowej od dwóch dekad, „Turning Point” to dopiero czwarte wydawnictwo, na którego okładce ukazuje się jego nazwisko. Mimo że płyt nagrał przecież znacznie więcej. Wszystkie utwory, jakie znalazły się na najnowszym krążku, są jego autorstwa, ale w ich nagraniu wspomogli go trzej inni doświadczeni artyści.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Wydany przed dwoma laty jazzowo-ambientowy album „Ghosted” Orena Ambarchiego, Johana Berthlinga i Andreasa Werliina był dla mnie nadzwyczaj miłym zaskoczeniem. Dlatego z wielkimi oczekiwaniami przystępowałem do odsłuchu jego kontynuacji. I tu również czekało mnie zaskoczenie, choć niekoniecznie takie, na jakiej liczyłem. Ale w końcu nie wszystko – na to, co dobre – musi powalać nas na kolana, prawda?

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.