Jak Jaśko filma kręcił [Uwe Boll „BloodRayne” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Kristanna Loken, Michael Madsen, Matt Davis, Will Sanderson, Geraldine Chaplin, Udo Kier, Meat Loaf, Michael Paré, Billy Zane, Ben Kingsley – czyż tylu znanych aktorów w obsadzie jednego filmu nie gwarantuje doskonałej rozrywki? Ano nie. „BloodRayne”, na planie którego wszyscy się spotkali, miał za reżysera Uwe Bolla. A to wiele mówi.
Jak Jaśko filma kręcił [Uwe Boll „BloodRayne” - recenzja]Kristanna Loken, Michael Madsen, Matt Davis, Will Sanderson, Geraldine Chaplin, Udo Kier, Meat Loaf, Michael Paré, Billy Zane, Ben Kingsley – czyż tylu znanych aktorów w obsadzie jednego filmu nie gwarantuje doskonałej rozrywki? Ano nie. „BloodRayne”, na planie którego wszyscy się spotkali, miał za reżysera Uwe Bolla. A to wiele mówi.
Uwe Boll ‹BloodRayne›EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | BloodRayne | Dystrybutor | Monolith | Reżyseria | Uwe Boll | Zdjęcia | Mathias Neumann | Scenariusz | Guinevere Turner | Obsada | Kristanna Loken, Ben Kingsley, Michelle Rodriguez, Will Sanderson, Udo Kier, Geraldine Chaplin, Michael Madsen, Meat Loaf, Michael Paré, Billy Zane, Robert Baer | Muzyka | Henning Lohner | Rok produkcji | 2005 | Kraj produkcji | Niemcy, USA | Czas trwania | 95 min | WWW | Strona | Gatunek | akcja, groza / horror | EAN | 5907561106699 | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Na Uwe Bollu można polegać jak na Zawiszy. Każdy jego kolejny film – mimo pochłaniania ogromnych pieniędzy – jest zrobiony bardzo źle. Facet ma dar ściągania na plany swoich filmów plejad znanych aktorów, a jednak nic z tego wszystkiego nie wynika. Rzecz nie rozbija się nawet (aczkolwiek tylko „chyba”) o brak talentu reżyserskiego, ale o dwie znacznie ważniejsze rzeczy. Po pierwsze – zły dobór współpracowników. Sądząc po dotychczasowych filmach – należałoby natychmiast zmienić studio montażowe i dźwiękowe, a także przykręcić śrubę ludziom odpowiedzialnym za zdjęcia, muzykę i scenariusz oraz zatrudnić profesjonalnego producenta wykonawczego. Po drugie zaś – facet jest niewzruszony w swojej ignorancji i nie wyciąga absolutnie żadnych wniosków z ponoszonych porażek. Zamiast usiąść i pomyśleć, co takiego zrobił źle, że film się widzom nie spodobał, Uwe wychodzi z założenia, że to niedomiar finansowy powoduje katastrofy kolejnych obrazów. W związku z tym – do czasu zapaści wygodnego systemu finansowania, jaki rząd Niemiec zafundował producentom kręcącym filmy w Niemczech bądź z niemieckimi aktorami (więcej o tym w recenzji „Domu śmierci”) – pakował w realizowane przez siebie produkcje coraz więcej pieniędzy, święcie wierząc w magiczną moc wysokiego budżetu. Magia ta jednak najwyraźniej nie działa w przypadku Uwe Bolla. Z prostej przyczyny: niemiecki reżyser ewidentnie myli priorytety. Wydaje praktycznie całą kasę na wymarzonych aktorów, a potem nie ma pieniędzy na kręcenie samego filmu. Bo nijak inaczej nie potrafię sobie wytłumaczyć fuszerki, jaką doskonale widać na przykładzie „BloodRayne”. Film, który miał budżet rzędu 25 milionów dolarów, jest po prostu zarżnięty kiepską realizacją. Szwankuje w nim praktycznie wszystko – zachowawcze, pozbawione dynamicznych najazdów zdjęcia, prymitywny montaż polegający głównie na szybkich przeskokach obrazu z twarzy na twarz, a także tandetna scenografia, dzięki której często nie można oprzeć się wrażeniu, że tuż za krawędzią kadru wije się plątanina kabli od kamer i reflektorów. Źle jest z kostiumami (strój Rayne niezupełnie jest dopasowany do figury Loken), a wręcz katastrofalnie z udźwiękowieniem, które jest spaprane w takim stopniu, że ręce opadają. Widokowi złego zamku towarzyszy dźwięk pioruna (choć samej błyskawicy nie widać), koń obowiązkowo – niezależnie od tego, co akurat robi – parska, a odgłosy mieczy krzyżujących się z mnisimi lagami brzmią jak walenie bambusem w bambus. Również kwestie dialogowe są fatalnie nagrane. Wszystkie są czytane w jednej tonacji, powoli, bez żadnej ekspresji, z emocjami markowanymi od czasu do czasu czymś w rodzaju zadyszki. Jakby tego było mało, skomponowana do filmu muzyka jest smętna i przygnębiająco monotonna. Co gorsza, na całej linii zawodzą też aktorzy. Całość jest zagrana jak szkolny teatrzyk, w którym uczniowie postępują ściśle według reżyserskich komend („wstajesz”, „podchodzisz”, „uderzasz go”), nie męcząc się wcale wkładaniem uczucia w grę i bez zrozumienia klepiąc wykute na blachę kwestie. Owszem, wszystko jest wówczas zgodne ze scenariuszem, ma odpowiedni bieg wydarzeń i sunącą do przodu akcję, tyle że oglądać się nie daje. Tak jest właśnie z „BloodRayne”. Jest film, ale ani grama w nim magii kina. Produkt finalny, jak najbardziej poprawny od strony technicznej, nie potrafi wytworzyć w widzu wrażenia spójnej całości – ta pozbawiona werwy opowiastka po prostu się nie „lepi”. Coś na planie musiało szwankować, i to poważnie. Albo reżyser nie miał żadnego autorytetu w ekipie, albo panowało takie przeświadczenie o klęsce obrazu (bądź świadomość brania udziału w finansowym przekręcie), że nikt nie widział celu w przykładaniu się do roli. Wszyscy ruszają się, jakby mieli nadwagę, i na domiar złego cierpieli na zatwardzenie. Nawet konie. Jedyna osobą, która z pewnym wdziękiem zachowuje twarz, jest Billy Zane, świetnie odnajdujący się w wielu słabszych filmach i przydający im niespodziewanego uroku (najlepszym przykładem kanadyjski „The Mad”). A teoretycznie oparta na popularnej grze komputerowej historia powinna dać w efekcie świetny, dynamiczny film grozy. Główna bohaterka (wyjątkowo niezdarna i powolna Kristanna Loken), dhampir, czyli pół człowiek, pół wampir, chce dokonać zemsty na starym, potężnym wampirze, który zamordował jej matkę. W tym samym czasie wampir ów (Ben Kingsley) chce zabić dziewczynę – notabene swoją córkę – uważając, że na świecie nie ma miejsca dla dhampirów. Jest tu sporo walk, pościgów i krwawych egzekucji, czyli wszystko to, czego można wymagać od kina rozrywkowego. Nawet jeśli niektóre elementy fabuły kłócą się z powszechnie przyjętym wizerunkiem wampirów (zabija je zwykła woda, zwykła stal, nie są wyraźnie silniejsze od zwykłych ludzi, potrafią sobie nawet wybrać na kryjówkę byłą cerkiew!). Żeby było ciekawiej, Uwe Boll nakręcił dwa lata później „BloodRayne II: Deliverance”. Ten tańszy, mający niewiele wspólnego z częścią pierwszą film dzieje się w realiach Dzikiego Zachodu, gdzie Rayne, odgrywana przez powabną Natassię Malthe, ściga rewolwerowców, którzy w rzeczywistości są wampirami. Wbrew pozorom kontynuacja ogląda się lepiej od pierwowzoru, choć nadal daleko jej do bycia dobrym filmem. Co więcej, Uwe zapowiada na 2010 rok premierę trzeciej części przygód Rayne. Być może będzie to jeden z niewielu przypadków w historii kina, kiedy ostatnia część trylogii będzie najlepsza w cyklu. Trudno jednak mieć tę pewność, bo Uwe jest po prostu nieobliczalny w swojej niekompetencji. Do tego czasu lepiej unikać styczności z filmową Rayne. A tak swoją drogą – co to za zwyczaj wydawać film kinowy w formacie telewizyjnym?
|