Z filmu wyjęte: Mózgi, świeże mózgiOtóż nie. Dzisiejszy odcinek wcale nie będzie o zombie.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Mózgi, świeże mózgiOtóż nie. Dzisiejszy odcinek wcale nie będzie o zombie. Wiadomo o dwóch grupach konsumentów, które są łase na ludzkie mózgi – są to wiecznie nienasycone zombie oraz całkiem swojscy kanibale, próbujący poprzez konsumpcję mózgów przejąć inteligencję i mądrość swoich ofiar. Od czasu do czasu ten czy innych twórca próbuje jednak błysnąć oryginalnością i wynajduje dodatkowych, mniej typowych amatorów szarego, pofałdowanego cymesu. Zaprezentowany obok kadr pochodzi z klasyki meksykańskiego sf, czyli z nakręconego w 1962 roku filmu „El barón del terror”, znanego również pod angielskim tytułem „The Brainiac”. Na zdjęciu widać pokaźnych rozmiarów metalowy puchar, wypełniony po brzegi mózgami, w domyśle oczywiście ludzkimi, z którego to pucharu – dodam, że złowieszczym ukradkiem! – czerpie smakowitości znajdujący się poza krawędzią obrazu dżentelmen. Kim jest ów dżentelmen? Otóż jest to baron Vitelius d’Estera, czarnoksiężnik, który trzysta lat po spłonięciu na stosie wrócił wraz z kometą na Ziemię, by wywrzeć zemstę na potomkach swoich oprawców. A wrócił tak naprawdę pod postacią odpychającego humanoida z gumową, nieudolnie diaboliczną twarzą, z gumowymi, rurkowymi chwytako-szczypcami w miejscu dłoni oraz z długim, obowiązkowo gumowym językiem, którego rozwidlonym końcem wpija się w karki ofiar i w sekundę wysysa całe mózgi. Jakim cudem te wyssane przez dwie małe dziurki mózgi lądują później w stanie nienaruszonym w pucharze? Nie wie nikt. Czemu trzeba je chomikować w pucharze, zamiast spokojnie przyswoić zaraz po wyssaniu? Też nie wie nikt. No ale jest oryginalnie, prawda? Rzekłbym, że to trzeba zobaczyć na własne oczy, aczkolwiek doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi obciachowe, kręcone na śmiertelnie poważnie kino sprzed wielu dekad. Smakoszy kuriozów i tandety zachęcam jednak do internetowych łowów na to cudactwo. 20 listopada 2017 |
Nigdy nie można być pewnym, czy film był kręcony rzeczywiście jako świadomie złe kino, czy po prostu strasznie się nie udał. I jeśli "La nave de los monstruos" doskonale sprawdza się jako komedia, i to faktycznie intencjonalna (trudno na serio brać obcego w formie klekoczącego szkieletu), to "The Brainiac" nie daje takiej możliwości. Owszem, chwilami guma i absurdy potrafią rozbawić, ale przez większość czasu obsada toczy zupełnie poważne dyskusje i snuje się zasępiona po planie. Na tej samej zasadzie śmieszą amerykańskie "Attack of the Giant Leeches", "Robot Monster" czy "The Beast of Yucca Flats". Teraz możemy je uznawać za mniej lub bardziej świadomy kicz i mówić, że były intencjonalnie złe, ale czy dobrze się na nich bawiono również pół wieku temu? Jedno jest jednak pewne - aktorsko i reżysersko "The Brainiac" stoi na znacznie wyższym poziomie niż jego amerykańscy krewniacy. Aczkolwiek w opracowaniach nt. historii gatunkowego kina nieodmiennie figuruje jako przykład złego kina, a nie intencjonalnej zgrywy.
Natomiast terminu "quello" nie kojarzę.
I drobne uzupełnienie - najwyraźniej pierwsza piosenka Franka Zappy była inspirowana właśnie filmem "The Brainiac": http://www.faena.com/aleph/articles/brainiac-the-strange-mexican-movie-that-inspired-frank-zappas-first-song/
Jeżeli chodzi o terminologię, to faktycznie zupełnie pomieszałem słowa, a konkretnie dwa terminy istniejące w kinematografii:
"lucha libre"- tradycyjny horror meksykański, z dużą domieszką meksykańskiego wrestlingu, od którego wziął nazwę (https://en.m.wikipedia.org/wiki/Horror_films_of_Mexico)
"giallo"- włoskie kino przemocy, często z elementami horroru (https://en.m.wikipedia.org/wiki/Giallo)
A co do "quello"- mały cytat:
El Deguello,” an old battle song originally used by Muslims to signify no quarter given. The name comes from the Spanish word degollar which means “to cut the throat.” Czyli piosenka meksykańskiej armii w trakcie wojny z Teksasem.
Tak coś czułem, że w grę może wchodzić jakaś zbitka z giallo. ;)
A co do terminologii - giallo to po włosku po prostu kryminał. I większość z tego, co na Zachodzie utarło się określać mianem giallo, to właśnie kryminały, może tylko czasami bardziej brutalne czy - z rzadka - posiadające elementy nadprzyrodzone.
Natomiast lucha libre to gatunek sam w sobie, z horrorem nie mający praktycznie nic wspólnego. Większość tego typu filmów - głównie z Santo i Blue Demonem - to obciachowy wariant kina superbohaterskiego, gdzie za herosa robi obowiązkowo zamaskowany wrestler. I wcale nie jest powiedziane, że fabuła musi zawierać fantastykę, chociaż często rzeczywiście tak było (głównie na zasadzie Bonda - różne wynalazki, szaleni naukowcy, ale i np. mumie). Lucha libre są łatwo odróżnialne od całej reszty, bo ich fabuła jest mocno umowna, nikt tam na ogół nie ginie (zupełnie jak w "Drużynie A"), a przynajmniej kwadrans czasu antenowego zajmują zmagania na najprawdziwszej arenie. Większość tych filmów jest zwyczajnie niedobra, zwłaszcza te z lat 1980-tych, kiedy kierowano je do młodszych widzów, ale swego czasu robiły w Meksyku ogromną furorę. Z "The Brainiac" nie mają jednak żadnego stycznego punktu.
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Mam jedno drobne zastrzeżenie- kolega zgredaktor szanowny był pomylił nurty filmowe. Na serio były kręcone horrory i s-f w U.S.A.
Tymczasem "Brainiac" to typowe dla Ameryki Łacińskiej "quello" [proszę poprawić, jeżeli źle zapisałem]- horror świadomie zły, do stopnia śmieszności.