Tu miejsce na labirynt…: Uwaga! Hera uzależnia! [Hera, Hamid Drake „Seven Lines” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Czy to jest najlepsza polska płyta jazzowa 2013 roku? W każdym razie nikt nie powinien być zaskoczony, jeżeli taki właśnie laur zostanie jej przyznany. „Seven Lines” – trzeci album (i trzeci koncertowy) prowadzonej przez klarnecistę Wacława Zimpla formacji Hera, na którym gościnnie usłyszeć można legendarnego perkusistę amerykańskiego Hamida Drake’a – to prawdziwe arcydzieło jazzu improwizowanego.
Tu miejsce na labirynt…: Uwaga! Hera uzależnia! [Hera, Hamid Drake „Seven Lines” - recenzja]Czy to jest najlepsza polska płyta jazzowa 2013 roku? W każdym razie nikt nie powinien być zaskoczony, jeżeli taki właśnie laur zostanie jej przyznany. „Seven Lines” – trzeci album (i trzeci koncertowy) prowadzonej przez klarnecistę Wacława Zimpla formacji Hera, na którym gościnnie usłyszeć można legendarnego perkusistę amerykańskiego Hamida Drake’a – to prawdziwe arcydzieło jazzu improwizowanego.
Hera, Hamid Drake ‹Seven Lines›Utwory | | CD1 | | 1) Sounds of Balochistan | 15:45 | 2) Roofs of Kyoto | 17:37 | 3) Temples of Tibet | 14:59 | 4) Afterimages | 17:34 | 5) Recalling Russia | 03:47 |
Klarnecista Wacław Zimpel uznawany jest obecnie za jednego z najzdolniejszych jazzmanów europejskich młodego pokolenia i każdą kolejną płytą (a nagrywa ich sporo) udowadnia, że pokładane w nim nadzieje nie spalają na panewce. Urodził się w stolicy Wielkopolski w 1983 roku; ukończył poznańską Akademię Muzyczną imienia Ignacego Jana Paderewskiego, a następnie podjął studia w Hochschule für Musik Und Teather w Hanowerze (w obu przypadkach w klasie klarnetu). Od połowy ubiegłej dekady jest niezwykle aktywny na scenie jazzowej – grywa z muzykami polskimi, europejskimi i amerykańskimi; jednym formacjom lideruje, w innych ogranicza się do, niekiedy równie istotnej, roli akompaniatora. W każdym przypadku ze swoich zadań wywiązuje się na medal. W swojej dyskografii ma już prawie dwadzieścia albumów. Z triem The Light, które współtworzą kontrabasista Wojciech Traczyk i perkusista Robert Rasz, wydał „The Light” (2007) i „Afekty” (2009); w duecie z bębniarzem Timem Daisy – album „Four Walls” (2008), a w międzynarodowym kwartecie Undivided (skład uzupełniają: pianista Bobby Few, kontrabasista Mark Tokar i perkusista Klaus Kugel) – „The Passion” (2010) i koncertowy krążek „Moves Between Clouds” (2011). Od 2010 roku Zimpel udziela się również w kwartecie, względnie kwintecie klarnetowym Mikołaja Trzaski IRCHA, który do tej pory opublikował trzy płyty: „Lark Uprising” (2010), „Watching Edvard” (2011) oraz „Zikarok – Zeifanai” (2012). W tym samym czasie poznaniak nawiązał także współpracę z jedną z największych gwiazd współczesnego free jazzu, saksofonistą Kenem Vandermarkiem, z którym najpierw stworzył Reed Trio (do składu dokooptowali Trzaskę), znane z albumu „Last Train to the First Station” (2010), a następnie zasilił szeregi kierowanego przez Amerykanina zespołu Resonance. Z tym ostatnim nagrał, jak dotąd, dwa krążki: „Kafka in Flight” (2011) i „What Country Is This?” (2012). Szczególnie udany był jednak dla Zimpla mijający rok, znaczony trzema kolejnymi świetnymi wydawnictwami: płytą „Mikołaj Trzaska gra Różę” (zawierającą koncertowe wykonania muzyki stworzonej na potrzeby filmu Wojciecha Smarzowskiego), opublikowanym przez For Tune „Stone Fog”, który artysta podpisał nazwą Wacław Zimpel Quartet (grają w nim też pianista Krzysztof Dys oraz tworzący sekcję rytmiczną Christian Ramond i znany już z Undivided, Klaus Kugel) oraz trzecią produkcją… Hery. Hera wyrosła w ostatnich latach na najważniejszy band prowadzony przez Zimpla. I trudno się temu dziwić – sukcesy festiwalowe i nade wszystko album nagrany wespół z Hamidem Drakiem sprawiły, że nazwa stała się rozpoznawalna nie tylko nad Wisłą. A początek zespołu był dość niezwykły. Zimpel wpadł na pomysł jego utworzenia podczas podróży po Sycylii, kiedy zwiedzał świątynię poświęconą Herze, greckiej bogini niebios, opiekunce rodziny i patronce macierzyństwa. To miejsce miało również wpływ na obrany przez klarnecistę styl muzyczny; z góry założył on bowiem, że nowa formacja powinna wykraczać poza ramy zwyczajowo pojętego free jazzu (to brzmi nieomal jak oksymoron!), że powinna sięgać do tradycji ludowych i religijnych, do folkloru i tak zwanej world music. Na debiutancką płytę grupy, zatytułowaną po prostu „Hera” (2010), trafił koncert zagrany – to nie żart – 1 kwietnia 2009 roku w klubie „Alchemia” na krakowskim Kazimierzu. Na scenie oprócz lidera pojawili się jeszcze: saksofonista (sopranowy i tenorowy) Paweł Postaremczak (znany z projektu Affinity), kontrabasista Ksawery Wójciński (zaangażowany też w działalność Nuntium) oraz bębniarz Paweł Szpura (który później pojawił się również w szeregach Cukunft). Od tego momentu skład kwartetu nie uległ zasadniczej zmianie, co najwyżej był poszerzany o zaproszonych gości. Dwa lata temu ukazał się drugi krążek Hery – „Where My Complete Beloved Is” – który zarejestrowano podczas dwóch występów na Scenie na Piętrze w Poznaniu (18 i 19 kwietnia 2011 roku). Muzyka zespołu zyskała jeszcze bardziej folkowe oblicze, czemu przysłużyły się dwie zaproszone artystki: perkusjonalistka Sara Kałużna oraz grająca na fisharmonii i śpiewająca Maniucha Bikont. To, co najlepsze, miało jednak dopiero nadejść. Na ubiegłoroczną edycję festiwalu Krakowska Jesień Jazzowa (promującego przede wszystkim muzyków z kręgu jazzu improwizowanego) organizatorzy zaprosili DKV Trio, tworzone między innymi przez Kena Vandermarka i Hamida Drake’a. Zimpel uznał, że to być może jedyna okazja, aby zaprosić do wspólnych nagrań słynnego amerykańskiego perkusistę (wieloletniego współpracownika Freda Andersona, Williama Parkera i Petera Brötzmanna) i złożył mu odpowiednią propozycję, która została przyjęta. W efekcie 1 listopada 2012 roku Hera poszerzona o kilku muzyków, w tym właśnie Drake’a, pojawiła się na scenie krakowskiego Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, aby zagrać jako suport DKV Trio. Koncert był rejestrowany i ostatecznie został, nakładem poznańskiego Multikulti Project, opublikowany na albumie „Seven Lines”. Poza Drakiem i klasycznym składem Hery – a więc kwartetem: Zimpel, Postaremczak, Wójciński i Szpura – z zespołem zagrali jeszcze gitarzysta Raphael Rogiński (na co dzień liderujący formacjom Cukunft i Shofar) oraz obsługujący lirę korbową (hurdy-gurdy) Maciej Cierliński (przed laty współtwórca Yerba Mater, znany też z nagrań Kapeli ze Wsi Warszawa i Hey). Na program koncertu złożyło się sześć kompozycji; niestety, jedna z nich nie zmieściła się już na kompakcie. Te, które miały szczęście, składają się na prawie – bez kilkunastu sekund – siedemdziesięciominutową niezwykłą ucztę muzyczną, która pozostawia po sobie absolutnie niezapomniane wspomnienie. Płytę otwiera kompozycja Wacława Zimpla „Sounds of Balochistan”, w której – co sugeruje już sam tytuł – wykorzystał on motyw dźwiękowy rodem z Beludżystanu (a więc krainy historyczno-geograficznej rozciągającej się na pograniczach Iranu, Pakistanu i Afganistanu). Z wyciszenia dochodzą do słuchaczy brzmienia liry korbowej, która wprowadza ich w swoisty trans – i to odczucie dominować będzie praktycznie do ostatniej nuty na albumie. Dopiero po kilku minutach do Cierlińskiego dołączają kolejni muzycy – sekcja rytmiczna i, na razie obecni na dalszym planie, klarnecista i saksofonista. Z wolna jednak to właśnie oni przejmują pałeczkę pierwszeństwa, sprawiając, że ten folkowy kawałek nabiera charakteru czysto freejazzowego. Zimpel i Postaremczak pozwalają sobie na mocno odjechane solówki grane w tym samym czasie; aby zaś całość nie rozjechała się dokumentnie, czuwają Wójciński i Szpura wspomagani przez Hamida Drake’a, który tutaj udziela się na bębnie obręczowym. W ostatniej części przychodzi też pora na partię gitary; Rogiński nie ma zamiaru ograniczać swej wyobraźni muzycznej, funduje więc solo, którego nie powstydziliby się mistrzowie fusion. Finał utworu robi piorunujące wrażenie, w dużej mierze dzięki dialogowi nawiązanemu przez gitarzystę z klarnecistą. Nie mniej intrygującą wycieczką w czasie i przestrzeni jest numer zatytułowany „Roofs of Kyoto” – kolejne dzieło lidera, tym razem wzorowane na melodii japońskiej tradycji gagaku. Pikanterii nagraniu dodaje fakt, że typowe dla Dalekiego Wschodu brzmienia zespół uzyskuje, stosując klasyczne instrumentarium jazzowe. I tak zamiast fletów ryūteki i oboju hichiriki mamy klarnety i saksofony, a zamiast lutni biwa i cytry koto – gitarę elektryczną. Instrumentami przewodnimi są dęciaki, które początkowo tworzą potężną ścianę dźwięku, by następnie zaskoczyć w stu procentach improwizowanymi pasażami. Mniej więcej w połowie kompozycji na „polu bitwy” pozostają jedynie perkusiści (Szpura i Drake) – i jest to bardzo energetyczny fragment całego krążka. Gdy docierają oni do końca tego odcinka podróży, rozlegają się sprzężenia fisharmonii, która delikatnie wyprowadza na plan pierwszy klarnet. Finał ponownie miażdży – grane ostinato przejmujące partie dęciaków wdzierają się tak głęboko w świadomość, że długo nie można ich zapomnieć. Zresztą po co zapominać muzykę tak piękną w swym smutku! „Temples of Tibet” to przede wszystkim prezent od gościa zza Oceanu – tradycyjna modlitwa tybetańska oparta na melodii zrodzonej w głowie Hamida Drake’a. Transowa sekcja rytmiczna – aż trudno uwierzyć w to, że Wójciński i Drake nie grają ze sobą od wielu lat! – idealnie podkreśla natchniony, bliski ekstazy religijnej śpiew Amerykanina. To jego kawałek, od początku do końca; dlatego nawet partie solowe saksofonu tenorowego i klarnetu schowane są na dalszym planie. Zimpel jednak szybko, bo już w następnym kawałku – „Afterimages” (notabene własnego autorstwa) – rekompensuje sobie z nawiązką to chwilowe usunięcie w cień. Swoją drogą, to najbardziej melodyjny numer na „Seven Lines”, gdyby nawet nazwać go „tanecznym” – muzycy też nie mogliby się obrazić. Ale tak jest tylko do czasu. Gdy klarnet wdaje się w coraz ostrzejszą z biegiem czasu „dyskusję” z saksofonem, kompozycja Zimpla przechodzi swoistą metamorfozę – od jazzu awangardowego, poprzez motoryczne fusion (spod znaku Mahavishnu Orchestra), aż po transowe world music (mogące kojarzyć się z dokonaniami Osjanu). Całość wieńczy natomiast rockowe solo Raphaela Rogińskiego. Cóż więcej można na temat tej kompozycji dodać. Chyba tylko to, że jest ona najprawdziwszym arcydziełem free- i jazzrockowej improwizacji. Zamykający krążek, niespełna czterominutowy, utwór „Recalling Russia” ma w zasadzie do spełnienia jedno zadanie – wyciszyć emocje i przygotować słuchaczy do pogodzenia się z myślą, że to już – niestety! – koniec. Ale przecież zawsze można odpalić płytę od nowa – i tak w nieskończoność. Bo Hera piekielnie uzależnia! Skład: Wacław Zimpel – klarnet, klarnet altowy, fisharmonia Paweł Postaremczak – saksofon tenorowy, saksofon altowy, fisharmonia Raphael Rogiński – gitara Ksawery Wójciński – kontrabas Paweł Szpura – perkusja (prawy kanał) gościnnie: Hamid Drake – perkusja (lewy kanał), bęben obręczowy, śpiew Maciej Cierliński – lira korbowa
|