Po miesiącu od premiery i opadnięciu pierwszych emocji o „Zemście Sithów”, ostatniej części „Gwiezdnych wojen”, rozmawiają Agnieszka Szady, Sebastian Chosiński, Winicjusz Kasprzyk, Jarosław Loretz, Bartosz Sztybor i Konrad Wągrowski.
Klimat Nowej Trylogii czy obraz wyjątkowo żenujący?
Po miesiącu od premiery i opadnięciu pierwszych emocji o „Zemście Sithów”, ostatniej części „Gwiezdnych wojen”, rozmawiają Agnieszka Szady, Sebastian Chosiński, Winicjusz Kasprzyk, Jarosław Loretz, Bartosz Sztybor i Konrad Wągrowski.
George Lucas
‹Gwiezdne wojny: część III – Zemsta Sithów›
WASZ EKSTRAKT: 60,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Gwiezdne wojny: część III – Zemsta Sithów |
Tytuł oryginalny | Star Wars: Episode III – Revenge of the Sith |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 19 maja 2005 |
Reżyseria | George Lucas |
Zdjęcia | David Tattersall |
Scenariusz | George Lucas |
Obsada | Ewan McGregor, Hayden Christensen, Natalie Portman, Ian McDiarmid, Samuel L. Jackson, Christopher Lee, Frank Oz, Jimmy Smits, Ahmed Best, Anthony Daniels, Kenny Baker, Peter Mayhew, Keisha Castle-Hughes, Temuera Morrison, George Lucas |
Muzyka | John Williams |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Gwiezdne wojny |
Czas trwania | 140 min |
WWW | Strona |
Gatunek | SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Trzy tygodnie już minęły od premiery “Zemsty Sithów”, zakładam więc, że każdy już film obejrzał, a niektórzy pewnie więcej niż raz (cóż, są tacy, którzy uważają, że inaczej w przypadku “Gwiezdnych wojen” nie wypada). Zdążyliśmy już też ochłonąć. Sądzę więc, że nadszedł czas na naszą dyskusję. Burzliwą, mam nadzieję. Oto tematy, które chciałbym, abyśmy poruszyli.
Po pierwsze – film jako film. Jak sprawdza się “Zemsta Sithów” po prostu jako dzieło sztuki filmowej – reżyseria, scenariusz, aktorstwo, muzyka, zdjęcia, efekty specjalne, montaż, dźwięk, montaż dźwięku, scenografia, kostiumy, charakteryzacja, fryzury, etc. etc.
Sebastian Chosiński: Nie da się ukryć, że “Zemsta Sithów” to zdecydowanie najlepsza część nowej sagi. Ze stwierdzenia tego nie wyciągałbym jednak daleko idących wniosków, ponieważ – oceniając rzecz obiektywnie (czyli w oderwaniu od całości “Gwiezdnych wojen”) – jest to obraz wyjątkowo żenujący. George Lucas po raz kolejny potwierdził (kolejny, bo przecież siedział na reżyserskim stołku już podczas kręcenia “Mrocznego widma” i “Ataku klonów”), że reżyserem jest kiepściutkim. Niestety, tym razem udowodnił też, że jest równie kiepskim scenarzystą. Film ma tyle głupawych momentów, iż wymieniać by je można w nieskończoność. Na najsłabszą ocenę zdecydowanie zasługują dialogi i aktorstwo. Bohaterowie “Zemsty…” nie rozmawiają ze sobą, ale wygłaszają przemówienia, jakby mieli świadomość, że każde ich słowo usłyszą miliony widzów. Folgują więc sobie niesamowicie. Niemal każda scena, która miała szansę (i nawet powinna z racji dramatyzmu sytuacji) zapaść w pamięć widzowi, została właśnie zarżnięta przez pseudokrasomówstwo głównych bohaterów. Pal licho, gdyby jeszcze mówili z sensem, ale ich dialogi są na poziomie marnej telenoweli. Rekordy w tej dziedzinie bije para Anakin – Amidala. Przyznam się bez bicia, że kilka razy zdarzyło mi się podczas ich fascynujących konwersacji wybuchnąć w kinowej sali głośnym śmiechem i – dodam na swoje usprawiedliwienie – nie byłem jedyny.
Aktorstwo jest generalnie drewniane. Facet, który gra Anakina-Vadera (wybaczcie, ale nawet nie zapamiętałem jego nazwiska, a nie chcę przekręcać), stara się co rusz srożyć minę, przez co osiąga efekt odwrotny od zamierzonego – zamiast straszyć, rozśmiesza. Przykro mówić, ale talentu aktorskiego to pan ten nie ma za grosz i wcale się nie zdziwię, jeśli po “Zemście Sithów” jego kariera aktorska zostanie definitywnie pogrzebana. Co gorsza, do jego poziomu dostosowali się nawet ci aktorzy, od których można było wymagać dużo, a więc Ewan McGregor, Samuel L. Jackson i Jimmy Smits. Tyle że… z pustego (scenariusza) i Salomon nie naleje. Na tle “żywych” aktorów całkiem przyzwoicie wypadli aktorzy wirtualni, czyli Yoda i generał Grievous. A skoro tak, to może należało nakręcić film animowany, na kształt “Toy Story” itp.?
Najlepsze wrażenie robią, bez dwóch zdań, efekty specjalne. Film jest jednak nimi nasycony do tego stopnia, że po pewnym czasie i one obojętnieją. Tym bardziej że w kilku momentach ich nagromadzenie sięga absurdu. Chociażby otwierająca film scena pojedynku w przestrzeni kosmicznej. Chciałbym, żebyście dobrze mnie zrozumieli – ja nie wymagam od “Gwiezdnych wojen” żelaznej logiki, ale chciałbym, aby ten film mnie nie obrażał.
Cała reszta – a więc muzyka, montaż, scenografia – są na poziomie przyzwoitym. I tylko tyle da się napisać. John Williams wszystko, co mógł, “powiedział” w ścieżkach dźwiękowych do starej sagi. Soundtracki do nowych części to już jedynie dalekie echo dokonań sprzed lat. Tylko w jednym momencie ciarki przeszły mi po plecach – gdy w tle rozległ się fragment od dawien dawna kojarzony z Vaderem.
Gościnny występ Edwarda Nożycorękiego
Winicjusz Kasprzyk: Reżyseria? Aktorstwo? Nie stwierdziłem ich obecności w “Zemście Sithów” – to już w dwóch poprzednich epizodach było, moim zdaniem, lepiej. Nie no, ja wiem, przesadzam zapewne, bo rola Imperatora przypadła mi do gustu, Yoda też ujdzie, cóż to jednak za pociecha, gdy scenariusz nie pomieścił istotnych treści? I nie nadrobią tego efekty specjalne, wymyślna scenografia made by Intel, czy męcząca nadmiarem choreografia walk na miecze świetlne i Moc.
Agnieszka Szady: Bez przesady – jest w Epizodzie III co najmniej jeden przykład dobrej gry aktorskiej, a to mianowicie Ian McDiarmid. Jego kanclerz Palpatine to świetna kreacja – wprawdzie można się dziwić, dlaczego Anakin tak łatwo i bez żadnych dowodów uwierzył w jego zapewnienia o możliwości uratowania Padme, ale sceny, kiedy przyszły Imperator subtelnie go omotuje, są doskonałe. Na przykład ta, którą ja nazywam “sithowską bajką na dobranoc”, czyli opowieść o Darthu Plagueisie. Palpatine mówi niby obojętnie, jak o jakiejś nieznanej mu bezpośrednio osobie, a jednocześnie jego zadowolona, niemal rozmarzona mina sugeruje, że to on sam, nie kto inny, był tym uczniem, który zadusił mistrza we śnie. A Ewan McGregor perfekcyjnie naśladuje gestykulację i sposób mówienia sir Aleca Guinessa, co doceniłam w pełni dopiero wtedy, kiedy w tydzień po premierze miałam okazję zobaczyć “Nową nadzieję”. Wrażenie było niesamowite!
Oczywiście, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby Anakin był lepiej zagrany, a jego dialogi z żoną mniej maślane, ale trudno. I tak spodziewałam się dużo gorszych rzeczy, sądząc po scenach miłosnych z Epizodu II – wypowiedź “I truly… deeply… love you!” w scenie wjazdu na arenę jest w mojej opinii najbardziej kretyńskim wyznaniem miłosnym w całej historii kinematografii. A w “Zemście…” owszem, mdło się robi, kiedy Anakin z czeszącą włosy Padme licytują się landrynkowym tonem, kto kogo kocha bardziej (rany, myślałam, że za chwilę w “kosi, kosi łapci” zaczną grać!), ale jest to króciutka scena i jak ktoś chce, zawsze może się skupić na wspaniałej scenerii Coruscantu, widocznej w tle. Widoki Corusantu, Naboo ze sceny pogrzebu Padme i paru jeszcze innych planet są w Epizodzie III naprawdę wspaniałe.
KW: Właśnie – przecież ten dialog (kiepski), który tak często jest cytowany i wyśmiewany to zaledwie kilka słów rzuconych w przelocie. Wyciąganie z tego wniosków zahacza o czepialstwo.
Bartosz Sztybor: I to straszne czepialstwo. Dialogi nie są złe, co najwyżej niedobrych jest kilka zdań. Patos w wypowiedziach postaci filmowych jest zawsze zalążkiem kłótni krytyków. Dla niektórych jest powodem śmiechu, inni kwitują go łzami. Granica cienka między powagą a autoparodią jest. Lucas w tym przypadku ani ziębi, ani grzeje.
ASz: A jak już mowa o Padme – zadziwiający jest regres psychiczny tej postaci. W Epizodzie III służy już głównie do tego, żeby stać na tle okna i wyglądać smutno. Czy usposobienie kobiety w ciąży może zmienić się aż do tego stopnia, żeby z silnej, mądrej pani senator zrobić takie mdłe cielątko? W scenie, kiedy leci na Mustafar do Anakina/Vadera, widzimy przez chwilę dawną, energiczną Amidalę z poprzednich epizodów, ale tylko przez kilka chwil, bo potem zaraz umiera. Owszem, nagła zmiana ukochanego mężczyzny w mordercę z pewnością jest przeżyciem strasznym, ale to nie uzasadnia galopującej depresji, w którą popada Padme – bo tak tłumaczyłabym sobie nagły zanik woli życia. Wygląda na to, że nie liczą się dla niej nawet własne dzieci…
Zaraz, zaraz - jak to stracić chęć do życia? To chyba błąd w scenariuszu - pogadam z Georgem.
Co do scenariusza, to po raz kolejny odnoszę wrażenie, że Lucas kompletnie nie umie pokazywać upływu czasu. Dziecięciem nieletnim będąc głowiłam się, jakim cudem szkolenie Luke’a pokrywa się czasowo z przelotem “Sokoła Millennium” do Miasta Chmur, skoro to pierwsze musiałoby potrwać co najmniej kilka miesięcy, a to drugie – najwyżej parę dni. Ja rozumiem, że lot bez hipernapędu musi trwać dłużej, ale po paru miesiącach chyba skończyłoby im się jedzenie? Już nie mówiąc o tym, że – jak to skomentowała jedna moja znajoma – w tak długim czasie Han i Leia albo by się pozagryzali, albo rozmnożyli ;-) To było w klasycznej trylogii.
KW: A słyszałaś o efektach relatywistycznych? J Dlaczego nie przyjąć, że lot bez hipernapędu, z prędkością podświetlną trwał dla Hana i Lei tydzień, a dla Luke’a na Dagobah kilka miesięcy? Jak to już niejednokrotnie wspominałem – prawdziwy fan zawsze znajdzie wyjaśnienie. Choć ten problem też mnie kiedyś gryzł. Podobnie, jak to się stało, że Luke żegna się z Biggsem, potem w ciągu dwóch, trzech dni dociera na Yavin, a tam jest już Biggs jako doświadczony pilot Rebelii…
ASz: W Epizodzie III mamy natomiast akcję obejmującą… no nie wiem? Kilka tygodni? Powiedzmy, że dwa miesiące, ale Padme, która w końcowej scenie rodzi bynajmniej nie wcześniaki, w pierwszej scenie, kiedy ją widzimy, z pewnością nie jest w siódmym miesiącu.
BS: Dobra dieta. Przecież po Johnie Hurcie też nie było widać, że miał w sobie Obcego.
ASz: Oczywiście, łatwiej jest pokazać upływ czasu w filmie dziejącym się na Ziemi lub jakiejś podobnej planecie, gdzie wystarczy kilka kadrów obrazujących zmiany w przyrodzie, ale, do licha, reżyserzy innych filmów s-f jakoś sobie z tym radzą!
BS: Ciekawe jacy? Stanley Kubrick też nie umiał pokazywać upływu czasu. Robił to jeszcze gorzej niż Lucas. Przecież w “Odysei Kosmicznej” główny bohater tak jakoś za szybko się starzeje.
Na mnie największe wrażenie zrobiła scena ze świątyni Jedi gdy młody uczeń próbował ucieczki. Otoczony, był bez szans. Dziwię się, że nikt też nie wspomniał o zabiciu najmłodszych padawanów przez Anakina...