Tatvamasi w swym podstawowym wcieleniu działa jako kwartet. Ale ma też zdolność przeobrażania się i poszerzania składu. Na swojej najnowszej płycie występuje jako septet. A jest to płyta wielce oryginalna, zawierająca mieszankę psychodelicznego rocka, jazzu improwizowanego i orientalnego folku. Z kolei tytuł wydawnictwa – „Haldur Bildur” – wskazuje na inspiracje twórczością lubelskiego poety Józefa Czechowicza.
Tu miejsce na labirynt…: Poetyckie korzenie muzycznej awangardy
[Tatvamasi „Haldur Bildur” - recenzja]
Tatvamasi w swym podstawowym wcieleniu działa jako kwartet. Ale ma też zdolność przeobrażania się i poszerzania składu. Na swojej najnowszej płycie występuje jako septet. A jest to płyta wielce oryginalna, zawierająca mieszankę psychodelicznego rocka, jazzu improwizowanego i orientalnego folku. Z kolei tytuł wydawnictwa – „Haldur Bildur” – wskazuje na inspiracje twórczością lubelskiego poety Józefa Czechowicza.
Tatvamasi
‹Haldur Bildur›
Utwory | |
CD1 | |
1) Prawdziwy bohater bawi się sam | 12:25 |
2) U.L. | 08:13 |
3) Chodzę spać do rzeki | 11:33 |
4) Haldur Bildur | 11:05 |
Początki Tatvamasi sięgają 1998 roku. Wtedy to, za sprawą gitarzysty Grzegorza Lesiaka, powstał w Lublinie psychodeliczno-folkowy projekt Do Świtu Grali, którego nazwa wywodziła się z jednego wersu wiersza Juliana Tuwima „Chrystus miasta”. Skład grupy zmieniał się dość często – muzycy dochodzili i odchodzili – i być może to właśnie sprawiło, że jej popularność nie wychynęła w zasadzie poza lokalne opłotki. Dość powiedzieć, że formacja nie pozostawiła po sobie w tamtym czasie żadnej rejestracji płytowej, a w 2003 roku przeszła do historii. W ostatnim okresie jej działalności jednym z pojawiających się u boku Lesiaka instrumentalistów był basista Łukasz Downar. Prawie dekadę później to oni będą tworzyć zręby Tatvamasi. A co działo się pomiędzy? Lider Do Świtu Grali między innymi orbitował wokół lubelskiej folkowej Orkiestry św. Mikołaja, z którą zresztą współpracował już wcześniej (vide kompakt „Z dawna dawnego” z 2000 roku).
Tatvamasi oficjalnie rozpoczęło swój żywot na początku drugiej dekady XXI wieku. Jako kwartet z – obok Lesiaka i Downara – Tomaszem Piątkiem na saksofonie tenorowym oraz Krzysztofem Redasem na perkusji. W 2012 roku muzycy za własne pieniądze nagrali i wydali minialbum „Peleton zachwianych rowerzystów”, który dotarł aż na drugi brzeg Atlantyku, wzbudzając uznanie szefostwa zasłużonej dla awangardy i alternatywy amerykańskiej wytwórni Cuneiform Records. Zaowocowało to pełnowymiarowym debiutem zatytułowanym „Parts of the Entirety”. Tak jak Do Świtu Grali znani byli głównie na Lubelszczyźnie, tak teraz – dla odmiany – Tatvamasi stało się dużo bardziej popularne w środowiskach niszowych poza Polską niż w ojczyźnie. Na szczęście polscy wydawcy nie przegapili tego sukcesu i kolejny krążek lublinian – „The House of Words” – ukazał się już pod szyldem rodzimego Requiem Records. W tych nagraniach zespół pomógł piąty instrumentalista – trębacz Jan Michalec.
Z kolei przy okazji nagrania płyty „Dyliżans siedmiu” (2016) Tatvamasi przeobraziło się w siedmioosobowy projekt międzynarodowy, wsparty przez brazylijskiego saksofonistę i flecistę Yedo Gibsona oraz hiszpańskiego perkusistę i perkusjonistę Vasco Trillę (znanego z wydanych w naszym kraju przez Fundację Słuchaj! i Multikulti Records albumów grup Low Vertigo, Völga, Nobjects czy Phicus). To wydawnictwo dołączone zostało do jednego z numerów mającego siedzibę w Krakowie magazynu muzycznego „Lizard”. Jeszcze inne oblicze grupa zaprezentowała na krążku „Amor Fati” (OBUH Records, 2017), w powstaniu którego nie wziął udziału Michalec, ale za to pojawiła się w studiu trzyosobowa sekcja smyczkowa (w składzie: Anna Witkowska i Michał Witkowski – skrzypce oraz Małgorzata Pietroń – wiolonczela). Sukces płyty – mówimy oczywiście o sukcesie w kontekście wydawnictwa niszowego – sprawił, że wytwórnia zdecydowała się sięgnąć do archiwów Lesiaka i po prawie dwóch dekadach wydać na winylu koncertowe nagrania Do Świtu Grali, które powstały w maju 2000 roku podczas koncertu pod hasłem „Folk z Chatki”.
I chociaż w porównaniu z dokonaniami Tatvamasi nie brzmią one tak nowocześnie, na pewno warto było po nie sięgnąć, wypełniając tym samym kolejną lukę w dziejach polskiej alternatywy. Mając już spokojne sumienie, przynajmniej jeśli chodzi o ocalenie od zapomnienia swojej poprzedniej grupy, Lesiak mógł odważnie spojrzeć w przyszłość i zabrać się do pracy nad nową płytą. Sesja odbyła się w ciągu dwóch zimowych dni – 20 i 21 lutego ubiegłego roku – w Sali Koncertowej lubelskiej Szkoły Muzycznej imienia Tadeusza Szeligowskiego, a jej efektem stał się materiał, który wypełnił album „Haldur Bildur”. Krakowski Audio Cave, obecnie odpowiedzialny także za magazyn „Lizard”, wydał go jednocześnie na kompakcie i, z myślą o kolekcjonerach, winylu. Skąd ten dziwny tytuł? Z wiersza awangardowo-katastroficznego lubelskiego poety Józefa Czechowicza („Haldur Bildur i czas”), który zginął w swoim rodzinnym mieście pod gruzami zbombardowanej przez Luftwaffe kamienicy dziewiątego dnia drugiej wojny światowej. Nie oznacza to jednak, że tym razem Tatvamasi postanowiło grać, choćby i awangardową, poezję śpiewaną. Nie, nic z tych rzeczy!
Na „Haldur Bildur” grupa po raz kolejny rozrosła się do septetu. Do składu powrócił Michalec (trąbka), ponownie też pojawiły się grające na smyczkach Witkowska-Piątek (skrzypce) i Pietroń (wiolonczela). Muzyka formacji, choć z płyty na płytę ewoluuje, obraca się mimo wszystko wokół tych samych stylów: od rocka (podszytego psychodelią), poprzez jazz (w dużej mierze improwizowany), aż po world music (nawiązującej do tradycji arabskiej). To szalona mieszanka – i zaprawdę trzeba mieć sporo samozaparcia, aby nad taką miksturą zapanować. I tu docieramy do podstawowego problemu z Tatvamasi. Chociaż zdaję sobie sprawę, że ten „problem” może być czysto osobisty. Ktoś inny równie dobrze może uznać to za „wartość dodaną”. Wielość inspiracji sprawia bowiem, że muzycy często nie potrafią się zdecydować, w którą stronę pragną pomaszerować. Co rusz wplatają do głównego nurtu opowieści nowe wątki, które potem porzucają, by udać się na poszukiwania kolejnych. Popisy solowe są więc urywane, spychane na drugi czy trzeci plan.
Wywołuje to poczucie chaosu. Biorę pod uwagę, że zamierzonego, ale jednak… chaosu. Naturalna transowość muzyki Tatvamasi zostaje tym sposobem zakłócona, a rozbudowane kompozycje (trzy z czterech trwają ponad dziesięć minut) rozbijają się na szereg krótszych narracji. Najlepiej wypada otwierający album „Prawdziwy bohater bawi się sam”, w którym grupa zaskakująco konsekwentnie dąży od jazzu, poprzez free rock, do dynamicznego jazzowo-folkowego (z naleciałościami arabskimi) finału, którego nie powstydziłaby się nawet
Subtropic Arkestra Gorana Kajfeša. Takich momentów, w których poziom energii byłby wprost proporcjonalny do melodyjnego transu, brakuje właśnie najbardziej. W stronę folku grupa podąża także w otwarciu „U.L.”; głównie za sprawą regularnie powracających smyczków, które nie tylko otwierają, ale i wieńczą ten utwór. Pomiędzy mamy też do czynienia z subtelnymi wstawkami jazzowymi i leniwie „pluskającą” gitarą.
W „Chodzę spać do rzeki” Tatvamasi otwiera jeszcze jedno pole eksploracji, brzmiąc jak psychodeliczny band, który postanowił odkryć dla siebie urok tak zwanej americany. Gitara Lesiaka brzmi zaś tak, jakby grała na niej Mary Halvorson. To nie jest żaden zarzut, raczej drogowskaz, mający wskazać czytelnikom inspiracje zespołu. Całość kończy natomiast niemal smoothjazzowy saksofon wspierany przez smyczki. W tytułowym „Haldur Bildur” lublinianie są z kolei jak poezja Józefa Czechowicza – zadziorni i nieprzewidywalni. Zmieniają rytm, co chwilę jeden instrument zastępują drugim, drugi trzecim. Improwizują na całego, choć bez klasycznych freejazzowych orgii. Dopiero w końcówce – zapewne dla podniesienia napięcia – nieco podkręcają tempo. Przyznam, że mam z piątą pełnowymiarową płytą Tatvamasi. Niby danie to przyrządzone jest ze składników, które z osobna niezwykle mi smakują. Ba! nawet wymieszane ze sobą robią ogromne wrażenie. A jednak w tym konkretnym przypadku czegoś im brak. Jakiejś przyprawy, ulotnego uroku, stylistycznej konsekwencji. Niełatwo to nazwać. Może więc zwyczajnie się czepiam. Albo oczekuję za dużo.
Skład:
Tomasz Piątek – saksofon tenorowy
Jan Michalec – trąbka
Anna Witkowska-Piątek – skrzypce
Małgorzata Pietroń – wiolonczela
Grzegorz Lesiak – gitara elektryczna
Łukasz Downar – gitara basowa
Krzysztof Redas – perkusja