Nie mogliśmy oczywiście w naszych dyskusjach pominąć wielkiego zwieńczenia znakomitej trylogii, czyli „Toy Story 3”. Filmu, na którym cała redakcja chlipała solidarnie.
Filmowy rok 2010: Toy Story 3, czyli chlipanie na pixarowskich filmach
Nie mogliśmy oczywiście w naszych dyskusjach pominąć wielkiego zwieńczenia znakomitej trylogii, czyli „Toy Story 3”. Filmu, na którym cała redakcja chlipała solidarnie.
W tym roku wyjątkowo podsumowujemy rok nie jedną dyskusją, ale całym ich zestawem. Codziennie, w krótkich rozmowach omówimy najważniejsze naszym zdaniem filmowe wydarzenia minionego roku, by zakończyć ten zbiór tradycyjną dyskusją roczną. W naszych dyskusjach pomijamy „Incepcję”, o której dogłębnie rozmawialiśmy niedługo po premierze.
Konrad Wągrowski: Przyznać się szczerze – komu się łezka w oku zakręciła na koniec „Toy Story 3”?
Kamil Witek: Na koniec może nie, ale kilka minut wcześniej, gdy w spalarni śmieci wszystkie zabawki zsuwały się ku pewnej zagładzie, ciężko było się oprzeć. Świetna muzyka, znakomita dramaturgia i to pogodzenie się z nieuchronnym losem w ich plastikowych oczach. Gdyby w tym miejscu skończył się film, nie miałbym już wątpliwości, że Pixar przestał kręcić filmy dla dzieci.
Artur Zaborski: A któż znalazłby czas na ronienie łez podczas tego filmu, kiedy nawet na koniec napisy na planszy dawały czadu? Mroczny, niepokojący, określający dwuznacznie dojrzewanie film ze stajni Pixara to czarny koń w wyścigu animacji. Znakomity scenariusz, dobrze poprowadzeni aktorzy :) i najczarniejszy truskawkowy charakter stworzyły wybuchową mieszankę, która sprawdza się lepiej niż dowolny Bobofrut. O ile filmowe serie sprawiają u mnie, że Bobofrut chce wrócić do słoiczka, o tyle gdy myślę o ewentualnym „Toy Story 4”, łezka kręci się w oku ze szczęścia.
Michał Kubalski: Oj, nie, to było bardzo ładne zamknięcie, po co to niweczyć. Łezka kręciła się i na koniec, i przy scenie w spalarni. No i przy lalce-niemowlaku, odciąganym przez Tulisia od okna Daisy… Co zrobić, une w tym holyłudzie majom świetnych speców od wpływania na emocje. I to nie tylko na te od łez. Wszak scenka z jeżem usiłującym nie wypaść z roli i sykającym na rozgadanych towarzyszy to chyba najśmieszniejszy moment w filmie.
Ewa Drab: To ja wszystkich przebiję w kwestii chlipania na pixarowskich filmach. Chociaż przy animacjach tego studia chusteczka w pogotowiu stanowi w moim przypadku tradycję, to przy TS3 przeszłam samą siebie, wzruszając się do potęgi na samym początku filmu, gdy oglądamy genialnie zainscenizowaną scenę zabawy Andy’ego, która wygląda na absurdalne kino przygody. Dlaczego? To tęsknota za dzieciństwem i postrzeganiem wszystkiego przez różowe okulary. I właśnie dlatego, moim skromnym zdaniem, TS3 odniósł tak ogromny sukces – bo dorośli widzą w nim dużo więcej niż bajkę z kolorowymi bohaterami i oglądają całość przez pryzmat wspomnień. Pod tym względem TS3 to najlepszy odcinek serii, a do tego jest naprawdę dynamiczny, zabawny i dramatyczny jednocześnie. Plus genialne obserwacje twórców: Bobo jako lalka z charakterystycznie opadającym plastikowym okiem. Sama miałam takie lalki!
KW: I też je porzucałaś? Nie masz wyrzutów sumienia?
Scena pierwsza jest dowodem na to, jak doskonale Pixarowcy rozumieją duszę dziecka i zasady zabawy, w której wszystko może spełniać rolę wszystkiego. Obserwuję teraz moją córkę, dla której łyżeczki mogą odgrywać role dzieci z przedszkola, a lalka Barbie (czy lalka a la Barbie) jest „ciocią” z owego przedszkola (zgrabne te przedszkolanki!). Pięknie więc jest to i pokazane i zwizualizowane. Scena akcji roku!
Dobra, ale poczuliście jakieś wyrzuty sumienia wobec waszych zabawek? Ja się ucieszyłem, że Karolina bawi się teraz moimi matchboxami.
ED: Konradzie, czy Ty właśnie oskarżyłeś mnie o porzucanie lalek? Chyba strzelę focha! Żadna nigdy mi się nie znudziła, nigdy żadnej nie wyrzuciłam i na pewno tego nie zrobię, przypomniawszy sobie pamiętną scenę ze spalarni… brr. Zresztą staram się usprawiedliwiać. Moje zabawki zostały przekazane młodszym pokoleniom, a te o charakterze sentymentalnym leżą spakowane i tu może pojawić się rodzaj poczucia winy, że siedzą tam takie biedne i ściśnięte. Zaglądam do nich tylko jak mnie świat zdenerwuje i się roztkliwiam nad pięknem dziecięctwa. Ale kilka misiów ciągle stoi na szafie. I wcale nie uważam tego za dziecinne!
MK: Kilka pluszowych zabawek owszem, zostało przekazanych moim dzieciom. Inne powędrowały na działkę rodziców (podobnie jak żołnierzyki i większość matchboxów), jeszcze inne – jednak na śmietnik. Sentyment pozostał jedynie do niektórych – zresztą skład ekipy w „TS3” to także ułamek tego, co w „TS2”. Na szczęście twórcy nie próbowali udawać, że nic się nie stało i w pierwszej scenie właściwej fabuły zabawki wspominają nieobecnych.
KW: Dla mnie główne przesłanie „Toy Story 3”, to stwierdzenie, że pewne sprawy idą swoim torem, tego nie da się cofnąć, ani zatrzymać, ale trzeba to przeprowadzać mądrze i dojrzale, tak by uszczęśliwiać innych i dla siebie samego zostawiać to, co najważniejsze. Andy nie będzie już dzieckiem, wie, że jego czas z zabawkami dobiegł końca, ale nadal mogą uszczęśliwić innych, a on się nauczy, że z każdego życiowego doświadczenia, nawet zabawy, można coś dla siebie wynieść.
Paradoksalnie takie przesłanie dają nam ludzie, którzy są dorośli i nadal bawią się zabawkami… Pierwsza scena naprawdę pokazuje, że wiedzą, o co chodzi w zabawie. Każda zabawka może odegrać każdą rolę, sytuacja może zmieniać się w sposób bardziej zaskakujący niż w najbardziej zakręconym filmie… Czy „Toy Story” nie mówi nam czasami także, że nie powinniśmy zapominać o niesamowitych pokładach dziecięcej kreatywności?
MK: Paradoksalne w tym kontekście jest raczej to, że wokół „Toy Story” powstał tak wielki marketing zabawkowy i nie tylko (zestawy w McDonaldzie chociażby). To znaczy to jest oczywista oczywistość, że film jest produktem i ma napędzać sprzedaż innych produktów. Ale zauważasz, Konradzie, że „każda zabawka może odegrać każdą rolę” – takie też zdaje się mieć przesłanie film (sceny z Bonnie i początkowa). Jednak mało które dziecko zadowoli się „zwykłą lalką, która w oczach wyobraźni staje się Buzzem Astralem”, skoro w sklepach przed Gwiazdką widzi całe półki „prawdziwych” Buzzów. Rzeczywistość jest bliższa raczej temu, co zostało ukazane w „Toy Story 2” – to seryjna produkcja Buzzów i Barbie. Czy to zubaża wyobraźnię dziecka? Może, ale i my ulegliśmy radości, jaka ukazała się na twarzy syna, gdy odpakował trzydziestocentymetrowego, „prawdziwego” Buzza.
KW: Nie demonizowałbym tej sytuacji – moja córka bawiła się ostatnio w „Toy Story” za pomocą pluszowych misiów, które udawały różnych bohaterów filmu. I nie domagała się kopii, choć widziała je w sklepie zabawkowym. A zakup „prawdziwych” Buzza, Chudego czy Jesse to tylko dodatkowy bonus, także dla rodzica.
A zresztą cykl „Toy Story” jest tak znakomity, że jestem w stanie wybaczyć mu każdy wokółfilmowy marketing. :)
A piękne jest to, że w filmie, który miał być przede wszystkim przecież technologicznym przełomem (mówię o części pierwszej), a jak wiadomo w takich dziełach scenariusz spychany jest na drugi plan, udało się przekazać całkiem mądre przesłanie o istocie przyjaźni i konieczności pogodzenia się z własnymi ograniczeniami. Przez to „Toy Story” jest jak wyrzut sumienia wobec wszystkich późniejszych dzieł (patrz: „Tron: Dziedzictwo”), które zdają się mówić: „zobaczcie, jacy jesteśmy fajni, po co nam jeszcze spójna fabuła”. A żeby było ciekawiej dwójka i trójka „Toy Story” dorzuciła kolejne, nie mniej mądre przesłania, pozostając atrakcyjne wizualnie dla dziecka w każdym wieku. Zgodzicie się ze mną, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych filmowych trylogii ever?
MK: Zaraz po Bourne’ie, prawda? :) To także trylogia, która wcale nie była – o ile wiem – pomyślana jako cykl. Jak wspomniałeś, pierwsze TS miało być przede wszystkim pierwszym filmem zrobionym całkowicie w komputerze, dopiero gdy okazało się sukcesem także fabularnym, pociągnęło za sobą kontynuacje. Przy tym TS dorasta wraz z odbiorcami oraz bohaterami – w dwójce mieliśmy już gorzki smak porzucenia (Jessie) i zapomnienia (Czarny), ale dopiero w trójce mamy i przerzedzone szeregi, i prawdziwe zagrożenie utraty „życia”, i zabawkowy obóz pracy z praniem mózgu i dyktaturą.
KaW: Właśnie dlatego trylogia jest tak zróżnicowana. Każda z części miała być tą ostatnią i nikt nie zarzuci Pixarowi przy okazji dwóch sequeli tylko chęć odcinania kuponów. Poza tym ekipa Pixara także się starzeje i dojrzewa, a seria „Toy Story” to pewna wypadkowa ich pracy. „Trójka” jest pożegnaniem z bohaterami, którzy dali im sławę i rozgłos, i niema co się dziwić, że sentymentalizm i życiowa nostalgia zdefiniowała główną linię fabuły. Z pewnością i dla nich koniec „Toy Story 3” był prawdziwie wzruszającym uczuciem.
ED: Zgodzę się z Tobą, Konradzie, zwłaszcza że to w dodatku trylogia uniwersalna. Nie powiedziałabym tego jako dzieciak, gdy „Toy Story” paradoksalnie nie robiło na mnie tak dużego wrażenia jak obecnie. Teraz jestem w stanie wyciągnąć maksimum z całej serii: opowieść o przyjaźni, gloryfikację altruizmu, akceptację porządku życia, tęsknotę za dzieciństwem i pielęgnowanie w sobie wewnętrznego „dziecka”. Ambitnie się nam zrobiło, prawda? Za to właśnie cenię Pixara – potrafi połączyć ambitny przekaz z radosną zabawą. Spokojnie można powiedzieć, że to studio zmieniło oblicze animacji.
MK: A jakie skojarzenia filmowe mieliście podczas wielokrotnych seansów? Jakie aluzje dostrzegliście? Nawiązania do „Gwiezdnych Wojen” w dwójce to oczywistość, podobnie „Wielka ucieczka” w trójce. Co jeszcze?
KW: Nawiązania do „Gwiezdnych wojen” akurat są w każdej części i to odpowiednie – w jedynce do „Nowej nadziei”, w dwójce do „Imperium kontratakuje”, a w trójce do „Powrotu Jedi”. W „Toy Story” Buzz mówi o „stacji bojowej będącej w stanie zniszczyć całą planetę”, w drugiej części jest oczywiste „Jestem twoim ojcem”, a „Toy Story 3” mamy wrzucanie Imperatora/Tulisia do szybu/śmietnika przez Vadera/Bobo. A w trójce (bo o niej jednak dziś mówimy) w mniejszym stopniu chyba jednak nawiązuje się do „Wielkiej ucieczki”, a raczej do filmów więziennych, no i trochę do „Mostu na rzece Kwai”. Mamy też wyraźne inspiracje horrorowe, w tym „Martwym złem”. I to w filmie dla dzieci, ciekawe…
Wypada jednak dodać, że są to nawiązania nienachalne, ale jakoś tam sprytnie wplecione w treść, takie ukryte żarty dla wtajemniczonych. W „Toy Story” ważna jest fabuła i charaktery postaci. Które, przyznacie chyba, są niebanalne i zróżnicowane. A nawet w trójce poza znanymi już bohaterami mamy kilka nowych perełek…
MK: „Ciiii!” – Jeż to mój ulubiony. Ale i Barbie pokazała charakterek (a Ken charakter… pisma).
KaW: To akurat bardzo dobrze, że Pixar konsekwentnie ucieka od modelu fabuły wypracowanej przez konkurencyjnego „Shreka”, gdzie od nawiązania filmowo-kulturowo-popularnych aż kipi. W ich filmach bowiem istotna jest oryginalna fabuła, i ku nie tylko mojej uciesze, tłumacze pokroju Bartosza Wierzbięta po prostu nie mają gdzie sobie poużywać.
MK: I dzięki temu zamiast „Toy Story Forever” mamy zgrabną całość dla małych, starszych i zramolałych.
KW: Tym bardziej więc szkoda, że nie będzie już więcej Zabawkowych Opowieści…