Co prawda na opakowaniu jest napisane, że nowy „Dzień żywych trupów” powstał w oparciu o fabułę klasyka Romero z 1985 roku, jednak w rzeczywistości oba te filmy nie mają ze sobą nic wspólnego. Prócz zombie, ma się rozumieć.
Zombie na bezmięsnej diecie
[Steve Miner „Dzień żywych trupów” - recenzja]
Co prawda na opakowaniu jest napisane, że nowy „Dzień żywych trupów” powstał w oparciu o fabułę klasyka Romero z 1985 roku, jednak w rzeczywistości oba te filmy nie mają ze sobą nic wspólnego. Prócz zombie, ma się rozumieć.
Film nadesłał portal o kinie domowym FILMOPOLIS.pl - recenzje filmów na DVD, Blu-ray. Testy wszystkich elementów kina domowego. Premiery, zapowiedzi i listy hitów.
Steve Miner
‹Dzień żywych trupów›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dzień żywych trupów |
Tytuł oryginalny | Day of the Dead |
Dystrybutor | SPI |
Reżyseria | Steve Miner |
Zdjęcia | Patrick Cady |
Scenariusz | Jeffrey Reddick |
Obsada | Mena Suvari, Nick Cannon, Michael Welch, AnnaLynne McCord, Stark Sands, Ian McNeice, Ving Rhames, Vanessa Johansson, Jeffrey Reddick |
Muzyka | Tyler Bates |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 86 min |
Parametry | DTS ES, Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Filmów o chodzących trupach powstało już powyżej setki i aby wybić się na rynku, nie wystarcza już umieszczenie w tytule frazy „Living Dead” czy „…of the Dead”. Niektórzy, jak w przypadku producentów „Dnia żywych trupów”, sięgają więc dodatkowo po nazwisko Romero, w sposób nieuprawniony sugerując, że film ma jakikolwiek związek z jego horrorami. A związku żadnego po prostu nie ma. To, że po ekranie hasają zombie, akcja przez chwilę dzieje się w podziemnym kompleksie, a dwójka bohaterów ma nazwiska zaczerpnięte z pierwowzoru, nie czyni jeszcze z „Dnia żywych trupów” remake’u. Więcej sensu miałoby chyba dostawienie kolejnej cyferki przy tytule, zwłaszcza że proces obrastania filmu kontynuacjami rozpoczął się całkiem niedawno, bo w roku 2005. Wypuszczony wówczas na rynek „Day of the Dead 2: Contagium” również fabularnie nie miał nic wspólnego z oryginałem z roku 1985, zatem szkody wielkiej by nie było.
Co by jednak nie mówić, nowy „Dzień żywych trupów”, nawet jeśli bezsensownie podczepiony pod horror Romero, ogląda się całkiem nieźle. Całość jest zaskakująco dynamicznie skrojona i pozbawiona większych dziur logicznych, co wręcz szokuje, zważywszy, że producentem filmu był Boaz Davidson, Słońce Mroku Intelektualnego i Młot Na Inteligencję. Nie obeszło się jednak bez kilku wątpliwej natury pomysłów, ale o tym dalej.
Historia ma prościutką konstrukcję. Niewielkie miasteczko, w którym szerzy się tajemnicza infekcja, zostało otoczone wojskowym kordonem. Zarażone osoby po przejściowej infekcji wyglądającej na grypę i krwotoku z nosa zapadają w chwilowy letarg, z którego budzą się z niezaspokojonym łaknieniem ludzkiego mięsa. Ten, kto nie padł ofiarą krążącego w powietrzu wirusa (chyba, bo początkowo jest mowa o bakteriach, jednak zakładam, że to błąd tłumacza), ginie rozszarpany zębami sąsiada czy kuzyna. Grupa bohaterów, którzy próbują wywinąć się od zasilenia szeregów mięsożernych truposzy, zaczyna sukcesywnie topnieć.
Zombie, zgodnie z trendem panującym od czasów Snyderowskiego „
Świtu żywych trupów”, są bardzo szybkie i niezwykle agresywne, co tylko podwyższa temperaturę rozgrywki. Atakują hordami, rzucając się na ofiary w dzikim pędzie i nie zważając na stojące na drodze przeszkody. Umknąć im praktycznie nie sposób. Dzięki temu dynamika ataku jest nawet lepsza niż we wspomnianym wyżej filmie, a krwawy chaos momentami wręcz poraża i wciska w fotel. Sęk w tym, że scenarzysta miejscami nieco przesadził. Jeszcze rozumiem, że zombie skaczą z okien albo że się podkradają. Jednak truposz biegnący po suficie to już lekka przesada. A przecież jest tutaj jeszcze karkołomne założenie, że człowiek po przemianie w drapieżne monstrum zachowuje część swojej inteligencji – pozwala mu to posługiwać się przedmiotami, których używał za życia. I jeśli pomysł ten nawet koresponduje z ogólną ewolucją koncepcji zombie u Romero (w jego „Dniu żywych trupów” truposz po odpowiedniej „tresurze” potrafił posługiwać się bronią, a w „
Ziemi żywych trupów” trafia się wręcz myślący zombiak), to Steve Miner, reżyser kilku zacnych horrorów (druga i trzecia część „Piątku trzynastego”, „Dom”, „Lake Placid”), poszedł krok dalej. Wprowadził wegetarianina, stroniącego od konsumpcji mięsa nawet po przemianie. Jak mawiają – jeśli tonąć, to na „Titanicu”, a nie na byle łajbie. Bo jak na mój gust sugerowanie jakiejkolwiek inteligencji i cząstkowej nawet świadomości u kogoś z martwym mózgiem mija się z sensem. Albo jest się trupem, albo nie.
Szkoda przy tym, że zdjęcia są przeciętne, a kolorystyka taśmy dość wyblakła, co jest zmorą najnowszych filmów z niezbyt wysokim budżetem. Choć z drugiej strony, 18 milionów dolarów ciężko uznać za pieniądze niewystarczające do prawidłowego oświetlenia planu. Zadowalająco solidne są za to efekty specjalne – posoka chlapie na wszystkie strony, trup ściele się gęsto, a oderwane fragmenty ciał szybują w poprzek planu. Choć pewnie miłośnicy filmów o człapiących truposzach będą nieco zawiedzeni, bo fabuła koncentruje się głównie na perypetiach bohaterów (polecam zwłaszcza apetyczną AnnaLynne McCord), a nie na rzeziach i masowej konsumpcji. Jednak dzięki temu dostajemy przyzwoite katastroficzne kino akcji, a nie prowadzącą donikąd ganianinę ze strzykającymi co kilka chwil ścięgnami i chrzęstem odrywanych kończyn.
Różowo jednak tak do końca nie jest. Bohaterowie częstokroć okazują zbyt niewielkie emocje jak na ludzi, którym właśnie wyjadana jest rodzina i znajomi. Są też stosunkowo mało zmęczeni jak na podejmowany wysiłek, co szczególnie widać w scenach następujących bezpośrednio po strzelaninie czy pościgu. Denerwuje też nadmiernie wszechstronna edukacja młodzieży, a nawet i szeregowych wojskowych, którzy pod względem posiadanej wiedzy plasują się daleko powyżej nie tylko amerykańskiej, ale i europejskiej średniej. Wiele do życzenia pozostawia też niewyszukane zakończenie filmu. Ogólnie jednak „Dzień żywych trupów” potrafi zapewnić odpowiednią dawkę emocji i przykuć uwagę. A to już całkiem sporo.