Tu miejsce na labirynt…: Szeroko otwarte drzwi percepcji [Hans Joachim Irmler, Jaki Liebezeit „Flut” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Hans Joachim Irmler i Jaki Liebezeit to – mocno już wiekowi, ale wciąż aktywni twórczo – giganci krautrocka. Pierwszy był współtwórcą sukcesów grupy Faust, drugi – Can. Zasług obu panów dla rozwoju rocka progresywnego i eksperymentalnego w latach 70. XX wieku (jak i później) nie da się przecenić. W ubiegłym roku wydali nagrany w duecie i utrzymany w charakterystycznym dla swoich dokonań stylu album „Flut”.
Tu miejsce na labirynt…: Szeroko otwarte drzwi percepcji [Hans Joachim Irmler, Jaki Liebezeit „Flut” - recenzja]Hans Joachim Irmler i Jaki Liebezeit to – mocno już wiekowi, ale wciąż aktywni twórczo – giganci krautrocka. Pierwszy był współtwórcą sukcesów grupy Faust, drugi – Can. Zasług obu panów dla rozwoju rocka progresywnego i eksperymentalnego w latach 70. XX wieku (jak i później) nie da się przecenić. W ubiegłym roku wydali nagrany w duecie i utrzymany w charakterystycznym dla swoich dokonań stylu album „Flut”.
Hans Joachim Irmler, Jaki Liebezeit ‹Flut›Utwory | | CD1 | | 1) Amalgam | 09:45 | 2) Golden Skin | 07:21 | 3) Ein perfektes Paar | 05:31 | 4) Sempiternity | 10:15 | 5) Washing Over Me | 06:10 | 6) König Midas | 06:05 |
To może wydawać się nieprawdopodobne, ale – urodzony w Dreźnie – Jaki Liebezeit przyszedł na świat szesnaście miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej. W maju tego roku będzie więc obchodził swoje… siedemdziesiąte siódme urodziny. Ale mimo osiągnięcia już jakiś czas temu wieku emerytalnego, wciąż pozostaje bardzo aktywny i praktycznie co roku publikuje nowy album. Sławę zdobył w latach 70. XX wieku jako bębniarz kultowej formacji Can; później wiązał się z różnymi artystami – nagrywał między innymi z Damo Suzukim (kolegą z Can) i Jah Wobble’em, jazzrockowym Phantom Band i nowofalowym The Flood. Od kilkunastu lat specjalizuje się głównie w duetach, w których tworzy muzykę eksperymentalną, jak chociażby z Burntem Friedmanem (seria pięciu albumów zatytułowanych „Secret Rhythms”, 2002-2013), Robertem Coyne’em („The Obscure Department”, 2013; „Golden Arc”, 2014) czy Holgerem Mertinem („Aksak”, 2015). Do tego należy oczywiście doliczyć także kooperację z Hansem Joachimem Irmlerem i ubiegłoroczny krążek „Flut”. Co ciekawe, choć obaj panowie znają się doskonale od lat, po raz pierwszy przyszło im zagrać razem w studiu dopiero w 2011 roku, kiedy to – z Clive’em Bellem i Robertem Lippokiem – stworzyli kwartet B.I.L.L. (od pierwszych liter nazwisk), którego artystycznym dzieckiem okazała się udana płyta „Spielwiese zwei”. Hans Joachim Irmler jest młodszy od Liebezeita o dwanaście lat; odrobina mu więc jeszcze do emerytury brakuje, ale i tak nic nie wskazuje na to, aby się na nią wybierał. Klawiszowiec, od 1969 roku mieszkający w Hamburgu, wybił się przed ponad czterema dekadami dzięki grze w zespole Faust. Ostatni album pod tym szyldem wydał przed pięcioma laty; nadał mu tytuł „Faust is Last”, zakładając, że tym samym zamyka ostatecznie historię zespołu. Tymczasem już po tym wydarzeniu formacja, a raczej jej wcielenie kierowane przez dawnego perkusistę grupy Wernera „Zappiego” Diermaiera, funkcjonowała – bez Irmlera – nadal. Ukazały się też nowe wydawnictwa: „Something Dirty” (2010), „Radical Mix” (2012) oraz „jUSt” (2014). Irmler jednak się tym nie zraził, tym bardziej że na brak zajęć nie narzeka. Obecnie mieszka w malutkiej, liczącej niespełna trzy tysiące mieszkańców, mieścinie Scheer w Badenii-Wirtembergii, gdzie nie tylko prowadzi studio nagraniowe (o nazwie… Faust), ale również – do spółki z Cornelią Paul – kieruje wytwórnią płytową Klangbad. I ręce ma – w obu przypadkach – pełne roboty; można się więc dziwić, że znajduje jeszcze czas, aby samemu zasiąść do instrumentów klawiszowych i tworzyć nową muzykę. Ale kiedy współpracę proponuje ktoś tak znaczący, jak Jaki Liebezeit – odmówić byłoby grzechem śmiertelnym. Sesja, podczas której powstał materiał na album „Flut”, odbyła się w studiu Irmlera w lipcu 2013 roku. Panowie zamknęli się w nim na trzy kolejne noce i poranki – od, jak sami wspominali, dwudziestej czwartej do dziewiątej – zapewne wykorzystując fakt, że o tak abstrakcyjnej dla większości artystów porze nikt inny nie blokował sprzętu nagrywającego. Na upublicznienie owoców kooperacji Jakiego i Hansa Joachima trzeba było natomiast poczekać równe dwanaście miesięcy, wtedy to – w lipcu 2014 roku – światło dzienne ujrzała płyta, którą do swego katalogu włączyła wytwórnia… Klangbad. Nie oznacza to jednak wcale, że obaj artyści przyjęli dla siebie taryfę ulgową – tu nie chodziło o dodanie kolejnej pozycji do swojej, przecież i tak bardzo bogatej, dyskografii, lecz o obdarowanie swoich wielbicieli albumem, do którego będą oni wracać przez lata. A tak właśnie jest z „Flut”. Mimo że Liebezeit i Irmler wykorzystali tylko dwa instrumenty – perkusję i organy – ich muzyka skrzy się pomysłami i obfituje w eksperymentalne rozwiązania, które mają wszelkie szanse, aby zadowolić z jednej strony fanów krautrocka i awangardy, z drugiej – ambientu i muzyki elektronicznej spod znaku tak zwanej „szkoły berlińskiej” (a więc tej samej, która zrodziła chociażby Tangerine Dream i Klausa Schulzego). Sześć zawartych na „Flut” instrumentalnych utworów trwa w sumie czterdzieści pięć minut, co oznacza tyle, że mamy do czynienia z – w większości – rozbudowanymi kompozycjami, okraszonymi całą masą efektów. Udowadnia to już otwierający płytę „Amalgam”, w którym – zgodnie z tytułem – Irmler i Liebezeit nie pozostawiają wątpliwości, że stanowią idealny „stop” artystyczny, rozumiejąc się doskonale i idealnie dopełniając pomysły drugiego. Jaki przez cały czas nadaje ten sam lekki rytm, wokół którego Hans Joachim wznosi swój dźwiękowy gmach: począwszy od niepokojących ambientowych tonów, aż po świdrujący uszy zgiełkliwy noise (którego nie powstydziliby się ani Sonic Youth, ani The Swans w swych najbardziej odjechanych wcieleniach). Choć są też jednak momenty, w których organy Irmlera brzmią zaskakująco klasycznie, przypominając w brzmieniu instrument zainstalowany w kościele. Drugi w kolejności „Golden Skin” utrzymany jest w zbliżonym klimacie – dużo w nim ambientu i rocka elektronicznego. W przeciwieństwie do wielu artystów z tego kręgu Hans Joachim nie skupia się jednak na tworzeniu wielominutowych pasaży, ale nadzwyczaj często zmienia nastroje, jakby wciąż poszukiwał tego najodpowiedniejszego dla danej chwili. Wie też doskonale, jak budować napięcie – dlatego kiedy już dochodzi do finału, czeka nas wyjątkowo (jak na ten album oczywiście) mocne uderzenie. Najkrótszy na płycie „Ein perfektes Paar” to zarazem najbardziej rockowy numer w zestawie, o czym decydują zarówno gra perkusisty, jak i imitujące gitarę elektryczną organy – Irmler obficie korzysta tu z przeróżnych przetworników dźwięku, atakując uszy słuchaczy fuzzami. W efekcie następujący po „Idealnej parze” utwór „Sempiternity” może wydawać się prawdziwym ukojeniem. Przynajmniej do momentu, aż Hans Joachim zaczyna swoje kolejne awangardowe eksploracje, do których zachęca go zresztą hipnotyczny, zasysający słuchaczy rytm perkusji. Na jego tle Irmler tworzy kolejne „gitarowe” solówki. Ten nurt poszukiwań kontynuowany jest również w „Washing Over Me”, gdzie po raz kolejny mamy do czynienia z mocnymi rockowymi bębnami i kapitalną, niepokojącą, wywołującą lęk i ciarki na plecach partią organów. Panowie udowadniają, że pomimo podeszłego wieku, wciąż pozostali – przynajmniej w duchu – rockmanami. Noise’owe klawisze (na ambientowym tle) i punktująca perkusja długo nie pozwalają o sobie zapomnieć. I nie zmienia tego nawet wieńczący „Flut” „König Midas”, w którym ponownie – bazując na hipnotycznym rytmie bębnów Liebezeita – Hans Joachim stara się, jak może, wygenerować dźwięki wzbudzające w słuchaczach niepewność i strach. Choć w porównaniu z „Washing Over Me” kompozycja ta i tak może wydawać się… lekką i przyjemną. Dla kogo Irmler i Liebezeit nagrali „Flut”? Po pierwsze: dla siebie – aby udowodnić, że wciąż jeszcze potrafią tworzyć świetne kompozycje. Po drugie: dla wielbicieli Can i Fausta – aby dać im chociażby namiastkę dawnych czasów. Po trzecie: dla tych wszystkich, którzy – nie zaglądając nikomu w metrykę – nie stronią od awangardowych poszukiwań i wierzą, że muzyka wciąż jeszcze może szeroko otwierać drzwi percepcji (i to bez eksperymentowania z substancjami psychoaktywnymi). Skład: Hans Joachim Irmler – organy Jaki Liebezeit – perkusja
|