Kolejny zgryźliwy tetryk na ekranie, próby samobójcze jako element komediowy i wizerunek Szwecji współczesnej i sprzed lat. Dziś rozmawiamy o wchodzącym na ekrany naszych kin nominowanym do Oscara filmie „Mężczyzna imieniem Ove”.
Kolejny zgryźliwy tetryk na ekranie, próby samobójcze jako element komediowy i wizerunek Szwecji współczesnej i sprzed lat. Dziś rozmawiamy o wchodzącym na ekrany naszych kin nominowanym do Oscara filmie „Mężczyzna imieniem Ove”.
Hannes Holm
‹Mężczyzna imieniem Ove›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Mężczyzna imieniem Ove |
Tytuł oryginalny | En man som heter Ove |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 14 lipca 2017 |
Reżyseria | Hannes Holm |
Zdjęcia | Göran Hallberg |
Scenariusz | Hannes Holm |
Obsada | Rolf Lassgård, Bahar Pars, Filip Berg, Ida Engvoll, Tobias Almborg, Klas Wiljergård, Chatarina Larsson, Börje Lundberg |
Muzyka | Gaute Storaas |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | Szwecja |
Czas trwania | 116 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: „Mężczyzna imieniem Ove” to trzeci, po „Tonim Erdmannie” i „Kliencie”, z nominowanych w tym roku filmów do Oscara dla obrazów nieanglojęzycznych (cóż, w tym tempie pełną piątkę obejrzymy już pewnie do końca 2049 roku), co oczywiście musi zwrócić uwagę, bo po zmianach w regulaminie Akademii w ostatnich latach zwykle udaje się wśród nominacji gromadzić bardzo ciekawe, zróżnicowane tytuły. Obejrzałem więc szwedzki film (który dorobił się też nominacji za charakteryzację) i przyznam, że choć doskonale rozumiem, dlaczego został doceniony przez Akademików i jest wart uwagi, to mam wobec niego delikatnie mieszane uczucia.
Piotr Dobry: Też mam swoje drobne zastrzeżenia, ale najpierw chciałbym dodać, że prócz dwóch nominacji do Oscara film zebrał kilkadziesiąt innych wyróżnień, w tym nagrodę EFA dla najlepszej europejskiej komedii oraz nagrodę publiczności na warszawskiej Wiośnie Filmów. Na ekrany wchodzi zatem w aurze filmu już sprawdzonego i ukochanego przez „naszą” widownię.
KW: Jest też filmem idealnie skrojonym pod Oscary – łączy w sobie dramat i komedię, dotyka delikatnie poważniejszych tematów, ale nie zagłębia się w filozoficzne niuanse, niesie pozytywne życiowe przesłanie. To taki „feel good movie”, które równie dobrze mogli nakręcić Amerykanie, ale zrobili to Szwedzi. Tytułowy Ove jest zgorzkniałym, gniewnym, pięćdziesięciodziewięcioletnim wdowcem. Żona, która umarła kilka miesięcy wcześniej, była dla niego wszystkim, bez niej jego życie straciło sens. Sam mówi, że nie istniał, zanim ją poznał, i przestał istnieć po jej śmierci. Ove chce więc popełnić samobójstwo i w ten sposób dołączyć do ukochanej kobiety. Podejmuje kolejne próby, ale traf chce, że akurat do domu obok wprowadza się szwedzko-irańskie małżeństwo z dwójką dzieci (i trzecim w drodze) i wrodzone, ocierające się o nerwicę natręctw, poczucie obowiązku każe mu odkładać przenosiny na tamten świat i angażować się w – wykonywane bez entuzjazmu – działania pomocowe (zwłaszcza że ojciec rodziny sąsiadów nie dość, że ma dwie lewe ręce, to szybko też łamie sobie nogę). Dużą w angażowaniu Ovego rolę odgrywa Parvaneh, owa emigrantka z Iranu, która wnosi do życia głównego bohatera dużo żywiołowości i bezpośredniości.
PD: Zauważ, że choć ostatnio najczęściej braliśmy na tapet filmy o silnych kobietach, to „Ove” tylko pozornie odbiega od tej tendencji. W centrum zdarzeń jest oczywiście tytułowy bohater, ale sens jego egzystencji nadają właśnie wspaniałe kobiety. Najpierw żona, przebojowa i niezwykle pozytywna, potem równie energiczna i zdeterminowana Parvaneh. Obie robią za siły sprawcze w życiu Ovego, choć w przypadku tej drugiej dochodzi jeszcze motyw Innego.
KW: Znamy to doskonale – wiele było takich filmów, wspomnieć można choćby Eastwoodowskie „Gran Torino”, choć bardziej mi pasuje świetne „Spotkanie” („The Visitor”) Toma McCarthy’ego, w którym emigranci ze swą energią przywracają chęć życia starszemu mężczyźnie. W takich obrazach imigranci stanowią raczej pewnego rodzaju personifikację roli przybyszów dla rozwoju krajów Starego Kontynentu, ale daleki byłbym, by doszukiwać się jakiś głębszych paraboli akurat tutaj. Parvaneh to nie symbol, ale osoba z krwi i kości, która zdaje się wiedzieć więcej o życiu, niż jej stary towarzysz.
PD: Tak, bo jesteśmy w cywilizowanej Szwecji, gdzie nawet biały mężczyzna hetero pod sześćdziesiątkę, modelowy antybohater akcji #OscarsSoWhite, postrzega imigranta czy geja jako obywatela tej samej kategorii. W filmie nie ma w ogóle problemu zderzenia kultur, wokół którego w innych przypadkach buduje się całe fabuły. Przybycie Innego zakłóca spokój Ovego nie z pobudek ksenofobicznych, jak w „Gran Torino”, lecz przez wzgląd na sam nieprzyjemny, izolacyjny charakter zgryźliwego tetryka. Ale on od początku jest pod wrażeniem siły nowej sąsiadki. Mamy tu kapitalną scenę „motywacyjną”, gdy Ove uczy Parvaneh jazdy samochodem i wyrzuca jej z tą swoją specyficzną mieszanką złośliwości i szacunku, cytuję z pamięci: „Sama wiesz, ile trudności musiałaś pokonać, by dostać się tu z Iranu, masz dwoje małych dzieci, trzecie w drodze, męża nieudacznika – więc nie mów mi, że nie potrafisz prowadzić!”.
KW: Wspomniałem o tych mieszanych uczuciach. „Mężczyzna imieniem Ove” jest filmem, który w nieskomplikowany sposób stara się grać na uczuciach widza. Dramaty z życiorysu Ovego (choćby wypadki, jakie dotknęły jego ojca i żonę) jawią się trochę zbyt melodramatycznie. Historia jego miłości z kolei zdaje się być nieco zbyt przesłodzona – szczerze powiedziawszy, nieco trudno jest uwierzyć w to, że piękna i wykształcona dziewczyna tak szybko zakochuje się w średnio atrakcyjnym i mało wymownym pomywaczu pociągów.
PD: No nie, przy takiej argumentacji od razu przypomina mi się marudzenie Michała Walkiewicza odnośnie komedii „Ja cię kocham, a ty z nim”, że w prawdziwym życiu kobieta pokroju Juliette Binoche nawet by nie spojrzała na kogoś o aparycji Steve’a Carella. Otóż nie zgadzam się, znam takie pary, młody Ove ma sporo niewymuszonego, ciapowatego wdzięku, przy którym – jak nie tylko wierzę, ale i wiem z autopsji – atrakcyjnym kobietom potrafi się włączyć instynkt opiekuńczy czy inny biologiczny mechanizm.
KW: Ale całowanie na pierwszej niezobowiązującej randce z prawie obcym człowiekiem?
PD: Chryste Panie, wyobraź sobie, że istnieją nawet ludzie uprawiający seks na pierwszej randce! I potem są z tego trwałe związki.
KW: No dobra, mogę założyć, że takie rzeczy się zdarzają, choć dla mnie budowały jednak bardziej bajkowy charakter małżeństwa Ovego i Sonji. Można też oczywiście zinterpretować to jako pewne idealizowanie wspomnień Ovego – wszak z filmu wynika, że retrospekcje są wizualizacją tego, co pamięta bohater, a te wspomnienia mogą odbiegać od rzeczywistości.
PD: Tak, jest przecież nawet scena, gdy poirytowana Parvaneh mówi Ovemu, że okej, wszystko rozumie, jego żona była z pewnością wspaniałą kobietą, ale zrobił z niej świętą i to już jest niezdrowe.
KW: Nie odmówię tym chwytom skuteczności – bo choć zżymałem się na uproszczenia, to jednak niemało było miejsc, w których poczułem szczere wzruszenie – nawet w skrajnie już przesłodzonej finałowej scenie „Ovego”. No i jednak, biorąc pod uwagę mój kryzys wieku średniego, mocno na mnie oddziałują wszelkie tematy o przemijaniu, nieubłaganie zbliżającej się śmierci, wykorzystywaniu czasu, który pozostał. Cokolwiek zrobimy w naszym życiu, i tak nikt z tego nie wyjdzie żywy – jak mówi bohater.
PD: Ale jest też w bohaterze pragnienie, by jednak nie było to „cokolwiek”, tylko „coś dobrego”. W tym aspekcie film również trochę przypomina „Gran Torino”, choć temat późnego spełnienia, odkupienia win na ostatniej prostej, nie kończy się tak gorzką konkluzją, jak u Eastwooda. Co wszak niespecjalnie dziwi – w końcu „Ove” jest komedią. Z tego też tytułu jestem bardziej niż ty pobłażliwy dla sentymentalnej tonacji filmu i lekkiego traktowania przezeń rzeczywistości, bo wydaje mi się to dość naturalne dla obranej konwencji. Bo jak tu się zżymać na te wszystkie cudowne zrządzenia losu, jak spotkanie przyszłej żony w pociągu czy wyjście do toalety w chwili wypadku autobusu, kiedy powtarzalny motyw pukania do drzwi zawsze w momencie, gdy Ove już-już ma odebrać sobie życie, robi tu za chwyt komediowy? Śmierć ojca Ovego też jest przecież niemalże gagiem z kategorii Nagród Darwina. A krzepiąco-komiczna samowolka budowlana nocą, w strugach deszczu? Bajka. Podobnie wątek zaciekłej motoryzacyjnej rywalizacji niegdysiejszych przyjaciół, fana Saaba i miłośnika Volvo – to już humor rodem z Monty Pythona.
KW: Z tym Monty Pythonem to bym nie przesadzał (absurdu w tym nie było wiele), choć przyznaję, że wątek Volvo kontra Saab (z gościnnym występem BMW) był naprawdę niezły. Śmierć ojca Ovego z pewnością też nie była zamierzonym gagiem (raczej trochę tak wyszło – moim zdaniem w tej scenie dosłowność nie była potrzebna), natomiast rzeczywiście wykorzystywanie prób samobójczych jako elementów komediowych to świetny i dobrze poprowadzony pomysł.
PD: Żeby nie było, że ja tylko zawzięcie bronię – zgrzytał mi nieco nadmiar scen wspomnieniowych w stosunku do narracji właściwej. Nic nie stało na przeszkodzie – nic poza wyobraźnią scenarzysty-reżysera – by właśnie kosztem paru ckliwych retrospekcji poszerzyć historię Parvaneh i bardziej wgłębić się w życie osiedla, zbudować wokół sąsiedzkich niesnasek więcej zróżnicowanych gagów. Chociaż uczciwie trzeba dodać, że film jest adaptacją hołubionego bestsellera Fredrika Backmana i być może Hannes Holm po prostu starał się być wierny literze powieści.