Kolejnym filmem, który ze względu na brak trzymania się konwencji horroru nie znalazł zrozumienia u widzów, jest „Krwawa jazda” – opowieść gęsta, tajemnicza i balansująca na krawędzi artyzmu. Nie da się jednak ukryć, że produkcja ta ma jeden poważny minus – rozczarowująco prymitywne zakończenie.
Nocną porą taniec ze sforą
[Marcus Adams „Krwawa jazda” - recenzja]
Kolejnym filmem, który ze względu na brak trzymania się konwencji horroru nie znalazł zrozumienia u widzów, jest „Krwawa jazda” – opowieść gęsta, tajemnicza i balansująca na krawędzi artyzmu. Nie da się jednak ukryć, że produkcja ta ma jeden poważny minus – rozczarowująco prymitywne zakończenie.
Marcus Adams
‹Krwawa jazda›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Krwawa jazda |
Tytuł oryginalny | Octane |
Dystrybutor | Imperial |
Reżyseria | Marcus Adams |
Zdjęcia | Robin Vidgeon |
Scenariusz | Stephen Volk |
Obsada | Madeleine Stowe, Norman Reedus, Bijou Phillips, Mischa Barton, Jonathan Rhys-Meyers, Leo Gregory |
Muzyka | Paul Hartnoll, Phil Hartnoll, Simon Boswell |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Luksemburg, Wielka Brytania |
Czas trwania | 91 min |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Co pewien czas trafia się w ofercie sklepów i wypożyczalni film rzeczywiście ciekawy, niedający się łatwo przypisać do gatunkowej szufladki i niepodlegający jednoznacznej ocenie. Raz jest to pozbawiona większego budżetu produkcja o zaskakująco spójnym scenariuszu i zadowalająco fachowym wykonaniu, jak choćby „
Populacja 436”, innym razem obraz relatywnie drogi, ale nie do końca podlegający zwyczajowym prawidłom gatunkowym, czego doskonałym przykładem jest właśnie „Krwawa jazda” – horror, któremu znacznie bliżej do mrocznego thrillera w lynchowskim stylu niż do prawdziwego horroru. Nie najłatwiej jednak odgrzebać takie perełki, bowiem brakuje w Polsce porządnego systemu promocji wprowadzanych na rynek tytułów.
Na pierwszy rzut oka fabuła „Krwawej jazdy” nie wygląda zbyt oryginalnie. Ot, klasyczny film drogi, przynajmniej początkowo wyglądający dość zwyczajnie. Wracające nocną porą do domu zmęczona, nerwowo rozstrojona matka (bardzo elegancka Madeleine Stowe) i jej zbuntowana nastoletnia córka (nieco bezpłciowa Mischa Barton) urozmaicają sobie drogę sprzeczkami i docinkami. Gdy przy kolejnym postoju matka drze urodzinowy prezent córki – bilet na upragniony koncert, zdenerwowana dziewczyna znika. Matka, która dopiero po chwili orientuje się, że córka uciekła, rusza na jej poszukiwania. Wkrótce okazuje się, że zniknięcie córki może mieć związek z autostopowiczką, którą bohaterki chwilę wcześniej podwoziły. I tu się kończą klasyczne schematy. Cała reszta jest poplątana, niejasna, na krawędzi snu.
Wystarczy wspomnieć pierwsze sceny filmu, w których jesteśmy świadkami udzielania pomocy ofiarom wypadku. A przynajmniej początkowo tak to wygląda, bo nagle – gdy słychać syreny nadjeżdżającej karetki – widoczni na ekranie ratownicy pospiesznie zaklejają rannemu kierowcy usta taśmą samoprzylepną, pakują go do wozu i z piskiem opon odjeżdżają. Dalej – kierowca holownika, który zjawia się na miejscu, zachowuje się dość osobliwie. Wozi ze sobą zdjęcia rozbitych aut i wyraźnie szuka czegoś we wraku samochodu. To nie wszystko. W pewnym momencie główna bohaterka zauważa, że w jej pobliżu kręci się wąska grupa osób. Wciąż ci sami ludzie przesiadują w odwiedzanych przez obie kobiety przydrożnych zajazdach. Czy jest to wyłącznie przypadek, czy jednak kryje się za tym coś więcej? A może to tylko przywidzenia spowodowane zmęczeniem i branymi lekami? Tak jak telewizyjne audycje kierowane wyłącznie do bohaterki?
Z każdą kolejną sceną ogląd sytuacji się komplikuje, przy czym nie wiadomo, gdzie upatrywać przyczyn tej komplikacji. Ciężko bowiem zgadnąć, czy oglądana rzeczywistość jest wypaczona dlatego, że oglądamy ją oczami bohaterki, czy też dlatego, że rzeczywiście dzieje się tutaj coś dziwnego, być może nawet nadprzyrodzonego. Wkrótce sama bohaterka zaczyna powątpiewać, czy to, co widzi, jest prawdziwe.
Film ma naprawdę ciekawy, oniryczny klimat, świetnie podkreślany przez wyrazistą, intrygującą muzykę Orbitala. Muzykę ani na chwilę niepozwalającą o sobie zapomnieć, inteligentnie ilustrującą obraz, ale nieraz również wychodzącą na plan pierwszy i nakręcającą lekko fabułę. Całość doskonale uzupełniają czyste, odpowiednio nasycone kolorem zdjęcia oraz wiarygodna gra aktorska, dzięki czemu film momentami zachwyca idealnym wręcz mariażem dźwięku, obrazu i fabuły. Warto przy tym zaznaczyć, że akcja „Krwawej jazdy” toczy się wyłącznie po zmroku.
Nie obeszło się jednak bez potknięć. Przede wszystkim zabrakło maestrii w konstruowaniu intrygi. Film jest momentami zarzucony zbyt dużą liczbą scen w rodzaju „niepokojący moment”, „déjà vu” czy „dziwni ludzie”, które włażą sobie nawzajem w paradę i przeszkadzają w budowaniu klimatu. Rozsądniej byłoby zrezygnować z niektórych elementów historii, a przynajmniej nie podkreślać ich tak nachalnie (jak choćby motywu krwi i krwistego koloru), bez nich bowiem „Krwawa jazda” zyskałaby na przejrzystości, jednocześnie nic nie tracąc z mrocznego klimatu. Można też mieć pretensje do nieco zbyt powolnego zawiązywania się akcji, aczkolwiek są to naprawdę drobne mankamenty, absolutnie niepsujące przyjemności płynącej z oglądania filmu.
Niestety, całą tę koronkową robotę dokumentnie szlag trafia w ostatnich kilku minutach opowieści. Bo oto w czasie obiecującej, rozgrywanej w świetnych plenerach finalnej konfrontacji objawia się wreszcie główny „przeciwnik” bohaterki. Wówczas okazuje się, że scenarzysta wybrał chyba najgłupsze z możliwych rozwiązań, dolepiając do mrocznej, smakowitej historii, przywodzącej na myśl obrazy Lyncha czy Cronenberga, prostackie przesłanie godne co najwyżej religijnej czytanki dla niezbyt rozgarniętych dzieci. Niczego bliżej na ten temat nie napiszę, żeby nie obrzydzać filmu, ostrzegam jednak, że rozczarowanie końcówką może być bardzo duże. Mimo to jednak będę polecał „Krwawą jazdę”, bo zasłużyła sobie na uwagę porządnym aktorstwem, świetną muzyką i doskonałą stroną wizualną.