Gumowa stopa w natarciu [Nick Quested „Skarb Mumii” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Polityka krajowych dystrybutorów generalnie jest dość wkurzająca. Notoryczne traktowanie widzów jak klientów osiedlowego warzywniaka, którzy kupią najgorsze nawet farfocle i zgniłki, jakie im się tylko podsunie – bo sprzedawca twierdzi, że to cymes – jest wręcz obrzydliwa. Kolejny przykład takiego wstrętnego procederu to „Skarb mumii”: cuchnące truchło, które nigdy nie powinno znaleźć się na półkach krajowych wypożyczalni i sklepów.
Gumowa stopa w natarciu [Nick Quested „Skarb Mumii” - recenzja]Polityka krajowych dystrybutorów generalnie jest dość wkurzająca. Notoryczne traktowanie widzów jak klientów osiedlowego warzywniaka, którzy kupią najgorsze nawet farfocle i zgniłki, jakie im się tylko podsunie – bo sprzedawca twierdzi, że to cymes – jest wręcz obrzydliwa. Kolejny przykład takiego wstrętnego procederu to „Skarb mumii”: cuchnące truchło, które nigdy nie powinno znaleźć się na półkach krajowych wypożyczalni i sklepów.
Nick Quested ‹Skarb Mumii›EKSTRAKT: | 10% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Skarb Mumii | Tytuł oryginalny | Seven Mummies | Dystrybutor | Vision | Reżyseria | Nick Quested | Zdjęcia | Patrick Loungway | Scenariusz | Thadd Turner | Obsada | Matt Schulze, Cerina Vincent, Billy Wirth, Billy Drago, Andrew Bryniarski, Danny Trejo, Max Perlich, Noreaga, Thadd Turner, James Intveld | Muzyka | James Intveld, Michael Turner | Rok produkcji | 2006 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 90 min | Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 | Gatunek | groza / horror, przygodowy | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Skarb mumii” to chyba najgorszy film w historii „profesjonalnej” kinematografii, a także jeden z najgorszych filmów w ogóle. Absurdalny, źle zagrany i fatalnie zrealizowany, różni się od kina amatorskiego, kręconego na ogół przez garstkę zapaleńców metodami urągającymi sztuce filmowej, wyłącznie wysokością budżetu. Za pieniądze, które zostały przeputane przy jego powstaniu, można było spokojnie zrobić ze dwa porządne kinowe hity. Przecież taki „Wysyp żywych trupów”, może nie najdowcipniejszy, ale posiadający wszelkie cechy właściwe profesjonalnym produkcjom, pożarł MNIEJ pieniędzy niż to barachło! W głowie mi się po prostu nie mieści, jak za pięć milionów dolarów można było nakręcić film znacznie, znacznie gorzej zrealizowany niż – przykładowo – kosztujące 60 tysięcy dolarów „Pi” czy 350 tysięcy dolarów (tych kanadyjskich) „Cube”. Dzięki Vision już wiem, że można. Aczkolwiek radość z tego powodu wcale mnie nie rozpiera. Zdawałoby się, że twórcy wcześniejszej o rok, recenzowanej już u nas „ Klątwy El Charro” powinni poduczyć się rzemiosła i następny film zrobić lepiej. Zwłaszcza że do dyspozycji mieli znacznie większe pieniądze („Klątwa…” kosztowała „tylko” 200 tysięcy dolarów). Nic bardziej mylnego. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to kiepskie zdjęcia – kręcone tanią kamerą, początkowo mają w miarę odpowiednią barwę, po zapadnięciu zmroku robią się jednak szare i niewyraźne, co wynika zapewne z braku porządnej ekipy oświetleniowców. Na dokładkę przy szybszym ruchu tracą ostrość, w związku z czym (w nadziei zatuszowania tego mankamentu) niektóre ujęcia są nieumiejętnie przyspieszane, co owocuje czkawką obrazu i rwaniem się ruchu pokazywanych na ekranie postaci. Szczerze mówiąc, parę razy miałem wrażenie, że za zdjęcia odpowiedzialna jest jakaś ekipa kręcąca południowoamerykańskie telenowele, bo kadrowanie i jakość obrazu były niemal identyczne jak w takiej – dajmy na to – „Manueli”. Do tego należy dodać prymitywne udźwiękowienie filmu i koszmarną muzykę, jakże daleką od horroru, jakim podobno „Skarb mumii” miał być (polecam zwłaszcza rapowanie do sceny wyczerpującego marszu przez pustynię). Reszta też jest niedobra. No, może prócz biustu Ceriny Vincent. Weźmy na przykład scenariusz. Grupa przewożonych gdzieś więźniów ucieka z rozbitej furgonetki, biorąc za zakładnika konwojentkę. Próbują dotrzeć do granicy z Meksykiem, ale po drodze znajdują złoty medalion, którego zwrócenie prawowitemu właścicielowi może przynieść każdemu z nich fortunę. Porzucają więc myśl o ucieczce do Meksyku i – zgodnie ze wskazówkami dziwacznego Indianina (dziobaty Danny Trejo) – idą szukać tajemniczego miasta, które pojawia się na pustyni w dzień równonocy. Chłopaki mają szczęście, bo miasto właśnie się materializuje (i wcale nie o świcie, jak podpowiadałaby logika). Niestety, mieszkańcy są… eee… ciężko powiedzieć czym, ale lubią ludzkie mięso. Jedni atakują nagle i z charkotem (głównie prostytutki), inni statecznie wyciągają przed siebie ręce i suną ku ostrzeliwującym się bohaterom (bywalcy saloonu), a jeszcze inni chodzą z szablą (rzucający złowieszcze komentarze szeryf) bądź bronią palną (jego dwóch pomocników). Do bukietu dorzucone zostały tytułowe mumie, czyli pilnujący od czterystu lat skarbu jezuici (tak, tak, właśnie jezuici, a każdy z nich z piekielnym medalionem na piersi). Teoretycznie jak głupi by nie był scenariusz, można go było uratować żwawszą akcją, klimatem lub choćby niezłymi efektami specjalnymi. Jednak nic z tych rzeczy – akcja wyszła na kawę, klimat się nie tyle ulotnił, co nawet nie zmaterializował, a w poczet efektów można zaliczyć jedynie garść wystrzałów i pół wiadra lateksu, z którego jakaś niedojda życiowa bezskutecznie próbowała ulepić trupi makijaż. Więcej – nie sposób przypisać filmu do konkretnego gatunku. Bowiem najpierw jest ździebko sensacji (więźniowie na wolności), potem przygodówki (jeśli za taką można wziąć marsz przez pustynię), której po piętach depcze mieszanka filmu obyczajowego z westernem (lokalni mieszkańcy kontra rozwaleni przy stoliku nieokrzesani przybysze) w towarzystwie zaledwie DWÓCH scen, które od biedy można uznać za horror. A wszystko to ślamazarne i nieciekawie pokazane, z konwulsją akcji w 35. minucie, kiedy bohaterowie zostają zaatakowani przez mieszkańców łaknących ludzkiego mięsa i – po statycznej kanonadzie – zmuszeni do ucieczki, oraz drugim drgnięciem niecały kwadrans później, podczas ataku strupieszałego jezuity. Poza tym jedni się przekradają uciekając, a drudzy się przekradają goniąc, aż nadchodzi czas na finał. Wtedy to kilka mumii wyglądających jak naćpani menele w gumowych maskach rzuca się na bohaterów – stosując kung-fu. Śmiech więźnie w gardle. Tak źle nie było nawet w – kiepskiej przecież – „Klątwie El Charro”, która mogła pochwalić się przynajmniej dobrymi zdjęciami, eleganckimi wstawkami stylizowanymi na nieme kino i znośnymi efektami gore. W „Skarbie mumii” nie ma natomiast nic, co byłoby warte uwagi. Co się więc stało z przeznaczonymi na ten film pieniędzmi? Kto je zabrał? I za co? Przecież żadna z pokazanych w „Skarbie…” rzeczy nie była warta choćby ułamka procenta budżetu! Może pewnym wytłumaczeniem jest nad wyraz długa lista podziękowań na końcu listy płac, gdzie figurują rozmaite hotele, knajpy, banki, studia filmowe, a nawet biuro prawne i miasto Tombstone – istnieje przecież szansa, że pieniądze wydano nie „na” kręcenie filmu, a „podczas” jego kręcenia, co stanowi zasadniczą różnicę. Jak by jednak nie było, „Skarb mumii” to wielka, niewarta uwagi hucpa. Lepiej nie tykać tego najdłuższym nawet kijem.
|