Lubię takie wydawnictwa! Które ukazują się znienacka. Bez szumnych zapowiedzi i wielotygodniowego oczekiwania. I które od pierwszego przesłuchania oczarowują. Na koncertowym krążku kwartetu perkusisty Bartłomieja Olesia usłyszeć można przede wszystkim prapremierę jego suity „Eleven Phrases”. Nic więc dziwnego, że to właśnie ona dała tytuł całemu albumowi.
Tu miejsce na labirynt…: Opus magnum
[Bartłomiej Oleś Quartet „Eleven Phrases. Live in CSK” - recenzja]
Lubię takie wydawnictwa! Które ukazują się znienacka. Bez szumnych zapowiedzi i wielotygodniowego oczekiwania. I które od pierwszego przesłuchania oczarowują. Na koncertowym krążku kwartetu perkusisty Bartłomieja Olesia usłyszeć można przede wszystkim prapremierę jego suity „Eleven Phrases”. Nic więc dziwnego, że to właśnie ona dała tytuł całemu albumowi.
Bartłomiej Oleś Quartet
‹Eleven Phrases. Live in CSK›
Utwory | |
CD1 | |
1) Introduction | 00:50 |
2) Cousin Paul | 08:30 |
3) Eleven Phrases | 49:08 |
4) BO’s Therapy | 11:52 |
Bracia Olesiowie – kontrabasista Marcin i perkusista Bartłomiej – to od wielu lat gwarancja najwyższej jakości. Nic więc dziwnego, że jako sekcja rytmiczna są rozchwytywani przez najwybitniejszych polskich (i nie tylko) artystów (około)jazzowych. Wystarczy wspomnieć chociażby o ich wspólnych nagraniach z nieżyjącym już Andrzejem Przybielskim („
Short Farewell: The Lost Session”), z Jorgosem Skoliasem („
Sefardix”, „
Maggid”), Antonim „Ziutem” Gralakiem („
Primitivo”) czy Dominikiem Strycharskim („
Koptycus”). Ostatnio jednak tak się składa, że najwięcej radości sprawiają mi ich płyty publikowane znienacka, wcześniej niezapowiadane, wydawane własnym sumptem bądź przez instytucje, które na co dzień niekoniecznie zajmują się takimi sprawami. Tak było przed dwoma laty w przypadku reinterpretacji materiału „
Komeda Ahead”, w którego nagraniu wziął udział wibrafonista Bartosz Pieszka, tak jest i teraz z wydanym przed miesiącem albumem – również koncertowym – „Eleven Phrases”.
Pod koniec ubiegłego roku Bartłomiej Oleś zaskoczył swoich wielbicieli płytą „Cat’s Songs – 17 Haiku for Piano”, której był kompozytorem, ale na której nawet nie zagrał. Wszystkie utwory stworzone przez perkusistę wykonała bowiem – co zapowiada już sam tytuł wydawnictwa, na fortepianie – Mira Opalińska. Jak się jednak okazało, nie był to jedyny przygotowywany w tamtym czasie materiał z muzyką Bartłomieja. W czwartek 14 grudnia, zaledwie kilka dni po oficjalnej premierze „Cat’s Songs”, w towarzystwie swojego brata Marcina, wspomnianego już wibrafonisty Bartosza Pieszki oraz saksofonisty altowego Bartłomieja Prucnala (między innymi
New Bone i N S I Quartet) zagrał on – pod szyldem Bartłomiej Oleś Quartet – koncert w lubelskim Centrum Spotkania Kultur, podczas którego zaprezentował najambitniejsze, jak dotychczas, swoje dzieło – suitę freejazzową „Eleven Phrases”.
Sam artysta wspomina, że praca nad suitą zajęła mu ponad dwadzieścia lat. Że komponując ją, inspirował się dziełami wielkich mistrzów światowego jazzu improwizowanego: od Johna Coltrane’a (i jego „A Love Supreme”, 1965), poprzez Sonny’ego Rollinsa (vide „Freedom Suite”, 1958) i Dona Cherry’ego („Complete Communion”, 1966), aż po Chicka Coreę („Three Quartets”, 1981). Skoro więc Bartłomiej Oleś postawił sobie tak wysokie wymagania, nie ma się co dziwić, że tak długo dopieszczał każdy szczegół. Aż w końcu uznał, że jest gotowy, aby zaprezentować dzieło w całości słuchaczom – najpierw koncertu, a następnie tym wszystkim, którym uda się dotrzeć do zawierającej go płyty, której wydawcą jest organizator występu, czyli Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Mam tylko nadzieję, że to nie sprawi, iż zasięg tej produkcji będzie z tego powodu ograniczony, ponieważ zasługuje ona na szczególną uwagę.
Tytułowa, trwająca niemal pięćdziesiąt minut, suita jest centralną częścią albumu, ale nie jedyną. Poprzedza ją „Cousin Paul”, natomiast puentuje – „BO’s Therapy”. W sumie, nie licząc nieco chaotycznej zapowiedzi koncertu (ukrytej pod trackiem „Introduction”), jest to niemal siedemdziesiąt minut muzyki. Dodam: ponad godzina niezwykłej jazzowej podróży, która nikogo nie pozostawi obojętnym. Podczas której niejednokrotnie poczujecie ogromne emocje, a wzruszenie chwyci Was za gardło tak mocno, że nie będziecie w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Jak się bowiem okazuje, Bartłomiej Oleś jest nadzwyczaj utalentowanym twórcą, który z równą biegłością komponuje dzieła bardzo intensywne i energetyczne, co nastrojowe. Na dodatek w Bartoszu Pieszce – bo o bracie nie ma w ogóle co wspominać, byłoby to bowiem banałem – znalazł idealnego współtowarzysza swoich artystycznych peregrynacji. A teraz jeszcze dołączył do nich prawdziwy mistrz klimatu w osobie Bartłomieja Prucnala.
„Cousin Paul” jest znakomitym wprowadzeniem – chętnie nazwałbym ten fragment płyty introdukcją, gdyby nie fakt, że trwa on… ponad osiem minut – do tytułowej suity. Otwiera go grający rzewną melodię smyczkiem na kontrabasie Marcin Oleś, następnie dołącza do niego wibrafonista, po kolejnych kilkudziesięciu sekundach – perkusista i dopiero na końcu melduje się na pokładzie saksofonista. Każdy z nich wpisuje się w narrację zapoczątkowaną przez Marcina, w efekcie, kiedy już rozbrzmiewa cały kwartet, mamy do czynienia z jazzem niezwykle emocjonalnym i nastrojowym, płynącym hipnotycznie i coraz głębiej zasysającym uwagę słuchacza. Czy gdzieś zostało napisane bądź powiedziane, że free jazz nie może być po prostu PIĘKNY? Zatem – jest! „Cousin Paul” – w dużej mierze za sprawą Prucnala – urzeka zaklętą w dźwiękach saksofonu tęsknotą.
Suita tytułowa – opus magnum Bartłomieja Olesia – choć złożona z licznych improwizacji, jest dziełem gruntownie przemyślanym, wielowątkowym i mającym wewnętrzny nerw. Słyszymy w niej chyba wszystkie możliwe konfiguracje instrumentalne: popisy solowe, dialogi, fragmenty zagrane w tercecie i oczywiście – w kwartecie. Stylistycznie kompozytor nawiązuje głównie do jazzu improwizowanego z lat 60. ubiegłego wieku (vide Coltrane, Cherry), choć wyłuskać można również fragmenty hardbopowe i awangardowe. Autor dba także o różnorodność przekazu. Pojawiają się więc momenty nastrojowe (i te bezsprzecznie są dominującymi) przetykane jednak intensywniejszymi improwizacjami; chwile subtelnego wyciszenia sąsiadują z kolei z akcentami mocniejszymi (za które najczęściej odpowiada właśnie perkusista). Clou utworu są natomiast solówki wszystkich czterech instrumentalistów, zazębiające się ze sobą, twórczo rozwijające pomysły poprzedników.
Nadzwyczajne wrażenie pozostawiają po sobie nade wszystko partie wibrafonu. Nie zawaham się stwierdzić, że Bartosz Pieszka jest obecnie jednym z najznamienitszych wibrafonistów na Starym Kontynencie, godnym następcą zarówno mającego już status legendy, zmarłego przed sześcioma laty
Jerzego Miliana, jak i jego wiernego ucznia Bernarda Maselego, z którym współpracował zresztą przy projekcie „
Good Vibes of Milian”. Pieszkę bez wątpliwości można określić mianem wirtuoza, ale to w pewnym stopniu sugerowałoby, że skupia się on na technicznej ekwilibrystyce, podczas gdy, jak mało kto, potrafi on czarować dźwiękami. Jest raczej jak malarz-abstrakcjonista, który w pierwszej kolejności posiadł pełnię wiedzy i umiejętności pozwalających mu na tworzenie dzieł na wskroś realistycznych tylko po to, by móc wspiąć się wyżej. Znacznie wyżej. Mając na dodatek obok siebie artystów tej miary, co bracia Olesiowie i Prucnal, jego atuty eksponowane są jeszcze bardziej.
Abyście jednak nie pomyśleli, że saksofonista i sekcja rytmiczna gra głównie na Pieszkę, dodam, że on równie lojalnie oddaje swój talent na usługi kolegów. Gdy któryś z nich wybija się na plan pierwszy, wibrafonista skupia się wówczas na budowaniu odpowiednio lirycznego tła. Nie dziwi więc, że „Eleven Phrases” parokrotnie przerywane jest rzęsistymi oklaskami publiczności. Album wieńczy ponad dziesięciominutowa, zaczynająca się od Milianowskiej w duchu partii wibrafonu, kompozycja „BO’s Therapy”, do którego niebawem dołącza saksofon Prucnala. Całość utworu oparta jest praktycznie na dialogach tych dwóch instrumentów, które na przemian snują swoje poetyckie opowieści. Aż do wyciszenia… Aż do finałowych oklasków… W każdym z nas – taką przynajmniej mam nadzieję – tkwi romantyk. W niektórych przypadkach głęboko ukryty pod grubą skórą, w innych z sercem i duszą na wierzchu. Muzyka kwartetu Bartłomieja Olesia jest w stanie tych pierwszych okiełznać, uczynić bardziej otwartymi na świat i drugiego człowieka, tym drugim natomiast – przynieść ukojenie i zapomnienie od często mocno im doskwierającej codzienności.
Skład:
Bartłomiej Prucnal – saksofon altowy
Bartosz Pieszka – wibrafon
Marcin Oleś – kontrabas
Bartłomiej Oleś – perkusja, muzyka