Na pierwszy rzut oka poruszający się kanalizacyjnymi rurami duch jest świeżą i ciekawą koncepcją. Niestety, finał rozgrywki bezlitośnie obnaża obśliniony przez dziesiątki twórców fabularny szkielet, przez co „Zakonnica” okazuje się być w rzeczywistości przeciętnym horrorem jednokrotnego użytku.
Wodnista śmierć
[Luis De La Madrid „Zakonnica” - recenzja]
Na pierwszy rzut oka poruszający się kanalizacyjnymi rurami duch jest świeżą i ciekawą koncepcją. Niestety, finał rozgrywki bezlitośnie obnaża obśliniony przez dziesiątki twórców fabularny szkielet, przez co „Zakonnica” okazuje się być w rzeczywistości przeciętnym horrorem jednokrotnego użytku.
Luis De La Madrid
‹Zakonnica›
Hiszpanie zdają się mieć jakąś fobię w kwestii nawiedzonych placówek zajmujących się nieletnimi, bowiem to właśnie w ich kraju powstaje spora część współczesnych filmów na ten temat. Modę najwyraźniej zapoczątkował w roku 2001 Guillermo del Toro, kręcąc dość mroczny, osadzony w sierocińcu „Kręgosłup diabła”. Cztery lata później światło dzienne ujrzały dwa horrory, puszczone do dystrybucji w odstępie ledwie kilku dni: dziejąca się w zakonnej szkole „Zakonnica” oraz recenzowana jakiś czas temu „
Delikatna”, historia rozgrywająca się w dziecięcym szpitalu. Czwartym zaś horrorem, zresztą najbardziej u nas znanym (jako jedyny z tej grupy dostąpił zaszczytu dystrybucji kinowej), jest nakręcony w 2007 roku „
Sierociniec”.
Na tle swoich współbraci „Zakonnica” wypada dość blado, idąc łeb w łeb – przynajmniej jeśli chodzi o trwonienie potencjału – z „Delikatną”. Jej słabość polega na nadmiernym eksploatowaniu wizerunku widmowej zakonnicy, zbyt nachalnym wrzucaniu jej w światło reflektorów oraz na fatalnym sposobie rozwiązania intrygi. Bo to, co przez dłuższy czas wyglądało ciekawie i zdawało się prowadzić do jeżącego włosy na głowie rdzenia opowieści, praprzyczyny potwornych zdarzeń, nagle, dosłownie kilka minut przed końcem, dostaje wyjaśnienie wręcz prostackie i de facto odzierające całą koncepcję z wszelkiej nadnaturalnej tajemniczości. Nie sposób napisać o tym nic bliższego bez zdradzania zakończenia fabuły, wystarczy jednak powiedzieć, że spod kostiumu wyrafinowanej opowieści gotyckiej zaczyna nagle prześwitywać lichy, tuzinkowy szkielet slashera. Po prostu wstyd.
Teoretycznie nic w filmie nie zapowiada końcowej katastrofy. Wszystko z grubsza biegnie właściwym torem, nawet jeśli od czasu do czasu posiada on odcinki pełne wybojów. Najpierw – na oczach córki – ginie dręczona koszmarami przeszłości kobieta. Jej gardło zostaje poderżnięte ręką widmowej zakonnicy, która zmaterializowała się z sączących się z przepełnionego zlewu strug wody. Potem – ścigana przez zakonnicę, która tym razem wypełzła z muszli klozetowej – ginie koleżanka matki. Znowuż na oczach dziewczyny. Wiadomo też, że w równie podejrzanych okolicznościach straciła życie jeszcze przynajmniej jedna kobieta. W efekcie dziewczyna, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o morderczej zakonnicy, decyduje się wybrać do Hiszpanii w poszukiwaniu szkoły, którą ukończyła matka.
Szczerze powiedziawszy, każda minuta seansu rozbudza rozmaitej maści wątpliwości. Część z nich jest w sposób umiarkowanie satysfakcjonujący wyjaśniona dzięki końcowym scenom, jednak nie zmienia to faktu, że przez większą część fabuły widz bądź ma ochotę wybuchnąć śmiechem, bądź zrugać scenarzystę za pustogłowie. Przede wszystkim zastanawia tytułowy duch. Owszem, jest oryginalny, w dodatku w jego powstawanie wplątano zapożyczoną z azjatyckiego kina grozy wodę, ale sama koncepcja została posunięta wręcz do absurdu. Jako że widmowa mścicielka wyskakuje a to ze zlewu, a to z toalety, wychodzi na to, że podróżuje rurami ściekowymi. Należy się wobec tego cieszyć, że duchowna – złożona z czystych, przejrzystych kropelek wody – najwyraźniej dbała za życia o higienę osobistą, bo w innym przypadku ofiary musiałyby się liczyć z utratą życia z rąk upiora pełnego brudu i fekaliów. A porzucając ironię – to zacne, że twórcy uznali, iż duch wychodzący z miejsca, gdzie lądują odpadki i produkty przemiany materii, może być krystalicznie czysty. Pewnie zrobili to w trosce o widza, który teoretycznie winien być nękany dreszczami grozy, a nie nawracającymi falami wymiotów. Z drugiej jednak strony szkoda, że ducha, który potrafi fruwać sobie po pomieszczeniu bez utraty wody, a także przenikać przez okna czy podróżować uczepiony skrzydła samolotu, aż tak mocno ugrzeczniono, jeśli chodzi o wygląd.
Wątpliwością numer dwa są motywacje głównej bohaterki. Jedzie ona bowiem do Hiszpanii wcale nie po to, by dowiedzieć się, co się stało w szkole matki, czy wytropić, dlaczego nad grupą kobiet ciąży klątwa. Nie zamierza również wcale zatrzymywać siejącego śmierć ducha. Dziewczyna chce… dowiedzieć się, kim jest zakonnica. Więcej – przez dłuższy czas nawet przez myśl jej nie przechodzi, że duchowna może od dawien dawna już nie żyć, i że to, co pozbawia ludzi życia, jest upiorem. To dziwaczne podejście do sprawy jest tym bardziej irytujące, iż nie ma absolutnie żadnych przesłanek pozwalających zakładać, że zakonnica jest osobą z krwi i kości.
Podobnie zastanawia przebieg spotkań z duchem. Dlaczego ofiary są jedynie przestraszone widokiem zakonnicy, zamiast wręcz mdleć z grozy? Przecież to nie morderca z pogrzebaczem w ręku, a upiór, mrożąca krew w żyłach, zabójcza manifestacja zza grobu. Czyżby nikt już nie truchlał na widok ducha wślizgującego się do mieszkania w najmniej oczekiwany sposób, i to mającego wobec ofiary jak najgorsze zamiary? Czemu na przykład dziewczę, siedzące w pustym, nawiedzonym gmachu, w domniemanym towarzystwie ślizgającej się gdzieś po okolicy morderczej zjawy, na widok wybrzuszającego się kocyka nie piszczy z przestrachu, nie wzywa pomocy, nie mdleje czy nie rzuca się, potykając, do ucieczki, a raczej sprawia wrażenie osoby, która właśnie sobie myśli z przekąsem: „O, wilgotny kocyk. Dziwne”?
Do koszyczka uchybień można jeszcze dorzucić wizytę w hiszpańskiej bibliotece (w dzisiejszej dobie aż się nie chce wierzyć, by ot tak udostępniano czytelnikom szczegółowe dane osobowe z dokumentów nie do końca będących publicznymi), sposób na zagajenie dyskusji w samochodzie jadącym nieoświetloną drogą w deszczową noc (dziewczyna, siedząc w fotelu pasażera, po prostu znienacka zaciąga hamulec ręczny) czy liczbę i imiona uczennic. Odrębną bajkę stanowią lawinowo mnożące się pod koniec filmu schematyczne zagrywki, biorące się z popadnięcia historii w koleiny młodzieżowego horrorku o grupce średnio sprytnych sierotek, które nocą, z komórkami pozbawionymi zasięgu, zaczynają samopas błąkać się po korytarzach budowli, w której zakamarkach czai się nienazwane zło.
Film zrealizowany jest jednak na tyle solidnie od strony technicznej (pieczę nad produkcją sprawował w końcu Brian Yuzna), że o części mankamentów swobodnie można zapomnieć podczas seansu. Zdjęcia, jak to w kinie hiszpańskim ostatnich lat, stoją na zadowalająco wysokim poziomie. Scenografia również jest godna pochwały. Efekty specjalne są doskonale wykonane, aczkolwiek momentami odnosi się wrażenie, że jest ich zbyt wiele, pojawiają się w nie do końca właściwych miejscach i wręcz przytłaczają sobą niektóre sceny, co nie wychodzi na dobre klimatowi. Trochę szwankuje jednak dopasowanie dźwięku w ścieżce dialogowej, aczkolwiek zapewne dlatego, że angielski – a „Zakonnica” została nakręcona od razu z myślą o rynku światowym – jest dla większości aktorów językiem w sumie obcym.
Mimo tych uchybień, „Zakonnica”, będąc w istocie swego rodzaju miksem ghost story ze slasherem, przy czym z tego pierwszego jest nawiedzenie i lekki zarys klimatu, a z tego drugiego sztywna kalka fabularna, uwidaczniająca się w całej krasie dosłownie w kilku ostatnich minutach seansu, jest w stanie zapewnić odpowiednią dawkę rozrywki. Nawet jeśli zakończenie psuje część klimatu, to równocześnie świadczy o pomysłowości scenarzysty, który z dwóch mniej lub bardziej zleżałych kotletów upichcił dający się przełknąć gulasz.