Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu stałego lądu [Roy Paci, CorLeone „Blaccahénze” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Roy Paci to wyjątkowo niespokojny duch. Zaczął grać jazz, mając lat trzynaście; później wyemigrował do Ameryki Południowej i Afryki. Po powrocie do kraju angażował się w przeróżne projekty muzyczne, w których grał ska, folk, awangardę i post-punk. Powołał też do życia dwie własne formacje – Aretuska i CorLeone. Z tą drugą gra free jazz połączony z hardcore’em i heavy metalem. Kto nie wierzy, powinien koniecznie sięgnąć po album „Blaccahénze”.
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu stałego lądu [Roy Paci, CorLeone „Blaccahénze” - recenzja]Roy Paci to wyjątkowo niespokojny duch. Zaczął grać jazz, mając lat trzynaście; później wyemigrował do Ameryki Południowej i Afryki. Po powrocie do kraju angażował się w przeróżne projekty muzyczne, w których grał ska, folk, awangardę i post-punk. Powołał też do życia dwie własne formacje – Aretuska i CorLeone. Z tą drugą gra free jazz połączony z hardcore’em i heavy metalem. Kto nie wierzy, powinien koniecznie sięgnąć po album „Blaccahénze”.
Roy Paci, CorLeone ‹Blaccahénze›Utwory | | CD1 | | 1) Cinematic Conventions of Murder | 08:36 | 2) Moshpit Comedy | 06:29 | 3) Lookin’ for Work | 04:36 | 4) Double Threesome | 03:37 | 5) Umuntu Ngumuntu Ngabantu | 07:13 | 6) Tromba L’oeil [Reloaded] | 05:21 | 7) Budstep Infected | 04:57 |
Niełatwo pojąć ścieżki, którymi chadza wyobraźnia muzyczna Roya Paciego. Gdyby jego karierę przełożyć na język filmu, mielibyśmy do czynienia z surrealistycznym obrazem, charakteryzującym się częstymi zmianami tempa akcji i jej zwrotami tak karkołomnymi, że krytycy dostawaliby potwornego bólu głowy. Kim jest ów człowiek, dla którego nie ma żadnych granic, których nie dałoby się przekroczyć? Naprawdę na imię ma Rosario; urodził się we wrześniu 1969 roku w miejscowości Augusta niedaleko Syrakuz na Sycylii. Mając lat dziesięć, zaczął grać na fortepianie, trzy lata później przerzucił się jednak na trąbkę i został muzykiem jazzowym. Jako nastolatek grywał w najbardziej znanych klubach we Włoszech, aż wreszcie w 1990 roku zdecydował się ruszyć w świat. Początkowo zakotwiczył w Ameryce Południowej; mieszkał w Urugwaju, Argentynie i Brazylii, gdzie poznawał miejscową muzykę folkową. Następnie przeniósł się na Wyspy Kanaryjskie, a ostatecznie – do Senegalu. Liczne podróże odcisnęły na Royu bardzo silne piętno; w jego twórczości do dzisiaj można bez trudu odnaleźć przeróżne wpływy. Po powrocie do ojczyzny związał się ze sceną niezależną. Jako muzyk sesyjny i koncertowy wspomagał swoim talentem między innymi folkowców z Mau Mau, rockmenów z Negrity, jazzową orkiestrę dętą Banda Ionica, a nawet Mike’a Pattona („Mondo Cane”, 2010). Usłyszeć go można także na albumach Manu Chao oraz holenderskiej anarcho-postpunkowej grupy The Ex, z którą grywa po dziś dzień. Ważnym krokiem – w kontekście późniejszej kariery Paciego – były wspólne nagrania z awangardowymi zespołami freejazzowymi Zu („Bromio”, 1998) oraz Conjura („Conjura”, 1999). W 2002 roku Roy utworzył własny band, a nazwał go Aretuska. Formacja nagrała, jak do tej pory, pięć płyt studyjnych z premierowym materiałem – „Baciamo le mani” (2002), „Tuttappusto” (2003), „Parola d’onore” (2005), „SuoNoGlobal” (2007) i „Latinista” (2010) – na których usłyszeć można swoistą mieszankę ska, calypso, swingu i tradycyjnego sycylijskiego folku i jazzu. Ale i to nie zaspokoiło apetytu ambitnego Sycylijczyka, dlatego w połowie ubiegłej dekady sformował jeszcze jeden skład, który ochrzcił – co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę to, skąd pochodzi – CorLeone. Z nową grupą postanowił grać muzykę bardzo daleką od tego, co proponował pod szyldem Aretuska; skupił się bowiem przede wszystkim na jazzie awangardowym. W pierwszym składzie zespołu, poza Pacim, znaleźli się: klarnecista i saksofonista Carlo Dato, waltornista Sebastiano Bell’Arte, puzonista Giorgio Giovannini, kontrabasista Luigi Mosso, gitarzysta basowy Vincenzo Vasi oraz perkusista Mirko Sabatini. W tym zestawieniu nagrana została płyta „Wei-Wu-Wei” (2005). Z jakiegoś powodu jednak CorLeone nie zrobiło wówczas kariery – albo muzyka nie trafiła w swój czas, albo lider wciąż był zbyt zaangażowany w funkcjonowanie Aretuski. W każdym razie do swego bardziej awangardowego oblicza Roy Paci powrócił dopiero po siedmiu latach. W nowym składzie formacji nie znalazł się żaden muzyk, który wziął udział w realizacji debiutu. Tym razem u boku Sycylijczyka pojawili się: saksofonista altowy Guglielmo Pagnozzi, saksofonista barytonowy Marco Motta, gitarzysta Alberto Capelli, basista Marco Pettinato (okazjonalnie obsługujący również syntezatory) oraz bębniarz Andrea Vadrucci. Wcześniej na włoskim rynku muzycznym dali się poznać głównie Pagnozzi (w duecie z pianistą Fabrizio Puglisi) oraz Capelli (w zespole Eyvinda Kanga i freejazzowej formacji Atman). Nowe CorLeone pofatygowało się do studia i „wypichciło” tam album zatytułowany „Blaccahénze”, który światło dzienne ujrzał w lutym 2013 roku nakładem, należącej do Roya Paciego, firmy Etnagigante. O tym, czego można spodziewać się po zawartej na płycie muzyce, mówi już co nieco okładka, będąca wariacją na temat obwoluty „Tutu” Milesa Davisa. Choć nie tylko w geniuszu trąbki należy upatrywać inspiracji dla muzyków z Półwyspu Apenińskiego, ponieważ równie dobrze można by wskazać palcem na Ornette’a Colemana, Johna Coltrane’a, jak i The Ex bądź klasyczne zespoły… heavymetalowe. Piorunująca mieszanka, prawda? Ale jeśli weźmie się pod uwagę, jak wyglądało wcześniejsze życie – na scenie i poza nią – lidera CorLeone, chyba niczemu nie należy się dziwić. Album otwiera najdłuższa w całym zestawieniu kompozycja „Cinematic Conventions of Murder” – i jest to bardzo mocne uderzenie w uszy słuchacza. Choć zaczyna się dość niepozornie – od delikatnej partii perkusji – z czasem dochodzi jednak gitara i tworzące potężną ścianę dźwięku instrumenty dęte (trąbka i dwa saksofony). Dzięki temu utwór brzmi wyjątkowo majestatycznie, niemal doommetalowo, o co dba również motoryczna sekcja rytmiczna. Na jej tle pojawiają się też kolejne solówki – raz saksofonowa, to znów gitarowa. W końcówce zespół włącza natomiast kolejny bieg, co oznacza tyle, że najpierw mamy do czynienia z fragmentem czysto freejazzowym, by ostatecznie pożegnać się w klimacie punkowo-hardcore’owym. Sporo trzeba mieć odwagi, talentu i pewności siebie, aby zaserwować taki stylistyczny misz-masz i – co najistotniejsze – wyjść z tego obronną ręką. W „Moshpit Comedy” CorLeone ponownie bawi się częstymi zmianami tempa i stylistyki. Po otwierającej utwór jazzrockowej partii gitary robi się trochę bardziej przewidywalnie, ale gdy do akcji wkraczają dęciaki, znów zaczyna się jazda na całego. Gitarzysta (Capelli) wdaje się w dyskurs z trębaczem (Paci), który ostatecznie okazuje się w tym pojedynku zwycięzcą. Ale nie na długo. Wszystkich godzi bowiem zapadająca na kilka sekund cisza, po której następuje fragment „unplugged” – trąbka i saksofony przecierają zaś szlak gitarze akustycznej, zabierającej słuchacza w ponad minutową podróż do krajów Ameryki Południowej (w klimacie latino). Jest to w pewnym sensie zapowiedź kolejnego utworu – bardzo spokojnego i nastrojowego, znaczonego głównie dźwiękami trąbki i flugelhornu (czyli skrzydłówki), „Lookin’ for Work”, który z kolei płynnie przechodzi w utrzymany już w całkiem innej konwencji „Double Threesome”. Z jednej strony jest to powrót do punkowo-metalowych inklinacji obecnych w „Cinematic Conventions of Murder”, z drugiej – słychać wyraźnie nawiązania do tego, co Roy Paci grywał z Banda Ionica. Utwór ten brzmi bowiem tak, jakby muzykom orkiestr Glenna Millera, Benny’ego Goodmana czy Gila Evansa zaserwować sporą dawkę amfetaminy, co wpłynęłoby na nich tak, że nagle postanowiliby zagrać z prawdziwie rockowym wykopem. W jeszcze inne rejony zabiera słuchaczy kawałek zatytułowany „Umuntu Ngumuntu Ngabantu” (tytuł można chyba uznać za nawiązanie do eskapad afrykańskich Paciego). Składają się nań dwie mocno ze sobą kontrastujące części, które muzycy serwują naprzemiennie: najpierw mamy skoczną melodię z elementami ska i swingu (w której główną rolę gra partia trąbki), a następnie wstawkę doommetalową (z wyeksponowaną gitarą elektryczną). W „Tromba L’oeil (Reloaded)” lider nawiązuje do poprzedniego krążka CorLeone – tam właśnie znalazł się, na zakończenie płyty, utwór niemal identycznie zatytułowany (bez „Reloaded”). Co łączy obie te kompozycje? W zasadzie tylko wstęp – utrzymana w klimacie Tomasza Stańki partia trąbki, bo finał jest już z zupełnie innej bajki. Dość powiedzieć, że zostajemy w nim uraczeni najciekawszą – i chyba najbardziej rockową – solówką gitarową Alberta Capelliego na całym „Blaccahénze”. Zamykający krążek „Budstep Infected” to z kolei pięciominutowa porcja klasycznego free jazzu, inspirowanego muzyką lat 50. i 60. ubiegłego wieku, a więc Colemanem, Coltrane’em, Davisem. Paci stawia się tu niejako w opozycji do obu saksofonistów, tocząc z nimi „spór” artystyczny o to, który z instrumentów dętych powinien być najważniejszy. Owa polemika przynosi jednak słuchaczom same korzyści. Tym bardziej że toczy się na tle rozkołysanej w klimatach latynoamerykańskich sekcji rytmicznej, co jest notabene bardzo przyjemną odmianą po wcześniejszych wyjątkowo zakręconych kompozycjach. Trudno stwierdzić, jak długi będzie żywot nowego wcielenia CorLeone. Wszystko prawdopodobnie uzależnione jest od innych zobowiązań lidera grupy. Ale byłoby dobrze, gdyby zespół jeszcze kiedyś powrócił z nowym materiałem. Pal licho, niech to nawet będzie za kolejnych osiem lat! Skład: Roy Paci – trąbka, skrzydłówka (flugelhorn) Guglielmo Pagnozzi – saksofon altowy Marco Motta – saksofon barytonowy Alberto Capelli – gitara Marco Pettinato – syntezator, gitara basowa, gitara akustyczna, sampler Andrea Vadrucci – perkusja
|