Macie czasami, słuchając nowej płyty mało znanego zespołu, takie wrażenie: Jezu, jak oni cudownie grają! Jak to możliwe, że nie usłyszał o nich jeszcze cały świat!? Że nie zgarniają najważniejszych nagród branżowych i nie zapełniają sal na tysiące słuchaczy!? Jeśli nie, spróbujcie ze szwedzką formacją Gudars Skymning. Jest bowiem całkiem prawdopodobne, że po odsłuchu ich najnowszego albumu – „Till detta var jag nödd och tvungen” – przeżyjecie to po raz pierwszy.
Tu miejsce na labirynt…: Z leśnych i dzikich ostępów północy
[Gudars Skymning „Till detta var jag nödd och tvungen” - recenzja]
Macie czasami, słuchając nowej płyty mało znanego zespołu, takie wrażenie: Jezu, jak oni cudownie grają! Jak to możliwe, że nie usłyszał o nich jeszcze cały świat!? Że nie zgarniają najważniejszych nagród branżowych i nie zapełniają sal na tysiące słuchaczy!? Jeśli nie, spróbujcie ze szwedzką formacją Gudars Skymning. Jest bowiem całkiem prawdopodobne, że po odsłuchu ich najnowszego albumu – „Till detta var jag nödd och tvungen” – przeżyjecie to po raz pierwszy.
Gudars Skymning
‹Till detta var jag nödd och tvungen›
Utwory | |
CD1 | |
1) Olycksfågel | 04:11 |
2) Ur askan | 05:17 |
3) Djupa revor | 06:16 |
4) Gånge-Rolf | 06:13 |
5) Omens ägg | 05:13 |
6) Arla i urtid | 03:13 |
7) Till detta var jag nödd och tvungen | 06:56 |
8) Kaisers testament | 05:02 |
9) Vedergällningen | 03:35 |
10) Strövtåg i mörkheden | 04:17 |
Tam, gdzie mieszkają, przyroda jest piękna i dzika. Dominują gęste lasy i trudno dostępne wzniesienia. Przez sporą część roku leży śnieg. Co można robić w takim miejscu popołudniami i wieczorami, zwłaszcza, że zmrok zapada szybko, a noce trwają czasami po kilkanaście godzin? Jedni zapewne popadają w depresję i nałogi, inni wykorzystują czas na realizację własnych zainteresowań. Ta magiczna, choć pewne nie dla wszystkich, miejscowość to prowincjonalne, położone na północy Szwecji Backe. Tam od dziesięciu lat Kenny-Oswald Dufvenberg stoi na czele zespołu Gudars Skymning. Założył go, aby dać upust swojej fascynacji muzyką rockową lat 70. XX wieku – hard rockiem, psychodelią, bluesem, progresem, a nawet ojczystym folklorem. Zasłuchany w dokonania takich wykonawców, jak Deep Purple, Black Sabbath, Uriah Heep, ZZ Top czy Thin Lizzy, postanowił grać jak oni, ale jednak trochę inaczej – nowocześniej, ze stonerowym zacięciem, oddając przy okazji nastrój, w jaki wprawia go otaczająca rzeczywistość.
W pierwszym składzie zespołu, obok Kenny’ego, znaleźli się jeszcze basista Tony Östman (związany również z zespołami Aeon i Zophrenia) oraz perkusista Anders Nord. Jako trio nagrali w tym samym 2006 roku pierwsze demo. Brzmiało dość ubogo, postanowili więc dokooptować do grupy drugiego gitarzystę – wybór padł na Knuta Hassela, który mógł się poszczycić współpracą z formacjami Destiny i 7th Planet. Nieważne, że żadna z nich nie zrobiła większej kariery; ważne, że dzięki graniu w nich Knut miał tak brakujące pozostałym muzykom (a przynajmniej wokaliście i bębniarzowi) doświadczenie. Po ponad roku prób nagrali materiał na debiutancką płytę i wydali ją (własnym sumptem) pod tytułem „Dansa tillbaks till dan gvar” (2008). Uwagę zwraca na pewno szwedzki szyld albumu. To nie przypadek! Dufvenberg już na początku działalności Gudars Skymning założył, że będzie śpiewał tylko w języku ojczystym. I tej zasadzie wierny jest po dziś dzień. Ważniejsze było jednak to, że płyta nie przeszła niezauważona. W efekcie zespołowi udało się podpisać pierwszy w życiu profesjonalny kontrakt.
Do Kenny’ego i jego kompanów zwrócili się właściciele włoskiej wytwórni Bloodrock Records, którzy zdecydowali się opublikować kolejny album Skandynawów. „Mörka vatten” ujrzał światło dzienne w 2010 roku równocześnie w wersji kompaktowej i winylowej (tę ostatnią wydało Black Widow). Był to zdecydowanie krok naprzód i to na tyle pokaźny, że o muzyków z Backe upomnieli się teraz szwedzcy potentaci na rynku metalowym (i okolic) – Transubstans Records. Oni też wydali trzecią płytę Gudars Skymning – „Höj era glas” (2013). Grupa nagrała ją uszczuplona do rozmiarów tria; krótko przed wejściem do studia z kolegami rozstał się bowiem Östman, którego obowiązki – z racji tego, że nie było już czasu na poszukiwanie zastępcy – tymczasowo przejął Dufvenberg. Ten stan rzeczy nie mógł jednak trwać długo, tym bardziej że nowe wydawnictwo trzeba było promować na koncertach – w efekcie po krótkich poszukiwaniach do formacji dołączył Magnus Hasselstam. Niebawem trzeba było też, z powodu „dezercji” Norda, szukać perkusisty – miejsce za bębnami zajął Dennis Sjödin.
Można powiedzieć, że w tym momencie sytuacja wróciła do punktu wyjścia. W ciągu następnych kilkunastu miesięcy zespół okrzepł na tyle, że mógł ponownie wejść do studia nagraniowego. Sesja, której efektem stał się czwarty pełnometrażowy krążek Szwedów, miała miejsce w Sztokholmie. Poza Kennym, Knutem, Magnusem i Dennisem (który zagrał także na instrumentach klawiszowych) wziął w niej udział, pochodzący ze stolicy Szwecji, organista Erik Peterson. W jednym utworze można też usłyszeć grającego na harmonijce ustnej Ace’a Andersona. Ten jednak, mieszkając po drugiej stronie Atlantyku, nie fatygował się na Stary Kontynent – swoją partię nagrał w domowym studiu i wysłał zespołowi mailem. Nowy album otrzymał tytuł „Till detta var jag nödd och tvungen” i trafił do sprzedaży – ponownie pod szyldem Transubstans – 19 lutego. składa się nań dziesięć kompozycji, których czas trwania nie przekracza siedmiu minut – to akurat informacja ważna dla tych, którzy nie przepadają za rozbudowanymi formami. Ale nie oznacza też, że wielbiciele takowych nie znajdą na płycie nic interesującego. Liczy się przecież jakość artystyczna, a tej raczej nie mierzy się z zegarkiem w ręku.
Album otwiera jeden z najmocniejszych utworów w zestawie – „Olycksfågel”. W uszy z miejsca wbija się mięsisty gitarowy riff, który od razu przenosi nas w odległe lata 70. – i tak też będzie do samego końca płyty. Wszak Gudars Skymning nigdy nie ukrywali swoich fascynacji muzyką tamtej epoki. Czerpali z niej – i wciąż czerpią – pełnymi garściami; ważne jednak jest to, że potrafią przydać swoim dokonaniom cech charakterystycznych, po których łatwo rozpoznać, że to oni, nikt inny. W tym konkretnym przypadku to współbrzmienie melodyjnie grających gitar Hassela i Dufvenberga na tle potężnej i rozpędzonej sekcji rytmicznej. Szwedzi przypominają walec, który gna przed siebie, ale nie dość, że nie na oślep, to na dodatek z dużą gracją. W przekonaniu tym może utwierdzić również „Ur askan”, znaczony ciepłym brzmieniem organów Hammonda i znakomitą, przestrzenną i powłóczystą solówką Knuta. W „Djupa revor”, zachowując stylistykę heavy metalu, Skandynawowie w jeszcze większym stopniu skręcają w stronę progresu – wielka w tym zasługa obu „wioślarzy”, którzy potrafią nie tylko wymyślać piękne (i zapadające w pamięć) melodie, ale również budować niepowtarzalny, liryczny nastrój.
„Gånge-Rolf” otwiera sześćdziesięciosekundowa sekwencja szeptana. Kiedy słuchacz daje się już wciągnąć w grę i próbuje rozeznać, o co w zaprezentowanej gadce chodzi, zespół uderza z potężną siłą. Wyeksponowany bas Magnusa Hasselstama sprawia, że głośniki aż drżą, tak bliskie są eksplozji. Na szczęście po mocnym ciosie przychodzi chwila ukojenia – tak też jest do ostatniej sekundy tego utworu: fragmenty dynamiczne przenikają się ze spokojniejszymi, psychodelia z rockiem progresywnym (vide smakowite organy na finał). „Omens ägg” to z kolei wycieczka w stronę wczesnego Black Sabbath, o czym świadczy majestatyczny, doomowy rytm i sposób śpiewania przywodzący na myśl Ozzy’ego Osbourne’a. W tym samym kierunku zespół podąża w „Arla i urtid” – najkrótszym, lecz wcale nie mniej intrygującym od pozostałych. To właśnie tutaj słychać zadziorną harmonijkę Andersona, jakby żywcem wyjętą z „The Wizard” Sabbathów. Na tle dwóch poprzednich kompozycji numer tytułowy brzmi zaskakująco lekko i zwiewnie; głównie dzięki pojawiającemu się w nim – po raz kolejny zresztą – przejmującemu duetowi gitarowemu i elektronicznym smaczkom w tle. Ale też nie dajcie się zwieść. To wciąż jest potężna dawka heavy metalu.
Tym samym szlakiem Skandynawowie podążają w „Kaisers testament”, który zaczyna się od delikatnych dźwięków gitary akustycznej. I chociaż w dalszej części zespół podkręca moc i tempo, ani przez moment nie rezygnuje z wpadających w ucho melodii. Przodują w tym oczywiście gitarzyści, którzy na różne sposoby trawestują motyw przewodni. Stosunkowo najmniej da się powiedzieć (czy raczej napisać) o „Vedergällningen” – może poza tym, że ten klasycznie heavymetalowy kawałek zdaje się być najmniej charakterystycznym i zapadającym w pamięć na płycie. W przeciwieństwie do zamykającego album „Strövtåg i mörkheden”, który prezentuje trochę inne, bardziej nowoczesne oblicze Gudars Skymning. Przede wszystkim dominują w nim brzmienia southern- i stonerrockowe, co oznacza, że z lat 70. przeskakujemy co najmniej o dwie dekady do przodu. Jeśli i tym razem Szwedzi czerpali skądś natchnienie, to raczej były to produkcje Kyuss niż Black Sabbath. Nie omieszkali jednak dorzucić i coś od siebie – hipnotyczny rytm i nastrojową partię gitary. Dotarłszy do końca „Till detta var jag nödd och tvungen”, nie sposób ukryć zaskoczenia. Jak to, to już? Pięćdziesiąt minut za nami? Cóż, jeśli po pierwszym przesłuchaniu tej płyty nie włączycie od razu repeat, to znaczy, że musieliście przez nieuwagę umieścić w odtwarzaczu jakiś inny dysk.
Skład:
Kenny-Oswald Dufvenberg – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna
Knut Hassel – gitara elektryczna
Magnus Hasselstam – gitara basowa
Dennis Sjödin – perkusja, instrumenty klawiszowe
gościnnie:
Erik Peterson – instrumenty klawiszowe
Ace Anderson – harmonijka ustna (6)