To już piąta edycja „Esensja ogląda” w tym miesiącu – i raczej nie ostatnia! Cała redakcja pod koniec roku nadrabia zaległości filmowe, głównie w wydaniach DVD i stąd ten wysyp recenzji. Dziś przeczytacie o „Nocy oczyszczenia”, „Krudach”, „Supermarkecie”, „1000 lat po Ziemi” i „Za wzgórzami”.
Esensja ogląda: Grudzień 2013 (5)
[ - recenzja]
To już piąta edycja „Esensja ogląda” w tym miesiącu – i raczej nie ostatnia! Cała redakcja pod koniec roku nadrabia zaległości filmowe, głównie w wydaniach DVD i stąd ten wysyp recenzji. Dziś przeczytacie o „Nocy oczyszczenia”, „Krudach”, „Supermarkecie”, „1000 lat po Ziemi” i „Za wzgórzami”.
Jarosław Loretz [20%]
Kuriozalny logiczny abstrakt, w pewien sposób uprawniony do istnienia wyłącznie na rynku USA. Sam koncept może i zły nie jest (raz do roku przez 12 godzin można nie przejmować się kodeksem karnym), ale realizacja woła o pomstę do nieba. Przymknięto oko na to, że fory będą mieli właśnie przestępcy (to oni mają broń, to oni są najbardziej zdesperowani, i to oni nie będą mieli zahamowań w mordowaniu ludzi i odbieraniu im ich własności; innymi słowy – ciężko w ten sposób wygnieść przestępczość). Że wedle komunikatu („any and all crime, including murder”) można robić WSZYSTKO, a nie tylko mordować, a więc dozwolone są gwałty (też te zbiorowe i brutalne), pedofilia, nekrofilia i każda inna normalnie zakazana cośtamfilia, wydłubywanie oczu, tortury, a tak na zdrowy rozsądek nawet odpalenie ładunku nuklearnego, wpuszczenie toksycznego świństwa do rzeki czy wysadzenie rafinerii, szczególnie że straż pożarna ma wolne przez 12 godzin, podobnie służby medyczne (jak rozumiem – rodzące matki mają w tym czasie przekichane) i policja (co ciekawe, o wojsku cicho sza).
Można więc było zrobić opowieść o bogatym kolekcjonerze dzieł sztuki, który co roku organizuje napady na kolejne renomowane galerie sztuki i kradnie hurtem warte miliony dolarów dzieła, LEGALNIE wchodząc w ich posiadanie. Albo o grupie udręczonych rocznym postem seksualnych dewiantów, którzy atakują sierociniec (wiem, w Hollywood by to nie przeszło) czy też jakiś żeński internat czy klasztor i dają niczym nieograniczony upust swoim chuciom. Albo choćby o legalnym, a więc w sumie nawet nie terrorystycznym zdewastowaniu któregoś z miast na przykład atomówką. A co mamy? Tuzinkowy bzdet. Rodzinę funkcjonalnych idiotów (nikt nikogo nie słucha, a na dodatek wszyscy zachowują się tak, jakby to była ich pierwsza w życiu noc czystki), która zostaje napadnięta przez bandę amatorów (zero planowania; a można przecież było podwędzić cysternę z benzyną i puścić ją w dom) ścigającą po willowym osiedlu bogatych białych Amerykanów… czarnoskórego niemajętnego faceta. Skąd się taki tam wziął? Przecież to zupełnie tak, jakby po przedmieściach zamieszkanych przez czarną biedotę biegał białas w drogim garniturze. Takie same szanse udzielenia pomocy w biały dzień, a co dopiero w noc czystki.
Krótko mówiąc film jest kompletnie absurdalną, opartą na idiotycznych założeniach historyjką, która w najmniejszym stopniu nie potrafi wykorzystać drzemiącego w pomyśle potencjału. W dodatku co i rusz któraś z postaci wyczynia takie cuda, że aż oczy trzeba przecierać ze zdumienia. Jedyny plus, jakiego jestem w stanie się w całym tym bzdurnym melanżu doszukać, to ukazanie hipokryzji przedstawionego świata, gdzie splata się radosne używanie broni z dziękczynną modlitwą, a także gdzie aż namacalnie czuć przekonanie obywateli, że Noc Oczyszczenia stanowi wspaniałe uzupełnienie najlepszego modelu demokracji, jaki na świecie istnieje.
Karolina Ćwiek-Rogalska [90%]
Dobrze zrobiona animacja dla dzieci, w której morał nie jest na siłę wciśnięty do opowiadanej historii zdarza się rzadko. W przypadku opowieści o jaskiniowcach, których świat się (dosłownie) rozpada, nie liczyłam na wiele. I może dlatego tak zachwyciła mnie ta dość prosta opowieść w bardzo efektownej szacie graficznej. Rodzina neandertalczyków, przyzwyczajona do życia w jaskini, która chroni ją przed pokusami i zagrożeniami świata staje przed nie lada wyzwaniem – najstarsza córka chce iść z postępem i wyjść z jaskini. Ale ta platońska metafora to dopiero początek – kiedy dziewczyna poznaje sprytnego homo sapiens z minileniwcem w roli paska do spodni, a świat naokoło wali się i staje w płomieniach, cała rodzina musi wędrować w poszukiwaniu, jak to zostaje określone, przyszłości. Humor stoi tu na wysokim poziomie, nawet leciwe w treści żarty z teściowych rozegrane są tu w taki sposób, by nie uwłaczać inteligencji widza. Do tego dochodzi świetny pomysł na zanimowanie prehistorycznego świata, doskonale pokazujący, że to, jak wyobrażamy sobie prazwierzęta, to tylko pewna forma, w jaką ubraliśmy archeologiczne przypuszczenia, a tak naprawdę nie mamy przecież pewności, jak dokładnie wyglądał ichtiozaur albo tygrys szablozębny. Czemu zatem nie może być porośnięty tęczowym mchem i uganiać się za wielorybami krążącymi po sawannie na pokracznych, małych nóżkach? Dodatkowym powodem do obejrzenia może być dla tych, którzy lubią być na czasie fakt, że „Krudowie” zostali nominowani do tegorocznych Złotych Globów w kategorii „animacja”.
Jarosław Loretz [40%]
Kolejna naciągana, pseudo-rozliczeniowa krajowa chałturka, demonizująca sieci handlowe i malująca przekomiczny obraz społeczeństwa polskiego, które najwyraźniej składa się głównie z leserów, cwaniaków, matołów i złodziei. Gdzie stąpnąć, tam gnój po kolana. Gdzie się obrócić – kryminalne układy rodem z PRL-u. Żebyż to jeszcze miało pozory realizmu, ale gdzie tam. Co i rusz wyskakują jakieś byki świadczące o lekceważącym podejściu twórców do tematu, przez co z „Supermarketu” niechcący wyszła bliska paszkwilowi groteska, której zadaniem chyba ma być odstraszenie ludzi od wielkopowierzchniowych sklepów. Bo trudno inaczej wytłumaczyć sobie tak partackie przedstawienie obsługi sklepu (ślimaki z pustką w oczach), bezpieczeństwa na parkingu (kradzież akumulatora – i tylko akumulatora – z luksusowego auta; wymuszanie jałmużny przez bezdomnego), pracy agentów ochrony (zgarnianie klientów podejrzanych o kradzież jeszcze przed linią bramek; rozbieranie delikwenta do bielizny i machanie kolejnymi elementami jego odzieży przez specjalnie zamontowaną w pokoju przesłuchań bramkę zamiast użycia ręcznego wykrywacza; a wszystko po to, by znaleźć skradziony ze sklepowej półki… akumulator samochodowy), o samej psychologii postaci już nie wspominając (za szefa ochrony robi były prokurator wojskowy z czasów PRL, dorabiający sobie tam do… głodowej emerytury). Gdyby nie wydumany scenariusz, film dawałby się w miarę lekko przełknąć, bowiem spora część obsady gra całkiem nieźle, a i rozmach produkcji daje się zauważyć, jako że zdjęcia kręcono w sporym, ludnym sklepie. Ale niestety – wyszło jak zwykle.
Jarosław Loretz [40%]
Najprawdziwszy film proekologiczny: młode drewno (Jaden Smith) trafia na Ziemię, która z radości, że pozbyła się ze swojej powierzchni całego rodzaju ludzkiego, w zaledwie tysiąc lat zaciera wszelkie ślady cywilizacji, wypiętrza kilka niebotycznych gór i odhodowuje sobie tropikalne rośliny, którym nie szkodzi CODZIENNE gwałtowne zamrażanie i rozmrażanie, oraz namnaża z pupy wzięte zwierzęta (gigantyczne pseudoorły, nadrzewne tygrysy i śmiertelnie jadowite pijawki). Udało jej się też zmienić lokalne prawa fizyki, bowiem w nowej rzeczywistości sygnał ratunkowej boi najlepiej wysyłać w kosmos stojąc na zboczu aktywnego wulkanu i mając nad sobą gigantyczną, strzelającą piorunami chmurę popiołu i sadzy. Z litości już nie wspomnę o innych babolach, wśród których prym wiodą ślepe ursy (świetnie musi się im biegać między strumieniami lawy), kuriozalne statki (wielogodzinne podróże spędza się siedząc w niewygodnym fotelu pozbawionym zagłówka) czy ogólne zacofanie technologiczne ludzkości (brak broni dystansowej, brak kombinezonów chroniących przed wydzielaniem feromonów, etc). Szczęście w nieszczęściu, że spece od efektów generalnie się spisali i film proponuje wspaniałe plenery i interesującą estetykę różnorakich gadżetów. Trudno też specjalnie narzekać na akcję. To jednak „trochę” za mało, żeby uznać „1000 lat po Ziemi” za film udany.
Sebastian Chosiński [80%]
Kolejny film rumuński – po „Śmierci pana Lazarescu” (2005) Cristu Puiu, „4 miesiącach, 3 tygodniach i 2 dniach” (2007) Cristiana Mungiu oraz „
Pozycji dziecka” (2013) Călina Petera Netzera – udowadniający, że po latach kryzysu kinematografia tego państwa powoli wychodzi na prostą i, wbrew pozorom, ma bardzo dużo do zaoferowania wymagającym widzom europejskim. Mungiu, reżyser pochodzący z Jassów, podobnie jak w przypadku „4 miesięcy…”, w „Za wzgórzami” opowiedział historię młodych kobiet, które znalazły się w sytuacji zmuszającej je do podjęcia ważnych życiowych wyborów. Alina (w tej roli debiutująca na ekranie Cristina Flutur) i Voichita (również debiutantka Cosmina Stratan) w dzieciństwie wychowywały się razem w prowincjonalnym sierocińcu; można podejrzewać, że dziewczyny połączyło coś więcej niż tylko typowa dla wieku nastoletniego przyjaźń. Z czasem ich drogi się rozeszły – Alina wyjechała do Niemiec, gdzie znalazła pracę jako kelnerka, Voichita natomiast pozostała w Rumunii, a po opuszczeniu domu dziecka wstąpiła do leżącego po sąsiedzku – za tytułowymi wzgórzami – klasztoru prawosławnego. Po jakimś czasie Alina wraca, pragnie zabrać Voichitę ze sobą, do lepszego świata; ta jednak nie chce opuszczać bezpiecznego dla siebie miejsca, wiedząc, że jeśli odejdzie, zamknie za sobą drzwi już na zawsze. W efekcie jej zdesperowana przyjaciółka zaczyna rozważać pozostanie w monasterze. Co zresztą doprowadza do tragedii. Obraz Mungiu można rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Jako film obyczajowo-psychologiczny o zakazanej miłości, za którą bohaterkę spotyka zasłużona – z punktu widzenia ortodoksów – kara, jak również jako film religijny przedstawiający w sposób zbliżony do słynnej „
Wyspy” Pawła Łungina życie klasztorne. Niektórzy dopatrywali się w tym tendencyjnego ukazania religii prawosławnej (vide postać raczej mało rozgarniętego popa, przełożonego zakonnic). Czy jednak właśnie taka intencja przyświecała reżyserowi (co zakładałoby w pewnym sensie świadomą manipulację), czy też po prostu starał się on w miarę realistycznie przedstawić mentalność mieszkańców prowincjonalnego monasteru – widz powinien, w miarę własnych doświadczeń i posiadanej wiedzy, ocenić sam. W każdym razie ten zrealizowany oszczędnymi środkami film zapada głęboko w pamięć i otwiera oczy na życie codzienne w Rumunii, wciąż naznaczonej piętnem rządów zbrodniczego tyrana jakim był Nicolae Ceaușescu.
„kuriozalne statki (wielogodzinne podróże spędza się siedząc w niewygodnym fotelu pozbawionym zagłówka)”
W cywilizację dysponującą technologią umożliwiającą loty kosmiczne gdzie mimo to „wielogodzinne podróże spędza się siedząc w niewygodnym fotelu pozbawionym zagłówka” jestem akurat gotów uwierzyć.