WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | Centrum Kultury i Współpracy Międzynarodowej „Światowid” w Elblągu, Elbląski Klub Fantastyki „Fremen” |
Cykl | Polcon |
Miejsce | Elbląg |
Od | 21 sierpnia 2003 |
Do | 24 sierpnia 2003 |
El Polcon mexicanoGniezno jest sympatycznym miasteczkiem. Korzystając z okazji przeszedłem się po nim trochę, kiedy odwiedzałem po drodze na Polcon dawno nie widzianą przyjaciółkę. Potem, tradycyjną już trasą przez Tczew i jego wielki żelazny most, ten, co to życie jest nie wiadomo czemu jak on, a dalej obok zamku w Malborku, przyjechałem do Elbląga.
Paweł PlutaEl Polcon mexicanoGniezno jest sympatycznym miasteczkiem. Korzystając z okazji przeszedłem się po nim trochę, kiedy odwiedzałem po drodze na Polcon dawno nie widzianą przyjaciółkę. Potem, tradycyjną już trasą przez Tczew i jego wielki żelazny most, ten, co to życie jest nie wiadomo czemu jak on, a dalej obok zamku w Malborku, przyjechałem do Elbląga. ‹Polcon 2003›
Pod dworcem musiałem jeszcze przekonać jednego potencjalnego współpasażera taksówki, że ani półgodzinna droga głównymi ulicami, ani poszukiwanie właściwego autobusu nie mają sensu. Następnie wstydziłem się za Poznaniaków bojących się w tym cichym, spokojnym mieście wziąć auta z postoju pod dworcem i pytających asekurancko o cenę za kilometr. Wreszcie jednak, mijając na pasach Fokę i Romka Pawlaka, dotarliśmy do WOKu, ośrodka Światowid, czy jak się w końcu to miejsce nazywa. Zarejestrowałem się właściwie bez większych trudności, musiałem tylko dokupić konwentową koszulkę, bo zdaje się, że na wysyłanej przeze mnie dawno temu karcie zgłoszeniowej nie była ona jeszcze w ogóle uwzględniona. Koszulka ta zresztą jest wielką atrakcją dla miłośników lateksowych kostiumów, a to dzięki przylepionej na plecach, a po minucie noszenia również do pleców, potężnej płachcie gumy ozdobionej plakatem Polconu. Poza zdobytą garderobą dostałem też identyfikator, szkoda że zgodnie z pleniącą się ostatnimi czasy tu i ówdzie modą przeznaczony do zawieszania na urywającym się sznurku, oraz znaczek, którym na szczęście można go było w miarę normalnie przypiąć. Na identyfikatorze przeczytałem z pewnym zaskoczeniem, że jestem prelegentem. Dopiero po chwili, przy czyjejś pomocy, znalazłem się w programie i przypomniałem sobie o dyskusji o rosyjskiej fantastyce, którą miałem prowadzić. Miałem, ale z braku Siergieja Łukianienki, nad którego nieprzyjazdem spuśćmy lepiej wstydliwą zasłonę, nie bardzo było z kim. Inna sprawa, że jakkolwiek mnie wypadałoby pamiętać o przyjętej swego czasu propozycji, to organizatorom wypadałoby mnie zawiadomić, kiedy mam wykonać swoją robotę. Wracając do wyprawki, każdemu przysługiwały też usiane literówkami informator i wspomniany już program, ten ostatni okraszony wstrząsającymi planami budynków Polconu wykonanymi techniką bezlinijkowego rękodzieła. Niestety, znowu program podzielony był między dwa, i to dość odległe od siebie, budynki. W efekcie zamknięci w RPGowej szkole gracze raczej nie pojawiali się w Światowidzie, i odwrotnie, do szkoły chodzono cokolwiek niechętnie. Ja osobiście nawet nie wiem, jak ona wyglądała. Niedługo po moim przyjeździe dotarł samochód Piotra W. Cholewy. Biednemu Fiatowi Polcony najwyraźniej nie służą, bo tym razem złapał po drodze gumę. Trasę od niego do wejścia Ela Gepfert pokonywała jakiś kwadrans, bynajmniej nie dlatego, że Piotr tak daleko zaparkował, lecz z powodu przedzierania się przez tłumy znajomych. Natomiast kiedy tylko dostała się do środka, rozstawiła swój nagrodozajdlowy straganik, na razie prowizorycznie kątem przy organizatorach. Zdybaliśmy ich aż parkę, aby sprawdzili że urna jest zamykana pusta, po czym okleiliśmy pudło elegancko i głosowanie mogło się zacząć. Później udało się jeszcze zdobyć jakiś mizerny stolik, następnego dnia zastąpiony zaanektowanym przyzwoitym, a bezpańskim stołem z rejestracji. Oczywiście w tym czasie trwał już program, zaczęty dość wcześnie. Zajrzałem na chwilę do Andrzeja Pilipiuka, prezentującego fragmenty fantastyki Prawdziwych Polaków, jestem jednak zbyt wrażliwy na bogoojczyźniane absurdy i wyszedłem po minucie. Inni, lepiej filtrujący ideologię i pozostawiający sam, niezamierzony zresztą, humor, bawili się jednak świetnie. Oficjalne rozpoczęcie opuściłem co prawda pilnując zajdlowej urny, ale też, mówiąc szczerze, nie jest to zbyt istotny punkt programu i można bez niego przeżyć. Za to w szkole trwały już konkursy, szykowały się LARPy, w obu miejscach odbywały prelekcje, a w szczególności jedną z sal wydzielono dla programu komiksowego, a inną na blok fanatyczny, zbierając w jednym miejscu tolkienistów i gwiezdnowojenników, co zresztą często na jedno wychodzi. Szczęśliwie startrekowcy są subkulturą w Polsce marginalną, bo trzy grupy mogłyby się już nie pomieścić. Po zamknięciu zaś na noc urny do głosowania PWC zabrał Natalię i Andrzeja Młynarzy, oraz mnie i zawiózł do bursy, od nazwy ulicy zwanej Hotelem Zacisze, przy czym jeśli ktoś tej nazwy nie kojarzy, to albo jest bardzo młody, albo powinien się wstydzić. W pokojach nie było co prawda umywalek, ale za to stały lodówki. Przesuwnymi zaś drzwiami toalety o mało nie zabiłem współmieszkańca; po co się wracał pod prysznic? Ale to był już piątek, który rozpoczynali Anna i Michał Studniarkowie. Powtórzyli swoją prelekcję o miejskich legendach, rozszerzoną o nowości. Od czasu ostatniego Krakonu wydarzyła się przecież katastrofa promu kosmicznego, epidemia SARS i wojna w Zatoce Perskiej, więc materiału na nowe plotki nie zabrakło. Spotkanie było długie, dwugodzinne, bo legend jest sporo, a przecież nie wypada mówić o nich bez przytaczania przykładów; w końcu właśnie po to przychodzą słuchacze. Tymczasem, zanim się skończyło, w małej sali kinowej Mariusz Seweryński zaczął opowiadać, co na początku XXI wieku robią astronomowie. Zasadniczo oczywiście szukają, jak to oni, tylko że wykorzystują do tego celu coraz to wymyślniejsze narzędzia. A jednym z najbardziej, jak wiadomo, znanych obiektów poszukiwań są planety krążące wokół odległych gwiazd. Ciekawe, czy kiedyś nadarzy się okazja sprowadzenia na jakiś konwent samego szefa tych poszukiwaczy, Aleksandra Wolszczana. Ściąganie go specjalnie z Ameryki niezbyt się, jak przypuszczam, opłaca, ale jeżeli akurat przyjeżdżałby do Polski sam z siebie, to kto wie… Naoglądawszy się jasnych spektrogramów z nowoczesnego obserwatorium zamierzałem przenieść się dla odmiany w mroki średniowiecza. Chwilowo jednak nie udało mi się to, jako że mająca współprowadzić prelekcję o ówczesnej muzyce Ania Brzezińska prosiła o jej przełożenie na wieczór. Spędziłem więc miło czas w hallu Światowida zgarniając porozkładane tam licznie fanziny. Szczególnej radości dostarczył, i to nie tylko mnie, jeden z numerów „Informatora” GKF, zawierający notatkę przypisującą autorstwo „CyberJoly Drim” Mai Lidii Kossakowskiej. Szczęśliwym, chociaż może nie dla siebie, zbiegiem okoliczności autor owej notki siedział tuż obok i mógł kilka razy, usilnie się kajając, odebrać zasłużone gratulacje. Tymczasem nadchodziła godzina, o której miało się rozpocząć spotkanie z Dawidem Brykalskim, na które oczekiwało sporo osób, acz raczej nie takich, z jakimi chciałby się ów pan spotykać. Tradycyjnie, odpowiedzialni za pojawianie się w towarzystwie takich jak on osobników zwykli ich nazywać kontrowersyjnymi. W tym przypadku byłoby to określenie czysto eufemistyczne, gdyż pan Brykalski ma od czasu gdyńskiego Euroconu ugruntowaną opinię chama, na którą solidnie zapracował za pomocą lżenia fandomu, ze słynną, jak się wówczas wyraził, „jędzowatą starszą panią” na czele. Spotkanie z owym damskim bokserem miało zapewne na celu zareklamowanie jego książki, upychanej też licznie do paczek z nagrodami konkursowymi, co budziło pewną konsternację u obdarowanych. Dość bowiem znanym od dawna faktem jest, że jedyne co jej autorowi jakoś wychodzi, to krzykliwa autoreklama. W ogóle zrobienie z pana Brykalskiego prowadzącego do bodajże jedenastu spotkań było posunięciem po prostu skandalicznym. Wstyd zrobił się tym większy, gdy wyszło na jaw że chyba przy każdym z tych spotkań kompromitował się nieprzygotowaniem, za to przeszkadzał przerywając prelegentom. Po dwudziestu minutach oczekiwania uznałem, że pan Brykalski już nie przyjdzie i udałem się z powrotem do jaskini astronomów, gdzie tym razem prelekcję miała Inge Heyer. Mówiła o teleskopie Hubble’a, a są to w konkurencji opowieści „co robię w pracy” jedne z ciekawszych. Mariusz Seweryński występował tym razem w roli tłumacza, z czym radził sobie nienajgorzej, acz miał tendencję do nadmiernego ubarwiania wypowiedzi interesujących wszak samych w sobie. Kilka też razy sala poprawiała go chóralnie. Jak się jednak okazało, przypadkiem trafiłem ponownie na opowieść o poszukiwaniu planet, więc po kilkunastu minutach wróciłem do hallu, gdzie Szaman w przelocie zawiadomił mnie, iż wiadomy prelegent jednak się pojawił. Ruszyłem więc do odpowiedniej sali. Pan Brykalski raczył się spóźnić ponad pół godziny, próbując zwalić winę na jakieś niedopatrzenie organizatorów. Nawiasem mówiąc, następnego dnia mogłem zobaczyć, co potrafi zrobić z obiadem Runa, firma porządna i szanująca swoich czytelników, kiedy do spotkania został kwadrans i cała pieczeń. Ania i Edyta nie spóźniły się nawet o minutę. Czyli jednak można. Fachowa robota. No ale to trzeba mieć klasę. Wracając jednak do spraw nieprzyjemnych, na spotkaniu nie było chyba nikogo zainteresowanego książczyną, do której jak się okazało autor wpakował wywiady po prostu z każdym, kto mu nie odmówił. Pan Brykalski na zmianę czerwieniał i bladł pod niewygodnymi pytaniami. Na zakończenie usiłował jeszcze zboczyć w koncepcję bycia napastowanym przez wąską grupkę wiadomych sił, a gdy mu nie wyszło, wysnuł teorię jakoby udało mu się pogodzić fandom. Wyraźnie był zadowolony że, cytując „Paragraf 22”, „ma rzadki dar godzenia ze sobą zupełnie różnych ludzi co do tego, jaki z niego kutas”. |
Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.
więcej »Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.
więcej »34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.
więcej »GSB – Etap 21: Stożek - Ustroń
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 20: Węgierska Górka – Stożek
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 19: Hala Miziowa – Węgierska Górka
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 18: Markowe Szczawiny – Hala Miziowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 17: Hala Krupowa – Markowe Szczawiny
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 16: Skawa – Hala Krupowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 15: Turbacz – Skawa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 14: Krościenko nad Dunajcem - Turbacz
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 13: Przehyba – Krościenko nad Dunajcem
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 12: Hala Łabowska - Przehyba
— Marcin Grabiński
200% smaku
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Pamiątka z historii
— Paweł Pluta
Hidalgos de putas
— Paweł Pluta
My też mamy Makoare
— Paweł Pluta
Elektryczne stosy
— Paweł Pluta
Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta
Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta
Przejście przez cień
— Paweł Pluta
Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski
A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta
Od przyjaciół nie całkiem Moskali
— Gromowica Bierdnik, Paweł Pluta