Tu miejsce na labirynt…: Mroczny kabaret z nutką wariactwa [Major Parkinson „Twilight Cinema” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Tej muzyki nie da się łatwo zaszufladkować. Odnaleźć można w niej bowiem zarówno wpływy Toma Waitsa oraz Nicka Cave’a, jak i rocka progresywnego wymieszanego z power metalem. Co nieco dla siebie odkryją także wielbiciele System of a Down. A jeżeli ktoś lubuje się w rockowym kabarecie, też z kwitkiem nie zostanie odprawiony. Kto ważył się na stworzenie tak zabójczej mieszanki? Norwegowie z zespołu Major Parkinson. Na albumie zatytułowanym „Twilight Cinema”.
Tu miejsce na labirynt…: Mroczny kabaret z nutką wariactwa [Major Parkinson „Twilight Cinema” - recenzja]Tej muzyki nie da się łatwo zaszufladkować. Odnaleźć można w niej bowiem zarówno wpływy Toma Waitsa oraz Nicka Cave’a, jak i rocka progresywnego wymieszanego z power metalem. Co nieco dla siebie odkryją także wielbiciele System of a Down. A jeżeli ktoś lubuje się w rockowym kabarecie, też z kwitkiem nie zostanie odprawiony. Kto ważył się na stworzenie tak zabójczej mieszanki? Norwegowie z zespołu Major Parkinson. Na albumie zatytułowanym „Twilight Cinema”.
Major Parkinson ‹Twilight Cinema›Utwory | | CD1 | | 1) Skeleton Sangria | 02:50 | 2) Impermanence | 04:26 | 3) Black River | 05:08 | 4) The Wheelbarrow | 07:53 | 5) A Cabin in the Sky | 03:47 | 6) Heart Machine | 05:55 | 7) Beaks of Benevola | 04:28 | 8) Twilight Cinema | 05:45 |
Ich historia sięga 2003 roku. Wtedy to w Bergen, do tej pory znanym przede wszystkim dzięki kryminałom Gunnara Staalesena z prywatnym detektywem Vargiem Veumem w roli głównej, czterej panowie – wokalista Jon Ivar Kollbotn, gitarzysta André Lund, basista Eivind Gammersvik oraz perkusista Jan Are Rønhovde – powołali do życia zespół, któremu nadali dość przekorną nazwę Major Parkinson. Jeszcze w tym samym roku, wzmocnieni o drugiego gitarzystę, Alfa Borge, wzięli udział w odbywającym się w rodzinnej miejscowości lokalnym przeglądzie muzycznym – Eggstock Festival – który zresztą wygrali. Poczuli się wówczas na tyle mocni, że postanowili własnym sumptem wydać płytkę, mającą pomóc im w dalszej karierze. Nagrali więc – już z nowym bębniarzem, Rasmusem Hungnesem – cztery kawałki, które trafiły na EP-kę zatytułowaną po prostu „Major Parkinson” (2004). Niestety, Hungnes nie zagrzał w zespole długo miejsca. Pozostali muzycy musieli rozejrzeć się za jego następcą; poszukiwania na szczęście nie trwały długo i niebawem za zestawem perkusyjnym zasiadł utalentowany Cato Olaisen. Mniej więcej w tym samym czasie szeregi grupy poszerzone zostały jeszcze o klawiszowca, Larsa Christiana Bjørknesa, co okazało się świetnym posunięciem, ponieważ nie tylko wzbogaciło to instrumentarium zespołu, ale przede wszystkim wpłynęło na zmianę tworzonej przezeń muzyki. Nagrana w 2004 roku EP-ka dotarła jakimś cudem za Ocean i przykuła uwagę producent Sylvii Massy, „uczennicy” Ricka Rubina, która wcześniej miała okazję współpracować z takimi tuzami rocka (i jego okolic) jak System of a Down, Red Hot Chili Peppers, R.E.M., Danzig i Prince. Zauroczona twórczością Norwegów, Amerykanka zaprosiła ich do studia, a efektem sesji okazał się debiutancki „pełnometrażowy” album formacji z Bergen – „Major Parkinson” (2008). Wypuściła go na rynek specjalnie w tym celu powołana przez członków kapeli firma Degaton Records, która w swoim katalogu ma jeszcze wydawnictwa dwóch grup powiązanych personalnie z Major Parkinson – Mayor Gordon (z Bjørknesem w składzie) oraz Blakk (którą współtworzą Kollbotn, Lund i Bjørknes). W rok po wydaniu pierwszego krążka pożegnał się z kolegami Olaisen, a zastąpił go – grający w zespole po dziś dzień – Jens Erik Aasmundseth. Z nim w swoich szeregach Major Parkinson zrealizował drugi, jeszcze bardziej zróżnicowany muzycznie i dzięki temu ciekawszy, album – „Songs from a Solitary Home” (2010). Nie wszystkim jednak te wolty stylistyczne odpowiadały, dlatego w 2011 roku wycofał się z grania Alf Borge, na którego miejsce przyjęto Steinara Hjelmbrekke. Na pierwsze oficjalne studyjne nagranie z nowym gitarzystą trzeba było jednak poczekać dwa lata, aż do czerwca 2013 roku, kiedy to w sieci pojawił się singiel z utworem „Euthanasia Roller Coaster”. Był on swoistym preludium do trzeciej płyty długogrającej formacji – „Twilight Cinema”, której premiera miała miejsce 24 stycznia. W tym samym czasie grupa ruszyła w trasę koncertową po Norwegii, która objęła między innymi – poza Bergen – Oslo, Trondheim, Kongsberg i Stavanger. Warto jeszcze dodać, że najnowsza produkcja ukazała się na dwóch nośnikach – oprócz kompaktu, wielbiciele Major Parkinson mogą zaopatrzyć się jeszcze w wersję winylową. Nic na tym nie stracą (poza oczywiście większą kwotą), ponieważ zawartość jest identyczna. Na utwór otwierający album Kollbotn i spółka wybrali „Skeleton Sangria” – najkrótszy, z tej racji zapewne także najmniej zróżnicowany, co oczywiście wcale nie oznacza, że najmniej interesujący. Muzycznie to kawałek bliski stylistyce dark popu, o kabaretowym – tyle że w kontekście kabaretów epoki międzywojennej – rodowodzie. Ważne role odgrywają w nim smyczki (skrzypce i wiolonczela) oraz – zwłaszcza w drugiej części – klawisze, serwujące słuchaczom podkład do iście szaleńczego tańca. W podobnym klimacie utrzymany jest „Impermanence” – z tą jednak różnicą, że mamy tutaj do czynienia z dużo większym rozmachem (również aranżacyjnym). Norwegowie bardzo płynnie przeskakują z jednego stylu w drugi i na dodatek robią to w sposób, który absolutnie nie razi. W efekcie w jednej chwili mamy do czynienia z brzmieniami elektronicznymi charakterystycznymi dla ambientu, w innej – z klasycznym rockiem progresywnym. Uwagę zwracają też akustyczne partie gitary i traktowanego absolutnie bez litości fortepianu oraz mocno kontrastujący z niskim głosem Kollbotna wokal gościnnie zaproszonej do studia Miss Tati. W następnym utworze – „Black River” – też słyszymy głos żeński. Tym razem należy on jednak do Annette Kathinki Servan, która w duecie z Kollbotnem przechodzi w tym kawałku znaczącą metamorfozę – od piosenki stricte popowej do klimatów z okolic Tool i Faith No More. To ostatnie jeszcze bardziej podkreśla charakterystyczny sposób śpiewania Norwega, z miejsca przywodzący na myśl Mike’a Pattona, zwłaszcza jeśli chodzi o sposób frazowania. Dodatkowymi smaczkami są tutaj dźwięki mandoliny oraz klawisze imitujące brzmienie akordeonu. W „The Wheelbarrow” Major Parkinson odbywa wycieczkę w lata 70. ubiegłego wieku – otrzymujemy więc dawkę rasowego progresu z narracją wokalną w stylu Petera Gabriela z czasów Genesis (ewentualnie Fisha z epoki Marillion). Ale nie brakuje tu również inspiracji współczesną alternatywą o ciągotkach artrockowych, jak chociażby amerykańskim Cheer-Accident czy szwedzkim Carptree. Zespół umiejętnie zmienia nastroje, udowadniając, że nieobecne mu są także fascynacje muzyką folkową. „A Cabin in the Sky” z kolei to drugi po „Skeleton Sangria” kawałek tak mocno naznaczony piętnem kabaretu, chociaż i w nim trafiają się zaskakujące rozwiązania aranżacyjne i brzmieniowe, za które przede wszystkim odpowiadają Bjørknes i jego „parapety”. „Heart Machine” zaczyna się od potężnego rockowego uderzenia, po którym szybko następuje uspokojenie, a utwór przejmują we władanie pianista, skrzypaczka i wiolonczelistka. Poprzednie kawałki przyzwyczaiły nas jednak do tego, że w nagraniach Major Parkinson nic nie trwa zbyt długo, zatem i w tym mamy ciągłe zmiany tempa, nastroju i stylów (pojawia się nawet gitara naśladująca slide). Dużą porcją elektroniki raczy natomiast słuchaczy „Beaks of Benevola”; ozdobą tego numeru jest też kolejna „senna” partia wokalna pani Servan, która może przypaść do gustu wielbicielom wczesnej Kate Bush. Zwieńczeniem krążka jest kawałek tytułowy, będący jeszcze jednym – którym to już? – nawiązaniem do stylistyki Faith No More, z ich nieprzewidywalnością i nutą szaleństwa. Idąc drogą wskazaną przez Mike’a Pattona i jego kolegów, Norwegowie postanowili w „Twilight Cinema” udowodnić, że potrafią „pożenić” ogień i wodę, dlatego elektronicznemu podkładowi towarzyszą smyczki i chórki, a neurotycznemu wokalowi – piękne, wpadające w ucho melodie… W porównaniu z poprzednimi albumami Major Parkinson, a zwłaszcza z „Songs from a Solitary Home”, dzięki któremu na dobre wyszli z podziemia, najnowsza produkcja jest mimo wszystko utrzymana w poważniejszym tonie, jest też znacznie mroczniejsza i więcej w niej miejsca na zadumę. Jeśli jeszcze, być może już na następnym krążku, uda im się wyzwolić całkowicie z objęć Faith No More – mogą wyrosnąć na awangardowo-progresywną potęgę. Ale droga do tego będzie zapewne długa i niekoniecznie usłana różami. Skład: Jon Ivar Kollbotn – śpiew, gitara akustyczna, zanza André Lund – gitara, mandolina Steinar Hjelmbrekke – gitara Eivind Gammersvik – gitara basowa, mandolina Lars Christian Bjørknes – syntezator, fortepian, programowanie, instrumenty perkusyjne Jens Erik Aasmundseth – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: Miss Tati – śpiew (2) Annette Kathinka Servan – śpiew (3,7) Morten Andreas Nome – wiolonczela Ella Helèn Bukkøy – skrzypce
|