Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Najlepsze filmy science fiction – suplement (2)

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Jarosław Loretz

Najlepsze filmy science fiction – suplement (2)

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
The Noah (1975, reż. Daniel Bourla)
Na jakiejś zagubionej na Pacyfiku wyspie, pełnej wraków wojskowych pojazdów oraz śladów działalności chińskiej armii, siedzi samotny amerykański żołnierz. W oczekiwaniu na nadejście zabójczej chmury radioaktywnego pyłu, która powoli zasnuwa cały wyniszczony atomową wojną glob, powolutku zaczyna fiksować, najpierw wymyślając sobie Piętaszka, z którym mógłby dyskutować, potem wymyślając Piętaszkowi towarzyszkę niedoli, w końcu zaś odtwarzając sobie w wyobraźni cały wielki, gwarny świat. Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak to, że ten mocno przygnębiający, fatalistyczny w wymowie film, jest praktycznie nieznany. Mimo że powstał w 1968 roku, dopiero w 1975 wszedł do nadzwyczaj ograniczonej dystrybucji kinowej (JEDNO, i to NOCNE kino w Nowym Jorku!), w telewizji zagościł RAZ, i to w roku 1997, zaś zaszczytu wypuszczenia na DVD (bo na VHS nigdy nie trafił) dostąpił po prawie czterdziestu latach od powstania – w roku 2006. Unikalny obraz, potrafiący dać ostrego kopa antynuklearnym przesłaniem, w którym nikt nie głaszcze widza po głowie i nie mówi „jakoś to będzie, ktoś przecież przetrwa”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Inoplanetyanka (1984, reż. Jakow Segel)
Prześliczna, bardzo delikatna i mocno sentymentalna historia o kreślarzu, wynalazcy maszynki zmieniającej złe fluidy w tęczę, który zakochuje się z wzajemnością w O, kobiecie z planety leżącej o 113 lat świetlnych od Ziemi. Kobiecie, która miała za zadanie ściągać do ojczyzny swoich niepokornych współplemieńców, którzy wbrew wyraźnym rozkazom zakochiwali się w Ziemianach i zakładali z nimi rodziny, odmawiając powrotu do domu. Kobiecie, która sama uległa urokowi Ziemianina i zaczęła rozumieć, czemu i inni nie chcą wracać. To chyba jeden z najpiękniejszych romansów w kostiumie SF i jednocześnie jeden z najsympatyczniejszych filmów fantastycznych nakręconych w Związku Radzieckim, zawdzięczający wiele swojego uroku spokojnej, wyważonej grze aktorskiej Liliany Aljosznikowej, osoby niezwykle czarującej i zarazem dystyngowanej. Szkoda, że film jest praktycznie w ogóle nieznany tak u nas, jak i w sumie na Zachodzie.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Threads (1984, reż. Mick Jackson)
Brytyjski niby-dokument BBC o przededniu wojny atomowej, przebiegu konfliktu oraz konsekwencjach ataku jądrowego. Inteligentnie zrealizowana przeplatanka migawek z codziennego życia z prasowymi informacjami, potem zaś z sekwencjami ataku i wizualizacjami pogarszających się warunków egzystencji tych, którzy szczęśliwie przeżyli falę uderzeniową, ale zostali narażeni na promieniowanie. Film nie stroni od brutalnych scen, wliczając w to popuszczających ze strachu czy żywcem płonących ludzi, proponuje też niesłychanie realistyczną charakteryzację. To chyba najmocniejszy z tego typu obrazów, praktycznie nie pokazywany nigdzie właśnie ze względu na makabryczne ujęcia i ogólnie wstrząsającą wymowę. Tym mocniej szokujący, że został opowiedziany w konwencji suchego, beznamiętnego paradokumentu, koncentrującego się raczej na technicznych i biologicznych aspektach zagadnienia, niż na psychice dotkniętych tragedią osób.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
The Quiet Earth (1985, reż. Geoff Murphy)
Kolejny doskonały katastroficzny, tym razem nowozelandzki film o tym, jak w wyniku jakiegoś międzynarodowego eksperymentu w jednej chwili zniknęli z Ziemi wszyscy ludzie. Zostali tylko ci, którzy w krytycznym momencie byli w trakcie umierania, czyli pacjenci szpitali, ofiary wypadków drogowych czy samotnie żyjący emeryci. Kilka z tych umierających osób jednak jakimś cudem przeżyło. Jedną z nich jest bohater opowieści, przez kolejne tygodnie snujący się po opustoszałych miasteczkach i zabijający nudę robieniem rzeczy, na które dotąd nie miał czasu, ochoty albo które po prostu były dla niego z różnych przyczyn nieosiągalne. Uczy się więc jeździć lokomotywą, kierować spychaczem, zagłębia się w różnoraką literaturę techniczną i poznaje do głębi działania różnych gadżetów. Równocześnie jednak narasta w nim jakieś wewnętrzne załamanie, wynikające z coraz wyraźniejszego uświadamiania sobie, że dawny świat nigdy już nie wróci. „The Quiet Earth” jest filmem mądrze rozpisanym i posiadającym wiarygodną psychologię postaci, co nie jest znowuż aż tak częstym zjawiskiem w kinie SF, a w dodatku ma fascynująco niejednoznaczną końcówkę.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Miasto żab (Hell Comes to Frogtown, 1988, reż. Donald G. Jackson, R.J. Kizer)
Przeurocza, jawnie niskobudżetowa durnotka osadzona w czasach po III wojnie światowej, opowiadająca o muskularnym gwałcicielu, który dostaje szansę uniknięcia stryczka, jeśli tylko pomoże uwolnić z Frogtown, miasta żaboludzi, grupę pojmanych w trakcie podróży do komuny kobiecej płodnych dziewcząt. Które – notabene – bohater jest potem zobligowany zapłodnić. Do chętnej współpracy mają skłonić naszego herosa pancerne gacie z wmontowaną bombą, lokalizatorem i elektrowstrząsami, a także towarzystwo dzierżącej pilota do owych gaci żeńskiej odmiany Rambo (świetna Sandahl Bergman). Wóz pancerny, którym bohater rusza na wyprawę, jest różowy, ratowane kobiety są aż do przesady bezradne, żaboludzie wyczyniają różne cudactwa, a do tego dochodzą zaskakująco porządne efekty specjalne oraz nucony cudownym, żeńskim chórkiem „When Johnny Comes Marching Home”. Pyszna zabawa, choć pewnie nie dla każdego.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
The Lost Skeleton of Cadavra (2001, reż. Larry Blamire)
Nakręcony za psie pieniądze, obowiązkowo czarno-biały pastisz kina SF lat 50-tych i 60-tych, będący prawdziwym hołdem złożonym kinu tandetnych inwazji i drewnianych dialogów. Czegóż tu nie ma! Są meteoryty z obcymi w środku, jest mordercze monstrum, jest rzadki pierwiastek – zwany atmosphereum – niezbędny do prowadzenia badań, jest transmutatron pozwalający zmieniać obcym wygląd, jest w końcu gadający tytułowy szkielet, posiadający różne nadprzyrodzone moce. Zabawa jest tutaj po prostu przednia, bowiem liczba nagromadzonych wątków, rekwizytów i zachowań charakterystycznych dla dawnego kina SF jest po prostu imponująca. Jeśli dodać do tego adekwatnie obciachowe efekty specjalne, umiejętnie stylizowaną grę aktorską, dialogi rodem z zamierzchłej epoki i sporą dawkę jak najbardziej zamierzonego humoru, jeszcze mocniej podkreślającego zabawę z konwencją i unaoczniającego błyskotliwą konstrukcję scenariusza, uzyskujemy obraz inteligentnie skrojonego kina, które będzie prawdziwą ucztą dla każdego prawdziwego fana SF, nie stroniącego od obciachowych filmów sprzed półwiecza.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Eden Log (2007, reż. Franck Vestiel)
To bardzo nietypowy, francuski, nakręcony w przygaszonej, zimnej kolorystyce film o tym, jak to przebudzony na najniższym poziomie czegoś zwanego Eden Log, pozbawiony pamięci mężczyzna stara się zrozumieć, gdzie się znajduje. Dzięki takiemu zabiegowi widz może razem z bohaterem odkrywać zagadkowe dla niego tajniki systemu, który z założenia miał służyć do przyjmowania imigrantów, pragnących dostać się do położonego na szczycie labiryntu korytarzy miasta. Coś jednak poszło nie tak – korytarze są wyludnione, ciemne, gdzieniegdzie pełne trupów bądź zmutowanych stworów. Odpowiedź kryje się na samej górze. „Eden Log” nie jest jednak historyjką łatwą w odbiorze. Podczas jego oglądania trzeba bardzo uważać, bo fabuła została skrojona z ogromnym pietyzmem, ale jednocześnie i nieco nadmierną troską o jak najdłuższe utrzymanie w tajemnicy clou całej intrygi. W efekcie informacje umożliwiające ułożenie w miarę kompletnej układanki zostają podane widzowi dosłownie w ostatnich kilkunastu minutach. Jednak obraz, jaki się wówczas wyłania z całości, potrafi zmrozić krew w żyłach, kreując świat bezlitosny i zdehumanizowany, będący paralelą losu dzisiejszych emigrantów, garnących się tłumnie do bogatych krajów – głównie USA i zachodniej części Unii Europejskiej. Żeby jednak docenić walory tej produkcji, trzeba cierpliwie przegryźć się przez pierwszą godzinę seansu, kiedy to żadne ze zdarzeń zdaje się nie mieć sensu, zaś osobliwa scenografia i niespieszne tempo akcji nie nastrajają optymistycznie, stanowiąc zapewne barierę nie do przeskoczenia dla mniej wyrozumiałego widza, spragnionego hektolitrów krwi i rozłupywanych tuzinami kosmicznych statków, a nie jakiejś tam intelektualnej łamigłówki…
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Alien Trespass (2009, reż. R. W. Goodwin)
Prawdziwa perełka, pokrewna tematycznie opisanemu wyżej „The Lost Skeleton of Cadavra”, ale zrealizowana w kolorze i posiadająca zauważalny budżet. Na Ziemi – naturalnie w USA – ląduje swoim latającym talerzem obcy, mając nadzieję naprawić uszkodzenie mechanizmów. Nim jednak się za to weźmie, musi złapać zbiegłego ze statku Ghotę – stwora, który pasjami odsysa ludzi ze wszystkiego prócz wody (po delikwencie zostaje brudna kałuża). Szeregi policji się przerzedzają, mieszkańców ubywa, zaś kelnerka z przydrożnego baru wikła się w romans z obcym, który czasowo zajął ciało lokalnego astronoma. Jest tutaj mnóstwo odniesień do klasyki, wliczając w to obszerne sekwencje niemal żywcem przeniesione z „Bloba”, jest cała fura humoru – zarówno tego czarnego, jak i lżejszego, bardziej przyziemnego, ale przede wszystkim jest wystrzałowa realizacja techniczna. Aktorzy zostali dobrani po prostu doskonale i ich wygląd (fryzury, ubrania), jak i zachowanie (mimika, gestykulacja) aż do przesady odwzorowują typowego Amerykanina lat 50-tych. Do tego dochodzi perfekcyjna scenografia (sprzęty, samochody), wspaniale gumowe potwory i soczysta, kiczowata kolorystyka obrazu. Film jest po prostu przesłodki, choć – jako że dotyczy kina SF lat 50-tych i 60-tych – zachwyci nim się głównie ten, kto miał większą styczność z klasyką kiczu i tandety. Ale wówczas zabawa jest gwarantowana.
koniec
« 1 2
7 listopada 2013

Komentarze

« 1 2
22 I 2014   13:48:10

Krawat mi gdzieś wsiąkł, więc jeszcze się poawanturuję.

OK. Jeden dobry Ruski sołdat oznacza dla Ciebie film "wolny od antysowieckiej propagandy". Ustaliliśmy przynajmniej, że znaczenia słów użytych w tych recenzjach nie są standardowe.

Ale co ze sprawą podstawową? Oglądałeś? Przy Kosmiczeskim rejsie nie podałeś sprawy dość istotnej - że jest to film niemy. Tutaj napisałeś: "Pięć osób z Ziemi (Chinka, Brytyjka, Rosjanin, Amerykanin i Niemiec) dostaje od przedstawiciela obcej rasy po jednej pigułce. Każda z tych pigułek może...."

Moim zdaniem tak nigdy nie napisałby ktoś, kto ten film widział, nawet wiele lat temu. Ta broń od kosmitów pojawia się tyle razy i w takich sytuacjach, że nazwanie nieotwieralnego pudełeczka z trzema fiolkami "jedną pigułką" jest co najmniej dziwne. Zasada funkcjonowania tego ustrojstwa jest przecież niesłychanie ważna dla fabuły. No ale to może znowu jak z tym "brakiem antysowieckiej propagandy". Sporawe fioleczki można uznać z daleka (z bardzo daleka) za pigułkopodobne, więc może słowo "pigułka" znaczy u Ciebie coś zupełnie innego niż zwykle.

Ale na pewno pamiętasz dobrze, co się ostatecznie stało z "pigułkami" Brytyjki i Chinki. Możesz też napisać ze dwa zdania o tym, co w tym filmie robią Chińczycy.

Film nie jest trudno dostępny, więc do wieczora zdążysz obejrzeć :-) Ale uczciwiej byłoby się przyznać.

22 I 2014   15:05:41

Gdybym nie oglądał, to bym nie opisywał, mijałoby się to bowiem z założeniem tej listy. Jedyny błąd polegał na tym, że uparłem się napisać o jednej pigułce, zamiast ogólnie o pigułkach. Natomiast wciąż będę obstawał przy tym, że na tle ówczesnych filmów sf "The 27th Day" jest wyjątkowy. Twórcy mieli bowiem w ręku koncepcję, która pozwalała zmieszać Rosjan z błotem (natychmiastowe rzucenie się do wyeliminowania ze świata wszystkich kapitalistów, a co najmniej USA), a jednak nie wykorzystali jej, podczas gdy inni - kręcąc zwykłe, dziejące się w USA historyjki - często wtykali gdzie się da wrednych, tępych sowietów próbujących szkodzić tak państwu, jak i zwykłym Amerykanom. Bo przecież każdy Rosjanin to wróg.

Zaś kwestia tego, że "Kosmiczeskij rejs" jest filmem niemym, była moim zdaniem nieistotna dla meritum.

22 I 2014   15:34:14

"Twórcy mieli bowiem w ręku koncepcję, która pozwalała zmieszać Rosjan z błotem (natychmiastowe rzucenie się do wyeliminowania ze świata wszystkich kapitalistów, a co najmniej USA), a jednak nie wykorzystali jej"

Jednak nie widziałeś. Przecież właśnie Ruscy zostali zmieszani z błotem, bo rzucają się do wyeliminowania Amerykanów przy pierwszej możliwej okazji.

Najpierw stawiają im ultimatum, a gdy miłujący pokój Amerykanie opuszczają Europę (zdjęcia oczywiście znowu z wklejki), planują, by w ostatnim możliwym momencie, żeby nie narazić sie na kontratak, jednak pozabijać wszystkich Amerykanów. Jest tam przecież scena u Ruskich z taką wielką mapą Ameryki z oznaczeniem w jakie trzy punkty pójdzie uderzenie kosmicznej broni itp. A mordy mają przy tym wredne i uradowane.

No a co z "pigułkami" Brytyjki i Chinki? Co mówią Chińczycy?

Rozmawiajmy o tych "faktach filmowych" a nie o interpretacjach. Jak dla Ciebie "Gibiel", skonstruowana z samych stereotypów, z karykaturalnymi kapitalistami i dzielnymi uświadomionymi robotnikami, niesie "ambitną treść", to się nie dogadamy. Jest to taka sama sztampa jak najgorsza sztampa amerykańska. Plus za scenografię czy za komunikację z robotami za pomocą saksofonu zasłużony, ale po co przesadzać?

RUR jest ukłonem w stronę Čapka tylko dla bardzo wtajemniczonych. W filmie te litery wyjaśnia się inaczej. Jak?

22 I 2014   16:26:45

Naprawdę polecam obejrzenie przynajmniej tych 15-20 filmów sf z okresu 1950-1965 i wtedy powrót do "The 27th Day". Zaręczam, że widać różnicę w podejściu do tematu.

"Gibiel" natomiast jak najbardziej niesie ambitną treść, tylko trzeba chcieć ją dojrzeć. Generalnie to odwieczna konfrontacja przesyconego idealizmem wynalazcy z prozaiczną rzeczywistością. Ten schemat dopiero po latach zostanie obrzydzony dziesiątkami tandetnych produkcji klepanych na jedno kopyto.

A RUR może dzisiaj jest dla wtajemniczonych, szczególnie u nas (sztuka Capka nigdy nie cieszyła się w Polsce jakąś zauważalną popularnością), kiedyś jednak ta nazwa niosła dość oczywiste skojarzenia.

22 I 2014   16:53:40

Możesz oczywiście ignorować moje pytania i kierować dyskusję na mętne wody, co jest "ambitną treścią", a co nie, bo tu się zawsze jakoś wykręcisz.

Filmów sf z lat 1950-1965 obejrzałem dużo więcej niż 15-20, ale oczywiście zaraz się okaże, że mój zestaw był inny niż Twój i nie potrafiłem tam dojrzeć tego, co Ty itp. itd.

No ale tak już na wszelki wypadek poproszę o film sf z lat 1950-1965, w którym ruski szefuncio bez najmniejszych wahań wydaje dyspozycję zlikwidowania całej ludności Ameryki. Nie wrednych kapitalistów, nie armii amerykańskiej, tylko całej ludności bez wyjątku. I nawet powieka mu nie drgnie.

No ale wracajmy do faktów filmowych. Co z tymi "pigułkami" brytyjskimi i chińskimi? Co z Chińczykami? Trzymają się mocno, czy popuścili? Przecież nie spałeś, tylko uważnie śledziłeś fabułę, bo uznałeś, że film jest "dość logicznie skonstruowany".

Wprawdzie ze mnie tylko Henio bez krawata i nie jestem jak ten ruski oprawca w wolnym od antysowieckiej propagandy filmie, żeby zaraz walić po mordzie na przesłuchaniu, ale na Twoim miejscu jednak już bym się przyznał po dobroci. Nie oglądałeś, prawda?

22 I 2014   18:00:16

Jeden obraz więcej wart...

Tutaj zły Ruski bierze namiary na pierwszą fiolkę.

http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/11cabae89b9d5d43.html

Jak widać nawet prostego ludu meksykańskiego ci wredni Sowieci nie oszczędzą. I Kubę też rozpierniczają! Razem z Fidelem, który jeszcze gdzieś tam po Sierra Maestra gania.

Film wolny od antysowieckiej propagandy.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Poza sezonem
Sebastian Chosiński

21 V 2024

Połowa lat 80. ubiegłego wieku była, co zastanawiające, nadzwyczaj dobrym okresem dla telewizyjnego Teatru Sensacji (choć nie zawsze spektakle poprzedzane były czołówką z „Kobrą”). Trzyczęściowa mafijna „Selekcja”, klasycznie brytyjski „Człowiek, który wiedział, jak to się robi” i wreszcie francuski dreszczowiec według powieści Pierre’a Boileau i Thomasa Narcejaca „Okno na morze” w reżyserii Jana Bratkowskiego – to niekwestionowane majstersztyki.

więcej »

Z filmu wyjęte: Ryba z wkładką
Jarosław Loretz

20 V 2024

Skoro już jesteśmy przy zwierzętach wodnych, to warto też rzucić okiem, jak większość z nich kończy.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.

więcej »

Polecamy

Ryba z wkładką

Z filmu wyjęte:

Ryba z wkładką
— Jarosław Loretz

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.