Ile Jeuneta w Jeunecie, ile obcego w Ripley, ile androida w Winonie Ryder i czy rzeczywiście hybryda człowieka i obcego to najlepszy pomysł na zakończenie cyklu. Dziś rozmawiamy oczywiście o „Obcym: Przebudzeniu”.
„Obcy: Przebudzenie”, czyli fiksacje francuskiego reżysera
Ile Jeuneta w Jeunecie, ile obcego w Ripley, ile androida w Winonie Ryder i czy rzeczywiście hybryda człowieka i obcego to najlepszy pomysł na zakończenie cyklu. Dziś rozmawiamy oczywiście o „Obcym: Przebudzeniu”.
Jean-Pierre Jeunet
‹Obcy: Przebudzenie›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Obcy: Przebudzenie |
Tytuł oryginalny | Alien: Resurrection |
Dystrybutor | Syrena |
Data premiery | 2 stycznia 1998 |
Reżyseria | Jean-Pierre Jeunet |
Zdjęcia | Darius Khondji |
Scenariusz | Joss Whedon |
Obsada | Sigourney Weaver, Winona Ryder, Dominique Pinon, Ron Perlman, Michael Wincott, Dan Hedaya, Brad Dourif, Leland Orser |
Muzyka | John Frizzell |
Rok produkcji | 1997 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Obcy |
Czas trwania | 109 min |
WWW | Strona |
Gatunek | groza / horror, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: „Obcy: Przebudzenie” uchodzi dość powszechnie za najsłabszą część cyklu. Czy słusznie, czy coś ciekawego w filmie Jeuneta jednak można znaleźć?
Alicja Kuciel No choćby Michaela Wincotta można znaleźć! A poważnie, niesamowicie podobała mi się postać Ripley w tym filmie, Sigourney stworzyła tam nowy wymiar granej przez siebie bohaterki. Inna (ludzka) twarz androida też mnie zaskoczyła. Dużo osób psioczyło na czwórkę, a mnie przyznaję się bez bicia, czwórka bardzo się podobała.
Jakub Gałka Ehem, no nie wiem czy rzeczywiście tak „powszechnie”. Agregatory typu Rotten Tomatoes stawiają film Jeuneta wyżej od Finchera…
Mateusz Kowalski Tylko czasami to mam wrażenie, że Rotten Tomatoes próbuje być bardziej hipsterskie i wysublimowane od skrzyżowania Pana Tik Taka z Marią Antoniną. Liczy się to, co się dobrze ogląda i co wciąga – a w „Przebudzeniu” jakimś cudem udało się uniknąć nudy. Choć, faktycznie, jeśli patrzeć na całość serii, to stwierdzenie „dobra rozrywka” brzmi trochę na wyrost. Mnie najbardziej irytowała wszechobecna rozwałka. Z czegoś, co ujmowało ascetyzmem, zrobiła się rozbuchana space-horror-opera, co nie wyszło nikomu na dobrze.
Piotr „Pi” Gołębiewski: Będę bronić „Przebudzenia” jak lew. To świetny film, który jednak nieco ucieka od stylistyki poprzednich części i może dlatego wiele osób go nie lubi. Należy docenić pomysłowość scenariusza. I nie tylko samą koncepcję sklonowania Ripley, ale też jej „dzikość”, odwrócenie roli złego androida i przede wszystkim pomysł na hybrydę obcego i człowieka. A to wszystko podane w specyficznej plastyce znanej z pierwszych filmów Jeuneta, z drobnymi smaczkami w stylu mrożonej wódki i picia alkoholu w rękawicach bokserskich.
Jakub Gałka: I znów muszę się z Piotrem nie zgodzić, podobnie jak w przypadku części trzeciej. „Przebudzenie” to również film słabiutki, nie przystający ani do standardów Scotta i Camerona, ani dobrego kina w ogóle. Wypada lepiej niż film Finchera chyba tylko dzięki konsekwentniejszemu wykorzystywaniu estetyki body horror (co nie znaczy, że to pomysł dobry sam w sobie – dla mnie „Obcy” to strach i zagrożenie ze strony morderczego drapieżcy, nie ważne czy jednego jak u Scotta, czy całej hordy jak u Camerona, a nie obrzydzenie wywoływane religijnymi psychopatami od Finchera, czy psychopatami w kitlach i zmutowanymi cudakami na czele z alieno-człowiekiem u Jeuneta) i wyraźnym fiksacjom francuskiego reżysera, rozpoznawalnym na tle jego poprzednich filmów (także dzięki aktorom – Perlmanowi i Dominiquowi Pinon, znakomicie pasuje tu też Brad Dourif). Sam pomysł na fabułę też nie jest zły sam w sobie, wymieszanie przygodowej space-opery (kolorowe postacie piratów) z „ostatecznymi” wątkami serii (zła korporacja, tutaj pod szyldem wojskowych, w końcu kładzie łapę na ksenomorfach) mogło mieć sens, ale wykonanie… Powiem szczerze, że nie kupuję ani głupotek w rodzaju „ludzki android” czy „pamięć genetyczna” (plus elokwentne wieloznaczne wypowiedzi przy jednoczesnej nieznajomości słowa „widelec”), ani usilnego pozycjonowania „Przebudzenia” jako masowego filmu akcji z jego pseudo-śmiesznymi one-linerami, mexican standoffs, obijaniem ryjów, super-twardą bohaterką itepe. itede. Nawet czołówka, chyba ze względu na muzykę, ale i rezygnację z „kosmicznego” tła, przypominała mi potworki w rodzaju „Batman i Robin”.
Jarosław Loretz: No właśnie – jednym słowem przesyt. Czwarta część sagi to dość żenująca próba namnożenia wszystkich składowych uniwersum do kwadratu, a może nawet i sześcianu (liczba obcych, ich kształt, liczba Ripley, liczba statków, wielkość rozwałki). W efekcie, zamiast podniesienia poziomu rozrywki, doprowadzono jedynie do ubarokowienia całości i zamordowania akcji rozlicznymi ozdobnikami w postaci różnych gadżetów, zmutowanych istot oraz złotych myśli. Wszystko to stawia Jeuneta w niezbyt korzystnym świetle, bo albo nie miał on sensownego pomysłu na rozwinięcie koncepcji obcego i wzbogacenie jej rzeczywiście świeżymi elementami, albo najzwyczajniej w świecie zabrakło mu reżyserskich umiejętności. Bo to, że facet potrafi kręcić bogate wizualnie i znaczeniowo komediodramaty nie znaczy wcale, że równie dobrze sobie poradzi z umiarkowanie prostym thrillerem na pograniczu horroru, gdzie podstawowy nacisk należy położyć na gęsty klimat i szybkie tempo akcji, a nie na przesadną rozbudowę tła.
Sebastian Chosiński: Po piętnastu latach od premiery mam wrażenie, że czwartego „Obcego” warto było obejrzeć tylko z jednego powodu – dla dwóch aktorów: pięknej i słodkiej buziuni Winony Ryder oraz okropnego i megabrzydkiego Rona Perlmana. Cudownie się te dwie twarze uzupełniają, szkoda tylko, że nie mają nic ciekawego do zagrania. W teorii Jeunet miał ułatwiony start – bo seria już miała status kultowy, bo przyzwoity budżet i rozpoznawalni aktorzy, wreszcie – bo sam w sobie, po wyśmienitych „Delikatesach” i „Mieście zaginionych dzieci”, był wartością dodaną. Mogło się więc wydawać, że doprowadzi do odświeżenia serii i podniesie z ją kolan po spektakularnej klęsce Finchera. Problem w tym, że swój charakterystyczny czarny humor Jeunet przeniósł do „Obcego” raczej bezrefleksyjnie, jakby nie chciał dostrzec, że tym razem kręci zupełnie inny film niż wcześniejsze. Że tu pewnych zabiegów nie należy stosować. Z drugiej strony może nawet trochę szkoda, że nie poszedł na całość, bo gdyby tak „kazał” splunąć Johnerowi (Perlman) na Obcego, całkiem prawdopodobne, że jego ślina przeżarłaby skórę bestii. Aż dziw, że potwory nie uciekały na jego widok.
Jakub Gałka: Tym razem się z Jarkiem nie zgodzę: Jeunet nie próbował sił w thrillero-horrorze, a raczej w trzymającym w napięciu kinie akcji w konwencji „Aliens”. I ten pomysł, choć oczywiście niewiele wnoszący i – tak jak mówisz przesadzony – sam w sobie nie był zły. Gorzej z wykonaniem.
Jarosław Loretz: No dobrze, tylko że seria od początku była obliczona na wzbudzenie u widza strachu, a także podniesienie poziomu adrenaliny dynamiczną akcją. Robienie w tych warunkach filmu z innym tempem akcji i innymi założeniami fabuły jest trochę bez sensu, bo to nie ta bajka. Osobiście podejrzewam, że Jeunet zamierzał zrobić coś zupełnie innego, bardziej pokręconego i bliższego jego ulubionej poetyce surrealizmu, ale producenci, przestraszeni jego rozkrzewioną wyobraźnią, przycięli mu pomysł i w efekcie musiał robić coś, co nie do końca mu się podobało, i w co nie włożył tyle serca, ile powinien. Szczerze mówiąc ten, kto zna twórczość Jeuneta, z trudem dopatrzy się tu jego ręki.
Sebastian Chosiński: Wręcz przeciwnie! Jeuneta jest tam całkiem sporo (zwłaszcza w sferze wizualnej). W każdym razie – dużo za dużo.
Piotr „Pi” Gołębiewski: Po pierwszym seansie „Przebudzenia” miałem podobne odczucia, co wy, ale potem zmieniłem zdanie gruntownie. Aby tę część odebrać pozytywnie, trzeba nabrać dystansu. Klimatem znacznie odstaje od pozostałej trójki, bo i robienie kolejnego filmu o załodze „Nostromo II” nie miałaby sensu. Wszyscy już wiedzą jak obcy wygląda i czego się po nim spodziewać, dlatego silenie się na kolejny obraz grozy nie miałby sensu. Bo co też miałoby nas przestraszyć? Alieny to już starzy znajomi, więc nie miało sensu powolne wprowadzanie atmosfery grozy, która wiązałaby się z ich wprowadzaniem. Jeunet rezygnując z tajemniczości (której i tak nie było) postawił na plastyczne przedstawienie stworów i muszę przyznać, że pod tym względem osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Uwielbiam scenę, kiedy kamera powoli ukazuje nam matkę obcych, zaczynając od jej długiego pióropusza (czy jak to nazwać).
Alicja Kuciel: Ja lubię czwórkę. Dobrze mi się ją oglądało, nie wgłębiałam się, nie analizowałam specjalnie, film mi po prostu wszedł, jak to się kolokwialnie mówi. Na tyle mi się podobał, że widziałam więcej niż raz i mogłabym raz jeszcze. Ale może też nie do końca traktuję Czwórkę jako kontynuację poprzednich trzech części, a bardziej jako wariację na temat. A jako wariacja na temat mnie się naprawdę podoba.
Konrad Wągrowski: Znów mamy casus „trójki” – to miał być zupełnie inny film, Wheddon (tak, ten od „Avengersów”) napisał nieco ironiczny scenariusz (który został zupełnie przerobiony), Jeunet miał zrobić kino w swoim stylu. Zgadzam się z Jarkiem – Jeuneta tu stosunkowo niewiele – trochę w ujęciach twarzy, trochę w aktorach, trochę w inscenizacji, ale wszystko to przycięte i stonowane (filmowi zresztą solidnie przycięto budżet w stosunku do oczekiwań). Efekt – taki trochę horror klasy „B”. Nawet przecież finał jest z innej bajki – zamiast Gigerowskiego Obcego mamy groteskową hybrydę, która bardziej kojarzy się z tanim kinem grozy niż serią Obcego.
Sebastian Chosiński: I Ty, Konradzie, też? Inna sprawa, że to wcale nie jest takie proste – zmierzyć, ile cech charakterystycznych danego reżysera jest w filmie przez niego nakręconym. Może więc, aby osiągnąć konsensus, uznajmy, że nie jest aż tak istotne, czy Jeuneta jest tu za mało, czy za dużo, ale że ten mariaż zwyczajnie nie wypalił. Francuz zepsuł, co mógł. Niekiedy nawet odnoszę wrażenie, że zrobił to świadomie, aby zemścić się na producentach.
Konrad Wągrowski: Macie rację, że film miał dużo ciekawych pomysłów, ale jakoś nie wypaliło to na poziomie realizacji. Scena narodzin hybrydy miała szokować – śmieszy. Scena wyssania potwora miała poruszać – budzi zażenowanie. Winona Ryder nic nie wnosi do roli androida, bo gra jak człowiek. Mogło być odważnie i obrazoburczo, wyszło mocno nieprzekonująco.
Sebastian Chosiński: Ryder-android to była kompletna pomyłka. Przecież w tym filmie ma tak cudowne oczy, że nawet poddany hipnozie przez Kaszpirowskiego nie dałbym sobie wmówić, że ona nie jest człowiekiem.
Alicja Kuciel: A wcale, że nie! Wryła mi się w pamięć scena kiedy Ripley (w wersji klon udany) zabija Ripley w wersjach klony nieudane. Winona grała jak człowiek i mówiła, że nie lubi być androidem, to była też fajna kwestia, czy androidy mogą być bardziej ludzkie niż ludzie? Wcześniej były nieludzkie. No i było mi naprawdę żal wywalonego w kosmos dzieciaka Ripley. Nie zgadzam się, że na poziomie realizacji było źle. Może wszyscy za bardzo oczekiwali Jeuneta, dla mnie naprawdę jest wszystko jedno ile Jeuneta jest w filmie a ile nie, nadal ogląda mi się go bardzo dobrze.
Jarosław Loretz: Wybacz, ale przy wysysaniu „dziecka” żal to mi się zrobiło co najwyżej głąba, który wymyślił, że przez malusieńką dziurkę da się przepchnąć wielgachnego stwora łącznie z jego przeogromną czaszką. Jak dla mnie to był gwóźdź do trumny dla tego filmu…
Jakub Gałka Ta hybryda aliena i człowieka to śmiech na sali, nie wiem jakim cudem ktoś mógł wpaść na pomysł, że to „coś” będzie straszniejsze/groźniejsze niż oryginalny ksenomorf. To zresztą chyba ostateczny gwóźdź do trumny serii, bo przecież oznacza jakieś symboliczne odejście od Gigerowskiego potwora, który był największym atutem i znakiem rozpoznawczym „Obcego”. Bez uzębionego języka i penisopodobnej głowy nie ma przecież Aliena.
Piotr „Pi” Gołębiewski: Nie chciałbym by w kolejnych częściach ten człowiekoobcy się pojawiał, to fakt, ale jako jednorazowy epizod był niezłym zaskoczeniem. Nie jestem pewien, czy miał on być przerażający. Raczej chodziło o jego groteskowość właśnie. Nie mówcie mi, że przez moment nie zrobiło wam się go żal, kiedy został zdradzony przez Ripley.
Konrad Wągrowski: Ja czułem raczej zażenowanie…
Piotr „Pi” Gołębiewski: Miał wtedy spojrzenie zbitego psiaka, który nie wiedział, za co mu się oberwie. Mimo to kwestia kosmitów jest tu drugorzędna, a tytułowym „Obcym” staje się Ripley, która już człowiekiem przecież nie jest. Takie odwrócenie ról to siła tej części, ale jednocześnie coś, za co ortodoksi jej nie lubią. W każdym razie, gdyby ktoś jednak chciał nakręcić „piątkę”, to mogę mu odstąpić pomysł, by głównym wrogiem zrobić właśnie Ripley, która stałaby się groźniejsza niż wszystkie alieny razem wzięte.
...i w roli Ripley nieśmiertelna Linda Hamilton?