Rodzina, ach, rodzina. O filmach M. Night ShyamalanaŁukasz ŻurekRodzina, ach, rodzina. O filmach M. Night ShyamalanaKluczowy dla zrozumienia tego wątku jest prolog filmu. Oczami przypadkowej, dziecięcej pasażerki, która nudząc się podczas kolejowej podróży, wierci się w swoim fotelu i niemal staje na głowie, przypatrujemy się Davidowi Dunne’owi. Takie spojrzenie, dziecięce i wywracające rzeczywistość do góry nogami, dominuje w filmie. Bo kluczową postacią „Niezniszczalnego” jest nastoletni syn Dunne’a – Joseph (Spencer Treat Clark). To on pod wpływem opowieści Elijaha dostrzeże w swym ojcu superbohatera. I to pod presją „spojrzenia” Josepha, David, mimo początkowych oporów, będzie się starał przyjąć tę rolę i zaimponować synowi. Odzyska w ten sposób wiarę we własne siły, szacunek dziecka i ocali rodzinę. W zatopionej w kiczowatej popkulturze współczesności narracyjna proteza zaczerpnięta z komiksów jest w stanie odbudować nasze relacje z najbliższymi.
Wyszukaj / Kup W „Znakach” mamy kolejną Shyamalanową psychodramę – poskładanie rozbitej przez rodzinne nieszczęście osobowości pewnego prowincjonalnego pastora (Mel Gibson). Psychodrama połączona jest z klasyczną opowieścią o inwazji kosmitów na Ziemię. Pastorowi Grahamowi Hessowi w wypadku samochodowym ginie żona. Od tego momentu pastor do spraw wiary odnosi się z ledwie skrywaną nienawiścią. Nie warto wypatrywać boskich znaków, bo nie ma żadnego planu zbawienia, jest tylko pustka i absurdalny przypadek. Z tego niemal bergmanowskiego tematu Shyamalan konstruuje paradoksalną, ale jednak mocno uładzoną puentę. Istnienie Obcych powinno ostatecznie utwierdzić Hessa w ateizmie, ale staje się na odwrót. Walka o przetrwanie podczas najazdu UFO odnowi jego zaufanie w siłę rodzinnych więzów, a nieprawdopodobnie szczęśliwe ocalenie syna z łap kosmity przywróci pastorowi wiarę w boską Opatrzność. W tym interesującym filmie dość wyraźnie widać już ograniczenia talentu reżysera, pewne skostnienie formy i powielanie sprawdzonych patentów narracyjnych, a ostentacyjnie pretekstowe traktowanie sztafażu science fiction rodzi w widzach spragnionych mocnych wrażeń uczucie zawodu. Jednocześnie Shyamalan nie potrafi „obiektywnej” narracji przekształcić w „subiektywną” wizję pastora. Zdawkowo potraktowany wątek inwazji Obcych sugeruje, że mamy do czynienia z wewnętrzną projekcją pastora, którego wyobraźnia, wykarmiona na popkulturze, podsuwa mu takie rozwiązania kompensacyjne. Jednak prosta, rzeczowa narracja nie wspiera tej tezy, stąd filmowi brakuje niepokojącej wieloznaczności.
Wyszukaj / Kup Tego typu potknięć nie ma w „Osadzie”. W tym obrazie Shyamalan wychodzi wreszcie poza zaklęty krąg psychicznych przeżyć jednostki, skupiając swoją uwagę na zbiorowości i prawach nią rządzących. Owa zbiorowość żyje z dala od wielkich skupisk ludzkich w pierwszej połowie XIX wieku. Osadą zarządza „rada starszych”, która stara się wcielać w życie ideały sprawiedliwości i równości – ideały, które legły u podstaw amerykańskiej konstytucji, ale z biegiem czasu zdegenerowały się albo zostały zastąpione przez kult pieniądza, zysku i władzy. Aby utrzymać spoistość grupy, młode pokolenie karmione jest opowieściami o straszliwych bestiach, które zamieszkują okoliczne lasy. W ten sposób nikomu nie kwapi się, żeby porzucić dom rodzinny i ruszyć w wielki świat. Ale Shyamalan nie zadowala się tylko opisem potężnej manipulacji – idzie dalej. Tytułowa osada (uwaga, zdradzam puentę) okazuje się swoistym laboratorium życia zbiorowego. Zamożni Amerykanie, naznaczeni przez patologie współczesności, postanawiają uciec od XXI wieku i z dala od ludzi żyć wedle prawideł „starej, dobrej Ameryki”. Ich dzieci nie mają pojęcia o tej „podróży w czasie”, są przekonane, że XIX wiek to jest ich „tu i teraz”. A na drodze do odkrycia prawdy stoją owe mityczne bestie. Trzeba przyznać, że tym razem reżyser powstrzymuje się od łatwych odpowiedzi, zostawiając widownię z serią niepokojących pytań. Czy można manipulować innymi, nawet jeżeli czyni się to dla ich dobra? Czy społeczny ład podszyty kłamstwem ma sens? Wreszcie czy można innym narzucać swoje normy i ocenę rzeczywistości? Przypominam, że te pytania padły z ekranu w rok po inwazji USA na Irak. W rok po rozpoczęciu przez administrację Busha wielkiego projektu krzewienia demokracji na Bliskim Wschodzie. „Osada” wydaje się szczytowym osiągnięciem M. Night Shyamalana. Niepokoi, nie podsuwa gotowych odpowiedzi. Portret zbiorowy mieszkańców tytułowej osady, który odmalowuje na ekranie reżyser, budzi skojarzenia z tym, który zaserwował widzom Michael Haneke w „Białej wstążce”. W obu filmach spod podszewki stabilności i skodyfikowanych zasad wyzierają demony i przerażające tajemnice. Finałowa wyprawa niewidomej Ivy (Bryce Dallas Howard) po leki dla rannego Luciusa (Joaquin Phoenix) wprowadza nowy w kinie twórcy „Szóstego zmysłu” klimat baśni, ale nie tej sielskiej, disneyowskiej, ale mrocznej, nasyconej freudowskimi symbolami, w stylu braci Grimm. Czy to już koniec? Niestety, po „Osadzie” było już tylko gorzej. „Kobieta w błękitnej wodzie” kontynuowała baśniowe wątki poprzedniego filmu, ale bez dawnej niepokojącej wieloznaczności. Film odstręczał wtórnością tematyczną. Znów dostaliśmy opowieść o integracji lokalnej społeczności i emocjonalnym przełamaniu. Fabuła opowiadała o pewnej narfie (dalekiej kuzynce nimfy), która zabłąkała się na filadelfijskim blokowisku. Motorem akcji jest próba odtworzenia przez mieszkańców budynku pewnego magicznego rytuału, który pozwoli narfie na powrót do jej świata. Mimo galerii ekscentrycznych postaci, dużej, niespotykanej wcześniej u reżysera dawki humoru i niezłej gry Paula Giamattiego w roli gapowatego dozorcy, film irytował usypiającą mechanicznością fabuły i przewidywalnością zwrotów akcji .
Wyszukaj / Kup Potem Shyamalan powrócił do starych, reżyserskich patentów, jednak „Zdarzenie” wygląda jak tandetna podróbka dawnych dzieł twórcy „Znaków”. Niby składniki na kolejną „niesamowitą historię” się zgadzają, ale proporcje wydają się dobrane fatalnie. Reżyser ewidentnie stracił pazur i artystyczną intuicję. Ponieważ dwa ostanie filmy okazały się finansowymi klapami, Shyamalan, chcąc znów wrócić do łask producentów, zgodził się wyreżyserować widowisko „Ostatni władca wiatru” na podstawie popularnego serialu animowanego. To bez wątpienia najsłabsza praca reżysera. Absolutnie rutynowy blockbuster, dziełko anonimowego wyrobnika, gdzie na próżno szukać ręki dawnego Shyamalana. Scenariusz, który również wyszedł spod ręki twórcy „Szóstego zmysłu”, koncentruje się na zgranym do cna w fantastyce motywie mesjanistycznym. Oto władający potęgą czterech żywiołów (woda, powietrze, ziemia i ogień) i kontaktujący się ze światem nadzmysłowym Avatar ma zjednoczyć cztery skłócone ze sobą narody. Każda z tych nacji włada tylko jednym z żywiołów. Sztampową fabułę Shyamalan próbuje ożywić, pudrując ją odniesieniami do współczesności. Małoletni, dorastający w toku akcji do swojej roli, Avatar do złudzenia przypomina Dalajlamę. Ekspansywny naród ognia to w przeważającej mierze Hindusi (dlaczego – nie wiadomo), naród wody kojarzy się z Eskimosami, i tak dalej. Pytanie, czemu to ma służyć? Czyżby Shyamalan chciał zbudować wielką alegorię współczesności? Gdzie zwaśnionym narodom harmonię i pokój może przynieść trochę buddyjskiej mądrości i medytacji? Brzmi to wszystko nie dość, że banalnie, to straszliwie pretensjonalnie. Patetyczne przesłanie to zmora hollywoodzkich widowisk, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Gorzej, że film nie przynosi satysfakcji nawet na poziomie narracyjnym. Akcja jest chaotyczna, szarpana, przeskakuje z miejsca na miejsce. Widać, że Shyamalana bardziej niż wciągająca intryga interesuje ogrywanie monumentalnych, rodem z „Władcy pierścieni”, wojennych i militarystycznych pejzaży. Stąd wrażenie, że nie oglądamy normalnego filmu, ale na siłę wydłużony trailer, jakby zapowiedź właściwej opowieści. Notabene otwarte zakończenie nie pozostawia złudzeń, że ciąg dalszy nastąpi. „Ostatni władca wiatru” okrzyknięty został jednym z najgorszych filmów roku. Na szczęście dla Hindusa film okazał się komercyjnym sukcesem, więc twórca „Szóstego zmysłu” znów może dyktować warunki. Ponoć w zanadrzu ma już przygotowany kolejny, autorski scenariusz. Kto wie, może jeszcze wróci do formy? |
Może zbyt wyrozumiale dla Shyamalana, ale wydaje mi się, że od "Kobiety w błękitnej wodzie" specjalnie uprościł on fabułę filmów, żeby przedrzeć się z pozytywnym przesłaniem, a nie być odbieranym tylko jako reżyser filmów z zaskakującymi końcówkami. Niestety wyszło tak, że przesłanie dalej jest przeważnie niezrozumiane a filmy straciły jakby na rozmachu (Kobieta i Zdarzenie). O Avatarze w ogóle trudno mówić, bo film wyraźnie dla dzieci i na dodatek widać, że część większej całości, której może nie zobaczymy nigdy.
Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
więcej »Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
50 najlepszych filmów superbohaterskich
— Esensja
Nieudane wyprawy do krain fantasy
— Esensja
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (3)
— Jakub Gałka
Zostaliście ostrzeżeni!
— Ewa Drab
Dobry i Niebrzydki: Czas zakładać czerwone slipy na niebieskie pończochy!
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
M. Night Shyamalan: Tajemnica wyjątkowości
— Ewa Drab
Wielki Kanon Kina Grozy – wyniki
— Esensja
Koniec ze słodyczami!
— Ewa Drab
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (2)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Retrotetrycy: 2001
— Esensja
Dobry, zły i łamliwy
— Konrad Wągrowski
Rozszczepieni
— Jarosław Robak
Esensja ogląda: Listopad 2016 (1)
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja ogląda: Grudzień 2013 (5)
— Sebastian Chosiński, Karolina Ćwiek-Rogalska, Jarosław Loretz
Esensja ogląda: Czerwiec 2013 (3)
— Jarosław Loretz, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Logika jest dla słabych
— Agnieszka Szady
Trafnie napisane, także uważam, że "Osada" to jeden z jego najlepszych filmów, niesamowicie są tam dobrane kolory. Mam wrażenie że nadmierna krytyka jego wczesnych filmów w Ameryce (chodzi mi o "Znaki" i "Osadę"), nadszarpnęła w nim prawdziwego twórce.