Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justin Jones
‹Inwazja zabójczych klonów›

EKSTRAKT:10%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInwazja zabójczych klonów
Tytuł oryginalnyInvasion of the Pod People
ReżyseriaJustin Jones
ZdjęciaBianca Bahena, Leigh Scott
Scenariusz
ObsadaErica Roby, Jessica Bork, Kristen Quintrall
Rok produkcji2007
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania85 min
Gatunekgroza / horror, SF
EAN5907583191277
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Na potencję najlepszy imbir. Na procesy myślowe już nie.
[Justin Jones „Inwazja zabójczych klonów” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Pomyślelibyście, że grozę w filmie siać może… korzeń imbiru? Bo mnie by to do głowy nie przyszło. A na taki właśnie koncept wpadli geniusze ze sławetnego The Asylum, produkując podszywającego się pod „Inwazję” potworka o tytule „Inwazja zabójczych klonów”.

Jarosław Loretz

Na potencję najlepszy imbir. Na procesy myślowe już nie.
[Justin Jones „Inwazja zabójczych klonów” - recenzja]

Pomyślelibyście, że grozę w filmie siać może… korzeń imbiru? Bo mnie by to do głowy nie przyszło. A na taki właśnie koncept wpadli geniusze ze sławetnego The Asylum, produkując podszywającego się pod „Inwazję” potworka o tytule „Inwazja zabójczych klonów”.

Justin Jones
‹Inwazja zabójczych klonów›

EKSTRAKT:10%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInwazja zabójczych klonów
Tytuł oryginalnyInvasion of the Pod People
ReżyseriaJustin Jones
ZdjęciaBianca Bahena, Leigh Scott
Scenariusz
ObsadaErica Roby, Jessica Bork, Kristen Quintrall
Rok produkcji2007
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania85 min
Gatunekgroza / horror, SF
EAN5907583191277
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Pojawiająca się jeszcze przed napisami początkowymi fraza „The Asylum” daje widzowi niezachwianą pewność, iż będzie świadkiem widowiska o ujemnej głębi, bogatego w defekty specjalne i rzadkiej maści kretynizmy, a w dodatku katastrofalnie zagranego. Dlatego też najrozsądniejszym posunięciem jest wyrobienie sobie odruchu natychmiastowego sięgania do klawisza stopu, jeśli tylko na ekranie pojawiają się wymienione wyżej dwa słowa. W przeciwnym razie trzeba się liczyć z zauważalnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym, a w skrajnych przypadkach nawet i fizycznym. Ale za taką sytuację trzeba podziękować niektórym krajowym dystrybutorom, którzy zaoceaniczne gówienka pakują w pozłotkę, radośnie wpychając je nieświadomym zagrożenia klientom jako pełnowartościowy wyrób.
„Inwazja zabójczych klonów” zaczyna się od informacji o zniszczeniu przez deszcz meteorytów całego (?) Monterey. Nic wspólnego z fabułą tak na dobrą sprawę to nie ma, ale jest świetnym wstępem (przynajmniej wedle twórców) do dyszanej sceny seksu z niezmordowanym Andrew, a potem do przedziwnego spotkania w firmie, kiedy to szef beszta swoje podwładne za zbyt opieszałe pozyskiwanie dla celów marketingowych pewnej kapryśnej aktorki porno (żeby było bardziej głupio, firma nie ma żadnego związku z branżą erotyczną). Następnie możemy posłuchać firmowych ploteczek, z których wynika, że lokalna zołza z niewiadomej przyczyny stała się nagle z dnia na dzień miłą, troskliwą koleżanką. Wówczas to właśnie na scenę wkracza zabójca z kosmosu, postrach inteligentnego życia we wszechświecie, bezlistny… przepraszam, bezlitosny morderca czyli… TA-DAM! Imbir. Niewielki. W doniczce. Bez wody usychający.
No cóż… Rozumiem, że tytuł w rodzaju „Drapieżny imbir z kosmosu” nie skusiłby zbyt wielu klientów do zakupu płyty, ale w takim razie warto może było wyszukać sobie inną, nie dającą się tak łatwo rozpoznać roślinę, albo wręcz ulepić ją sobie z gumy? Byłoby dzięki temu o jedno nieporozumienie mniej. Podejrzewam jednak, że ekipa była mocno goniona terminami (mieli ledwie parę tygodni, żeby zdążyć z wypuszczeniem filmu przed emisją „Inwazji” na DVD) i po prostu nie zdążyła wymyślić nic sensownego. Prawdopodobnie zdano się na los, wciśnięto komuś w łapę połowę budżetu i wysłano do sklepu, żeby kupił cokolwiek, co nie ma liści i nie wygląda jak melon czy pomarańcza. Nim produkt dotarł na plan, scenarzysta naprędce zmontował obyczajową historię o kilku dziewczynach nudzących się w pracy, dodał do tego znany z „Inwazji” wątek stworów z kosmosu mordujących ludzi i przybierających ich wygląd – i voilà! Mamy thriller esef. Czy może raczej mielibyśmy, gdyby budżet na to pozwolił.
Szczerze powiedziawszy, podczas seansu chwilami nie można się opędzić od wrażenia, że impulsem do nakręcenia filmu w takiej, a nie innej postaci, musiała być rozmowa producenta z reżyserem i scenarzystami, przebiegająca mniej więcej w ten deseń:
Producent, entuzjastycznie: Widzieliście „Inwazję” z Kidman?
Reżyser, usiłując wydłubać włókno kurczaka spomiędzy zębów: Jeszcze nie.
Scenarzysta 1, przymilnie: Ja też nie, ale wiem, o co tam chodzi.
Scenarzysta 2, na kacu: Ma któryś z was szluga?
Producent, z niegasnącym entuzjazmem: Panowie, mamy kilka tygodni, nim puszczą to na DVD.
Scenarzysta 1, zdziwiony: I co z tego? Przecież i tak nie kupię?
Reżyser, kręcąc głową i mrucząc coś o idiotach: Znowu na mnie padło?
Scenarzysta 2, z rezygnacją wyjmując własnego papierosa: A chociaż zapałki?
Producent, zezując na Reżysera: Chcę, żebyście zrobili film z inwazją i podmianą ciał. Macie na to tydzień.
Scenarzysta 1, radośnie się prężąc: Scenariusz będzie na jutro!
Scenarzysta 2, niechętnie odpalając własną zapałką papierosa: Tak właściwie to dlaczego tu stoimy?
Producent, chwiejąc się nieznacznie: Dorzućcie tam trochę seksu. Może jakaś lekka perwersja…
Scenarzysta 2, nagle ożywiony: Idziemy na dziwki?
Reżyser, odsuwając się lekko od rozmówców: Jak lekka?
Producent, gwałtownie poczerwieniały: Nic takiego, jakieś lesbijki może. No wiecie, żeby facetom się to dobrze oglądało.
Scenarzysta 1, mamrocząc pod nosem zapisywane w kajecie pomysły: Aktorka porno, chutliwy chłopak, liczne sceny łóżkowe…
Scenarzysta 2, odchodząc z błędnym wzrokiem: Muszę się napić.
Producent, wciskając reżyserowi w rękę sto dolarów: Masz tu kasę. Kamerę i mikrofon weźmiesz z magazynku. Dostaniesz też kilka bonów obiadowych dla dziewczyn. Ale tylko wtedy, jeśli się rozbiorą. Kamerzystę załatwi kuzyn.
Reżyser, z niedowierzaniem licząc zera na banknocie: Na co to ma być?
Producent, przez ramię, odchodząc w kierunku Rolls-Royce’a: No wiesz, efekty specjalne i inne takie. Przecież musi być stwór z kosmosu, nie?
Scenarzysta 1, wciąż mamrocząc do siebie: Wielomackie monstrum z sześcioma otworami gębowymi i dwoma odbytami, mające cielsko pełne guzów i liszajów…
Reżyser, wpychając banknot przed oczy Scenarzyście 1: …za sto dolarów.
Scenarzysta 1, przekreślając kartkę: Mały, nieruchomy potwór pozbawiony macek i otworów.
Dajmy jednak pokój złośliwościom. Wystarczy powiedzieć, że film nakręcono za naprawdę niewielkie pieniądze. Zdjęcia są bardzo słabe: albo irytująco zielonkawe, albo sinobłękitne, albo ziarniste i ogólnie ciemne. Dźwięk prawdopodobnie nagrywany był tą samą kamerą, co zdjęcia, możemy bowiem cieszyć się do woli specyficznym pogłosem, problemami ze zrozumieniem tych z aktorów, którzy cicho mówią, a także zniewalającym szumem maszynerii klimatyzacyjnej, bo któryś z geniuszy pracujących dla The Asylum umieścił jedno z miejsc, w których rozgrywa się akcja, w pomieszczeniu z wielką rurą tłoczącą powietrze do systemu wentylacyjnego biurowca. Natomiast efekty specjalne chyba rzeczywiście kosztowały marne grosze, bo w ich poczet można zaliczyć – oczywiście prócz kupionego w markecie imbiru – jedynie czołówkę z garścią lecących w kosmosie meteorytów, malutkie błyskawiczki w chmurach oraz pogiętą folię, która ma robić za powłokę kokonu. Nic więcej tu nie ma.
Jak by tego było mało, kolejny gwóźdź wbija w trumnę lektor, czytając niektóre zdania z tak dziwaczną intonacją, że trzeba dłuższej chwili na zrozumienie wypowiedzi. Do tego dochodzą rozmaitej maści potknięcia, niekiedy biorące się z nonszalancji lektora („Dżeremiasz”), a niekiedy z niechlujnego tłumaczenia ścieżki dialogowej („słuchaj” zamiast „słuchajcie”, „zachowujesz się jak głupia paranoiczka” zamiast „popadasz w paranoję”, etc.). Inna sprawa, że oryginalne dialogi również mądrością nie grzeszyły i w paru momentach nie do końca wiadomo, czy za dodatkową „głębię” wypowiedzi należy dziękować scenarzyście, czy jednak tłumaczowi („Okazało się, że Zach Richardson, facet, który znalazł się martwy na twojej podłodze, był żonaty” – przy czym chodzi o postać, która zastrzeliła się na oczach bohaterki; „Ten deszcz meteorów dzisiaj wieczorem, to byli oni. Więc sama widzisz: musimy ich powstrzymać”; ludzie po przemianie „są napaleni, apatyczni”).
Ostrzegam więc, że sięganie po „Inwazję zabójczych klonów” jest bardzo, ale to bardzo niedobrym pomysłem.
koniec
14 czerwca 2010

Komentarze

14 VI 2010   10:57:05

Szkoda, że ostrzeżenie pojawiło się dopiero teraz... To autentycznie BOLAŁO!!!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedożywiony szkielet
Jarosław Loretz

27 V 2023

Sądząc ze „Zjadacza kości”, twórcy z początku XXI wieku uważali, że sensowne pomysły na horrory już się wyczerpały i trzeba kleić fabułę z wiórków kokosowych i szklanych paciorków.

więcej »

Młodzi w łodzi (gwiezdnej)
Jarosław Loretz

28 II 2023

A gdyby tak przenieść młodzieżową dystopię w kosmos…? Tak oto powstał film „Voyagers”.

więcej »

Bohater na przekór
Sebastian Chosiński

2 VI 2022

„Cudak” – drugi z trzech obrazów powstałych w ramach projektu „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat” – wyreżyserowała Anna Kazejak. To jej pierwsze dzieło, które opowiada o wojennej przeszłości Polski. Jeśli ktoś obawiał się, że autorka specjalizująca się w filmach i serialach o współczesności nie poradzi sobie z tematyką Zagłady, może odetchnąć z ulgą!

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Katastrofalny film katastroficzny
— Krzysztof Czapiga

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.